Głos z widowni
"Tragedia o bogaczu i Łazarzu" napisana została przez anonimowego autora w Gdańsku w połowie XVII stulecia z wyraźnym zaadresowaniem do gdańskiego odbiorcy i z wykorzystaniem gdańskiego folkloru. Przeleżała w archiwach miejskich 325 lat, żeby ją mogła wreszcie ujrzeć gdańska widownia. Problem inscenizacji i adaptacji tej sztuki dyskutowany był już bodaj dwa, czy trzy lata, zanim wreszcie mogliśmy obejrzeć jego realizację na sobotniej premierze w ubiegłym tygodniu. Akcja tego utworu dzieje się na Targu Węglowym, właśnie na tym placu, który oglądać możemy z oszklonego foyer teatru.
Sam charakter wystawienia budzi pewne skojarzenia ze znaną inscenizacją "Historyi o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim", ale są też zasadnicze różnice. Tamto "misterium wielkanocne" zostało - nie ujmując mu samego charakteru chrześcijańskiego moralitetu - ściągnięte "z nieba na ziemię'': mistycyzmowi nadano świecki charakter, poczynając nawet od scenografii. Tutaj - moralitet o brzmieniu świeckim został potraktowany bardziej religijnie niż zamierzał to sam anonimowy autor. Tłem jest nawet... ołtarz, w którym ukazuje się w okienku panorama Gdańska.
Przypowieść o Łazarzu była - w schyłkowym okresie średniowiecza, przez renesans aż do baroku - ogromnie popularna, ponieważ "załatwiała" pewne problemy socjalne. Obiecywała bowiem maluczkim, że nagroda spotka ich w niebie, a złego pana dosięgnie i tak kara za jego grzechy i będzie się "smażyć w piekle". Była to ideologia znakomicie nadająca się w swojej tradycyjnej postaci do rozładowania wszelkich nastrojów buntu wśród biedoty. Twórcy posługiwali się nią jednak niejednokrotnie w sposób wybiegający daleko poza te ramy, usiłując na kanwie przypowieści ukazać moralne dno sfer wyższych, nadając właśnie swej interpretacji charakter buntowniczy. Współczesny inscenizator miał tu wiele do zdziałania, aby triumf Łazarza ukazać w realnych wymiarach jako triumf w ziemskim kształcie. Niestety - jak powiedziałem - inscenizacja obecna trzyma się bardziej mistycznego charakteru przypowieści niż pierwowzór. Rubaszność - tak typowa dla baroku, nie przeszkadza tej inscenizacji, chociaż jej twórcy wprowadzili nawet strip-tease dwóch istotnie ładnych aktorek, prezentujących Czystość i Miłosierdzie, strip-tease oczywiście do cielistego trykotu, a w takim samym trykocie biega śliczny Kupido. To prawda, że widzów z epoki baroku epatowała starożytność, choć z całą pewnością inne były wówczas alegoryczne przedstawienia mitologii.
Adaptatorzy gdańscy - Róża Ostrowska i Tadeusz Minc - rozbudowali utwór, o wcale niebłahe wypisy z literatury. Prócz gdańskiego Anonima uczestniczą tu - Hegendorfin "O dwóch młodzieńcach" (1525); Marcin Bielski "Komedyja Justyna i Konstancyjej" (1557); Paxillus "Komedyja o Lizydzie" (1597); "Dialog krótki na święto Narodzenia" (w. XVI);
Jan Jurkowski "Tragedyja o polskim Scilurusie" (1604); "Utarczka krwawie wojującego Boga" (1663); Hiacynt Przetocki - "Uciechy lepsze" (1665); "Bigos upity" (1627-1661); Maciek Pochlebca - "Dziewosłąb dworski" (1620); "Król Admet" (1612-1618); "Komunija duchowna świętych Borysa i Gleba" (przed 1693); "Żołdak i Gospodarz" z dialogu "In solemne Notivitatis festum" (1646-1656); "Stary dworzanin myśli, jakoby się pożywić miał" (poł. XVII w.); nie publikowane intermedium barokowe; "Andromeda". Korzystano między innymi z tekstów następujących poetów baroku: Daniela Naborowskiego (1573-1640); Hieronima (Jarosza) Morsztyna (1580- 1626); Stanisława Serafina Jagodyńskiego (pierwsza połowa XVII w.); Wacława Potockiego (1621-1696); utworów okolicznościowych siedemnastowiecznych poetów gdańskich: Jana Karola Kriega, Jana Stephaniego Łaganowskiego i innych. Wprowadzono postacie Adama, Ewy, Kaina, Abla, Noego, Czarta, Aniołów i obu tytułowych bohaterów. Postaci "Historyi" nadano funkcję prowadzącą całość widowiska. Skonstruowano zaledwie zaznaczoną w oryginale scenę "uczty" w akcie II, będącą ilustracją młodości Kandyda, używającego życia. Rozbudowano początek aktu III, w którym na zasadzie symultanicznej rozgrywają się losy Kandyda, obrastającego w godności i zaszczyty oraz Łazarza, cierpiącego nędzę. Poszerzono historię Łazarza o jego wojenne przypadki. Skonstruowano przebieg drugiej "uczty", wprowadzając postać Pani (Śmierć) oraz rozbudowując scenę śmierci Kandyda. Rozbudowano finał "Tragedii". Wprowadzono żartobliwy epilog, który jest teatralnym komentarzem oryginału. Do oryginalnych tekstów intermediów dodano piosenki. Rozbudowano również Intermedium III, przedstawiając ukaranie Sobieraja. Poszerzono funkcję Chóru.
W tej sytuacji całość rozrosła się, a widz stracił orientację co stanowi trzon autentyczny widowiska, a co zostało dołączone przez adaptatorów. Reżyser Tadeusz Minc radzi sobie zresztą nie zawsze szczęśliwie z tak skomplikowaną akcją, cały czas prowadzoną notabene na tle ołtarza, zamiast istniejącej w zamyśle autora panoramy starego Gdańska. Ale też scenografia - choć dyskusyjna w swojej treści, stanowi główny walor tej sztuki. Ten ołtarz - jakby rodem z góralskich kościółków Harklowej lub Dębna (nic w nim nie ma notabene z barokowego Gdańska - prócz herbu), to monumentalne naśladownictwo prymitywu - jest zdumiewające i piękne. Tylko, że... nadające się dla zgoła innej sztuki.
Muzykę skomponował Henryk Jabłoński, a choreografię opracowała Janina Jarzynówna-Sobczak. Muzyka, a zwłaszcza chóry i solistka o pięknym głosie - Ewa Werka nadają szlachetną oprawę całości, ale bardziej w kierunku misterium religijnego, a nie świeckiego opartego o tło przypowieści biblijnej - jak zamierzał autor. Ale może to już taka moda - choćby sądząc po występie "Czerwonych Gitar" na sopockim festiwalu, których "Anna-Maria" doskonale również i tutaj by pasowała.
Ideą inscenizacji miało być ponoć pokazanie losów gdańskiego "Everymana" - jak informuje program, co daje się w tym wypadku przetłumaczyć jako "szarego obywatela miejskiego". Realizacji tej idei nie znajduję. Jeżeli traktować owego "Everymana" jako przedstawiciela biedoty, to jednak wiemy z historii - przy całej swej religijności skłonny był on do własnoręcznego wymierzenia sprawiedliwości bogaczom bez oglądania się na pomoc "piekła". Stąd finał moralitetu widziałbym w wkroczeniu Łazarza na Ratusz Gdański, a nie na szczyt ołtarza z Harklowej. Nie przeczę jednak, że zespół artystyczny włożył tu ogromny wysiłek aktorski. Podobał mi się i Krzysztof Wieczorek w roli Kandyda i parodiujący znakomicie archaiczne lamenty Henryk Bista. Ale największe brawa należą się za intermedia, w których jakże charakterystycznym kuchmistrzem był Stanisław Michalski, znakomicie sparodiowanym egzorcystą Leszek Ostrowski, ojcem - Tadeusz Gwiazdowski, jego synem - Leszek Kowalski, chłopcem kuchmistrza Jan Sieradziński, Kaszuba - Tadeusz Rosiński, a myśliwcem - Lech Grzmociński. Szkoda, że były to marginesowe "przerywniki" sceniczne, warte są bowiem osobnego omówienia, kto wie, czy nie pierwszoplanowego niż cała ta, zaprezentowana na ołtarzu, inscenizacja wypisów literatury staropolskiej.