Artykuły

Kabaretem w smugę cienia

"Reisefieber, czyli podróż w nieznane" w reż. Piotra Ratajczaka w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Iwona Torbicka w portalu kulturaupodstaw.pl.

Dowcipy o tematyce damsko-męskiej, z odrobiną wulgaryzmów, to sprawdzony sposób na trafienie w gusta widzów Kabaretowej Nocy Dwójki. Już same słowa na "k" i "ch" sprawiają, że zaczynają chichotać. Tak, jak widownia najnowszej premiery Teatru Polskiego - "Reisefieber, czyli podróż w nieznane".

Nie znoszę przaśnych dowcipów kabaretowych, raz dałam się nabrać i obejrzałam kabareton na żywo. Po kwadransie było mi słabo, po drugim chciałam wyć, po trzecim zrobiłam się agresywna, a pod koniec cieszyłam się, że mam to już za sobą. Przez wszystkie te fazy przeszłam siedząc na najnowszej premierze w Teatrze Polskim. To, że jakoś przetrwałam jest głównie zasługą publiczności, której obserwacja bardziej mnie zajmowała niż akcja na scenie. Ta była zbudowana na zasadzie kabaretowego misz maszu - scenka, ruch, scenka, ruch.

Forma kabaretu wymusza aktorstwo slapstickowe, nie wymagające od aktorów wielkiego wysiłku. To raczej etiudy kabaretowe, prawie szkolne niekiedy. Widać, że niektórzy aktorzy czują się w tej konwencji nie najlepiej, próbują zbudować jakiś psychologiczny szkielet postaci, wyprowadzić ją z kabaretu, a wprowadzić do teatru. W efekcie każdy "idzie po swoje" drogą, która mu bardziej odpowiada. Tak, jakby reżyser zapomniał, albo nie potrafił jednoznacznie określić, czego od aktorów oczekuje.

Spektakl jest podobno inspirowany powieścią "Podróż za jeden uśmiech" Adama Bahdaja, w zapowiedzi czytamy: "Główni bohaterowie, Poldek i Duduś, udają się w spontaniczną podróż autostopem przez Polskę, ale tak naprawdę podejmują mentalną wyprawę wewnątrz samych siebie. Jako czterdziestoletni mężczyźni, posiadający już spore doświadczenie życiowe i emocjonalne, dokonują swoistej wiwisekcji, podczas której konfrontują zmitologizowaną przeszłość z twardą teraźniejszością, marzenia z realnością, chłopięce przygody z męską codziennością ()".

Sześciu facetów na scenie (zmultiplikowana para Duduś - Poldek) może i podejmuje mentalną wyprawę w głąb siebie, tyle, że ten "głąb" przypomina bardziej sadzawkę niż ocean. Wspomnienie o molo - piwko, o meczu - wódeczka, o pierwszej miłości - piwko, o ogórkach małosolnych - wódeczka. Na scenie przez półtorej godziny - dialogi na cztery nogi, nierytmiczne bujanie się przy bardzo rytmicznych piosenkach, śpiew, w którym linię melodyczną rozpoznać można tylko dlatego, że wiadomo, o jaki utwór chodzi (to chyba aluzja do naszego "głuchego" społeczeństwa). Słowem - rzecz o polskich facetach po 40-tce (przekraczających już powoli conradowską smugę cienia), z niewysokim IQ, za to ze sporym brzuszkiem. Takich, którzy w wolnej chwili piwkują i grilują.

Ich wyprawa do Międzywodzia, gdzie spędzali kiedyś wakacje, teoretycznie mogła być ciekawym rozrachunkiem z dotychczasowym życiem, gdyby nie fakt, że niewiele mają światu do powiedzenia. Wystarcza na kilkanaście scenek kabaretowych, z wykorzystaniem schematów typu: Czemu nie stoisz? Bo siedzę. Czemu siedzisz? Bo nie stoję. Wyżyn dowcipu sięga stwierdzenie Poldka, że jest coś bardziej bolesnego od porodu, mianowicie - "kopnięcie w jaja" itp., itd. Skecze na scenie z definicji mają śmieszyć i bawić, tych z lewa i z prawa, niezależnie od światopoglądu.

Podczas podróży sentymentalnej bohaterów, nie mogło zabraknąć pielgrzymki do Lichenia, bo to przecież kabaretowy samograj. Kto zgadnie, jak zmienić decyzję Poldka, który chce dołączyć do owej pielgrzymki? No, jak? To przecież jasne! Wystarczy mu powiedzieć, że czeka go dwieście kilometrów bez alkoholu. Od razu zawraca. A publiczność dusi się ze śmiechu.

Okazuje się jednak, a moje premierowe obserwacje to potwierdzają, że przy tego rodzaju niewybrednych dowcipach, znaczna część naszego społeczeństwa rozpręża się i odpoczywa. Wiedzą o tym doskonale organizatorzy wszelkiego rodzaju kabaretonów, na które bilety sprzedają się jak ciepłe bułki. Media walczą o patronaty nad "nocami kabaretowymi", bo potem rośnie im oglądalność, klikalność itp. Jest demokracja, więc nic mi do tego. Nie wszyscy muszą stawiać w tej kwestii na Poniedzielskiego i Andrusa. Mój problem polegał właściwie tylko na tym, że znalazłam się w nie swojej bajce. Skoro już jednak się w niej znalazłam, postanowiłam poobserwować tych, którzy się tu odnaleźli. Ach, jak oni się bawili! Nie wiedziałam, że słowo ch..., wypowiedziane po raz dziesiąty, za każdym razem może cieszyć tak samo, że "jebnięcie się na ziemię" może dać tyle radości. Teraz wiem i ta wiedza uczy mnie pokory wobec gustów, które nie są moimi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji