Artykuły

Jak zaistnieć w świecie mamony?

"Najdroższy" w reż. Pawła Aignera w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Marta Fox na swoim blogu.

Pignon jest życiowym rozbitkiem. Nie wygląda jednak na zrozpaczonego, spokojnie godzi się z sytuacją, w której już nic nie ma do stracenia, bo wszystko stracił (pracę, żonę, która związała się z innym i dzieci, które też o nim zapomniały). Poznajemy go w chwili, kiedy siedzi w salonie na dizajnerskiej czerwonej kanapie w kształcie ust, według projektu Salvadore Dalego. Na ścianach wiszą obrazy mistrzów: Joana Miró, Marka Rothko, w kącie stoi manekin z "Mechanicznej pomarańczy" (scenografia: Magdalena Gajewska). Mieszkanie jest własnością zamożnego Jonville`a, ojca chrzestnego Pignona, który do tej pory w jego życiu pojawił się tylko w dniu chrztu. Teraz Pignon jest dozorcą w tymże mieszkaniu, a pracę zawdzięcza zapobiegliwości matki, w przeszłości służącej u bogacza.

Pignon jest bohaterem komedii Francisa Vebera "Najdroższy" (przekład Barbara Grzegorzewska), wystawianej na scenie Teatru Zagłębia w Sosnowcu, więc nie pogrążymy się głęboko w psychologicznych odmętach jego duszy, wręcz przeciwnie, z lekkością wejdziemy w środek śmiesznych sytuacji, które zdarzą się, gdy Pignon zacznie udawać kogoś, kim nie jest. Scenariusz podpowie mu codzienność, w której się znalazł.

Farsa oparta jest na odwróceniu stereotypowych przyzwyczajeń, na przykład strachu przed kontrolą urzędu skarbowego. Nikt o tym nie marzy, nawet ten, kto nie ma żadnych przychodów. Pignon jednak myśli innymi kategoriami. Wydaje mu się, że gdyby zainteresował się nim urzędnik-kontroler, to tym samym dodałby mu ważności jako osobie i pozwoliłby zaistnieć w świecie.

I na tej podstawie zbudowana jest przewrotna intryga, dzięki której z pojawiających się w farsie postaci wyjdzie cały banał tego świata, marzącego o wielkich pieniądzach, które szczęścia nie dają, ale. Pignon chciał być interesujący dla ludzi, a okazało się, że oni stali się przez to tylko interesowni, jak mówi. Łatwo w komedii tego typu przeszarżować w gestach i nadmiernym teatralizowaniu dialogów. Aktorzy zachowują właściwy umiar, dzięki czemu więcej się dzieje w wyobraźni widzów.

Pignon (Michał Bałaga) jest przez cały czas obecny na scenie, to on napędza spektakl. Zachowuje się zwyczajnie, więc wiarygodnie. Jest skromny, ciepły i przez to sympatyczny. Mimo sytuacji nie do pozazdroszczenia, sprawia wrażenie wolnego, jakby pozbył się wielkiego ciężaru. Nie należał do oddających duszę firmie i goniących za mamoną, więc obecna sytuacja nie każe mu rwać włosów z głowy. Bardziej zależy mu na szacunku niż na bogactwie. "Nieważne, czy się jest bogatym, ważne, by inni myśleli, że jest się bogatym", podkreśla. I wkrótce się przekonuje, że rzekomy szacunek i podziw można sobie kupić dzięki mistyfikacji.

Jego żona, Marie (Agnieszka Bałaga-Okońska) gra interesowną kobietę, gotową na każdą deklarację i zmianę, byle tylko przyniosła jej dobrobyt. Podobnie pazerna jest Christina (Małgorzata Sadowska) dekoratorka wnętrz, zainteresowana współczesną sztuką i bogatymi klientami. Uwodzi Pignona (bez szarży) z nadzieją na wielkie profity. Choć sytuacje sceniczne dostarczają okazji, by pójść w stronę pikantnych momentów, reżyser (Paweł Aigner) wolał humorystycznie ogrywać rekwizyty niż atuty ciała Christiny.

Niezwykle ciekawą rolę stworzyła Edyta Ostojak, grająca Olgę, sąsiadkę Pignona, sprzedającą usługi erotyczne i na swoje rzekome nieszczęście, związaną z zakochanym w niej multimilionerem. Gra subtelną, bezpruderyjną dziewczynę, z której emanuje tylko dobroć i niewinność. Jest przekonywująca i chciałoby się ją serdecznie przytulić, nic dziwnego więc, że i ona, i Pignon zaczną patrzeć w tym samym kierunku.

Urzędnik skarbowy, Toulouse (Grzegorz Kwas) zadbał o to, by poczuć do tej postaci umiarkowaną antypatię, a Maurin (Piotr Bułka), przyjaciel Pignona, by poczuć zdecydowaną antypatię.

W napięciu oczekuje się tajemniczego ojca chrzestnego, bogatego Jonville`a (Zbigniew Leraczyk). Zjawia się pod koniec sztuki, wnosi powiew morza, jachtu, nonszalancji i beztroski człowieka, który niejedno widział i "załatwił", a teraz może zadośćuczynić błędom młodości.

Spektakl bawi, rozpręża i nie nudzi, choć przecież finał jest do przewidzenia. To zasługa zespołu teatralnego, klimatu stworzonego scenografią i muzyką (Piotr Klimek), a przede wszystkim aktorów.

Szaleństwa komediowego wprawdzie nie ma, ale wychodzi się z teatru, oddychając lżej i z przekorną nadzieją, jeśli nie na bogatego ojca chrzestnego, który w spadku pozostawi solidne polisy, a nie długi, to chociaż na to, że coś z nieba kapnie. No bo przecież tak bywa, że "jak Pan Bóg zamyka drzwi, to otwiera okno".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji