Inteligent uszczęśliwiony
Od wczesnych klas uczył się świetnie. Studia zagraniczne. Praca doktorska o zagadnieniach etyki. Nie ma co jeść, gdzie mieszkać, buty dziurawe, nawet żebrać nie potrafi. Dla paru złotych będzie aportował, szczekał na czworakach, wszystko zrobi. Patrzcie przyjaciele, dokąd prowadzi uczoność!
Drugi, kolega szkolny pierwszego. Wyrzucony ze szkoły za tępotę. Twardy cham. Nawet z niemą ścianą potrafiłby zahandlować. Własne przedsiębiorstwo, dwa auta, tłusty. Los zetknął owych dwu kolegów szkolnych. Miejsce akcji: przedwojenna Warszawa. Tytuł: "Uśmiech losu". Napisał 35 lat temu Włodzimierz Perzyński.
Myślicie, że to spotkanie okazało jawnie triumf brutalnej, tłustej materii nad głodnym duchem? Nie, autor nie był czarnowidzem. U niego duch zatriumfował nad materią. No tak, najpierw handlowy cham kupił za grosze kolegę inteligenta, jego sumienie też, ale potem poszło inaczej. Inteligent się podkarmił, nabrał wigoru na tyle, że nawet próbował bezdusznego handlowca zastrzelić. Za co posiedział trochę w wiezieniu, ale zyskał przyjaźń uczciwych ludzi. Starają się mu o posadę, on zaś odbija handlowcowi żonę. Ona woli z subtelnym człowiekiem niż z bezdusznym. Ona go kocha i on ją kocha, a wiadomo, że inteligentowi jeżeli ma posadę i kochającą kobietę, nic nie straszne. Śmiałym wyzwaniem losu i handlowego męża ukochanej kończy się sztuka, bohater ma odwagę w sercu, całe buty i krawat, wierzy w przyszłość.
W programie do wznowienia "Uśmiechu losu" w warszawskim Teatrze Ludowym Jerzy Szaniawski pisze o ironii Perzyńskiego. Studium Szaniawskiego, lekką ręka naszkicowany portret, jest próbą krytyki o rzadko u nas spotykanej doskonałości. To studium o ironicznym pakcie Perzyńskiego z diabłem mieszczańsko - inteligenckiego banału czyta się z rozkoszą, jakże ono pomaga w oglądaniu "Uśmiechu losu". Oczywiście, Szaniawski wydobywa na światło to, co wyjaśnia całą twórczość Perzyńskiego, komedia "Uśmiech losu" jest tej twórczości produktem późnym i nie najświetniejszym. Ale... I w "Uśmiechu losu" uderza, że autor stoi z daleka raczej od perypetii i przekonań bohaterów swej komedio-dramy o miłości, pieniądzach i inteligencji. Nie szukajmy tam idei autora, w ogóle problemów większej wagi intelektualnej, to nawet nie tyle obraz obyczajowy przedwojennej Warszawy, ile (tu wypada się zgodzić raz jeszcze ze studium Szaniawskiego) dokument mentalności, zgrabnie dokonany przegląd środowiska: oto tak gada i postępuje inteligent głodny, a tak najedzony, oto uczciwa krawcowa, zaniedbana żona, bogaty sklerotyk, bogaty cham, kokotka i piłkarz pierwszoligowy. Panoptikum banałów. Romans dramatyczny dla naiwnych, teatr marionetek przez los poruszanych dla widza filozofującego, przykład sztuki tzw. "użytkowej" dla socjologa.
O braku tego typu sztuk, tego codziennego "paliwa" repertuarowego, które zaspokaja tęsknoty do tematu jako tako współczesnego, markuje problem i jest atrakcyjnie napisany, mówiono na marcowej konferencji dramatopisarzy. Warszawski Teatr Ludowy pokazał wznowieniem Perzyńskiego przykład takiej sztuki sprzed kilku dziesiątków lat. Sztuka szła dość długo i bodaj dobrze, świadczy za repertuarową przydatnością podobnych "uśmiechów losu" na poziomie dzisiejszym. Tyle tylko, że łatwo sobie wyobrazić modernizacje tematu, trochę trudniej odpowiednik techniki pisarskiej Perzyńskiego, najtrudniej jego olimpijski spokój przy gadaniu frazesów ze sceny. Nasi ludzie wyskakują w takich razach ze swych zwyczajnych orbit, zaczynają wierzyć w każde napisane (przez siebie) mocne zdanie, to się odbija na stylu.
Inteligenta głodnego a potem przywróconego życiu grał Stanisław Malatyński, roli na szczęście nie pogłębiał. Jego handlowym kontr-partnerem był Gerard Sutarzewicz (już go widzę jako faceta z Chmielnej w sztuce dzisiejszej). Sylwia Zakrzewska lepsza była jako kobieta uwodzicielska, niż jako kobieta demaskowana. Lucjan Dytrych prezentował sklerotyka wuja trafiając w "nieobowiązujący" realizm tej komedii, nieco bardziej przeżywała role krzywdzonej żony Krystyna Ciechomska. Podobała mi się Irena Jaglarzowa w roli pani Czulińskiej. Marian Pysznik występuje jako zacny piłkarz pierwszoligowy. Jerzy Wicik jako kelner. Reżyser Jerzy Strachocki zachował do końca spokój. W ten oto sposób przypomniano utwór pisarza w niebogatych zasobach naszej tradycji dramaturgicznej ważnego. Impreza pochwalna - niezależnie od tego, jak rychło doczekamy się nowego majstra codzienności tej miary, co Perzyński.