Artykuły

Tani bajer na ławeczce, czyli smutne gry damsko-męskie

"Ławeczka" w reż. Mateusza Przyłęckiego w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

On, ściemniacz parkowy, i ona, do tegoż parku chodząca, bo a nuż pozna kogoś, kto po prostu będzie zwyczajny, normalny i jej. 6 godzin znajomości, próba sił, emocji ogrom. Wszystko to w "Ławeczce", kameralnej historii o tym, jak dwojgu ludziom trudno się dogadać. Do zobaczenia w sobotę i niedzielę (21-22.02) w Teatrze Dramatycznym

Sztuka współczesnego rosyjskiego dramaturga Aleksandra Gelmana to świetne dialogi i zmyślnie podpatrzone damsko-męskie relacje. Jeśli tylko aktorzy tego nie zepsują, jej wystawienie to z reguły raczej gwarantowany sukces. Na szczęście w Teatrze Dramatycznym aktorzy w sumie dają radę - ich bohaterowie potrafią wzruszyć, rozśmieszyć, zirytować, zafundować publice pełną gamę emocji. To nie papierowe postaci, oj nie.

Odwieczne gry damsko-męskie

Są spektakle, którym nawet scena kameralna nie pomoże - między widownią a aktorami jest szklana szyba, nieprzepuszczająca niczego. "Ławeczka" odwrotnie - obojętnym nie zostawia, bo w prosty sposób opowiada po trosze o każdym z nas. O naszych upokorzeniach, smutkach i łzach, o radościach i chwilowym poczuciu szczęścia, samotności i uldze, emocjonalnym wykorzystywaniu, odwiecznych grach. Słowem - o tym wszystkim, co niesie ze sobą damsko-męska relacja. A że każdy na swej skórze jej blaski i cienie odczuł i każdy zapewne emocjonalnie poobijany bywał bądź takich zadr był sprawcą, to i każdy coś dla siebie (i z siebie) w "Ławeczce" odnajdzie. Czasem się zaśmieje, czasem coś go zakłuje, coś sobie dobrego lu bolesnego przypomni.

Agnieszka Możejko-Szekowska i Bernard Bania mają niełatwe zadanie, mierzą się z legendą - fani teatru w pamięci mają zapewne słynną telewizyjną adaptację spektaklu w wykonaniu Janusza Gajosa oraz Joanny Żółkowskiej - w końcu też nieprzypadkowo inscenizacja ta znalazła się w Złotej Setce Teatru TVP. Wariant białostocki w reż. Mateusza Przyłęckiego to inny spektakl - odarty z rodzajowości, bardzo oszczędny, rozgrywający się w umownej przestrzeni. Niby mowa o parku jest (i w tekście sztuki, i w napisach wyświetlających na początku i końcu), ale spotkanie tych dwojga właściwie mogłoby się odbyć wszędzie, gdzie można ze sobą pogadać - choćby pod klubem, niekoniecznie na ławeczce w parku. Samej typowej ławeczki zresztą też w przedstawieniu nie ma (są za to palety), nie ma też specjalnych odniesień do radzieckiej rzeczywistości. Zostały czyste emocje, bogaty konglomerat, który też potwierdza klasę sztuki, mającej szansę nigdy nie stać się anachroniczną.

Samotne zwierzę

Więc oto są: i On, i Ona, oboje po przejściach, choć w pierwszej chwili jeszcze tego nie wiedzą. Więc najpierw spojrzenie, taksowanie wzrokiem, odrzucenie włosów, kokieteryjny nieświadomy może ruch. Parę pierwszych zdań, ręka bezczelnie na kolanie, jakiś tani bajer. On właśnie w delegacji, "czuje się jak samotne zwierzę", a tak w ogóle jego była to niezła cholera. Ona mu się przygląda, sztywnieje, zrzuca jego rękę z kolana. On się tłumaczy, że się pomylił, że myślał, że to jedna z tych panien, do których trzeba dobierać się na chama.

Za chwilę okaże się, że Ona go zna, że mieli już wcześniej kontakt, on był już Jurą, Aloszą, właściwie to Kolą, a może jeszcze kimś innym, ale ponoć w ogóle jej nie zapamiętał. Ona rozszyfrowuje go szybko, hieną parkową nazywa, choć zdarzy się też jej pojechać stereotypem: "Wszyscy jesteście tacy sami" (skądinąd On w kwestii stereotypów na temat kobiet prześciga ją o całą długość).

I tak od słowa do słowa, przed oczyma widza rozgrywa się koncert na dwa umysły, dwa serca, dwie wizje związku, dwie psychiki, różne oczekiwania, różne potrzeby. Jest dynamicznie, nawet bardzo, sytuacja zmienia się z chwili na chwilę. Jeśli widzowie myślą, że w tym pojedynku wszystko jest jasne jak słońce, to się zawiodą, tu bowiem nic oczywiste nie jest.

Jest za to próba sił, ciągłe przeważanie szali. Raz Ona się z niego naigrywa, raz On z niej szydzi. Gdy kłamstwa wychodzą na jaw, On się broni zaiste w ciekawy sposób, psychicznie ją maltretując. Gdy wydawać by się mogło, że Ona da mu w twarz, to jest odwrotnie - przypada do niego, łapie kurczowo i puścić nie chce. Ona popłakuje, On się złości. Ona go przeprasza, on ją też. Ona już planuje najbliższe tygodnie, On się krzywi.

Nadzieja w szczątkach

I tak od żartu do furii, od scen zabawnych ("straszna rzecz, jak mnie zniszczyło starokawalerstwo, od tych przygód aż łeb mi pęka") do tych najbardziej przejmujących. Niełatwo jest zagrać prawdziwie taką paletę emocji. A jednak białostoccy aktorzy nieźle się uzupełniają. Bohaterka Agnieszki Możejko ma w sobie pewną wrażliwość, wyrozumiałość nabytą przez kolejne niedobre doświadczenia, ale i optymizm: "wszystko da się zmienić, wszystko da się załatwić po ludzku, jeśli tylko się bardzo chce". W sytuacji ekstremalnej reaguje emocjonalnie, inaczej niż nakazywałby rozsądek. W scenie finałowej, bardzo dramatycznej - jej skamieniała twarz mówi wszystko.

Bohater Bernarda Bani to bajerant ze zblazowaną miną, zniechęceniem malującym się na twarzy - widać je nawet w opuszczonych ramionach. Ale i On, tak jak Ona, potrafi nieoczekiwanie zaskoczyć. Gdy już odrzuci zblazowaną maskę, gdy już będzie jasne, co go dręczy - okaże się, że nie jest do końca takim, jakim się prezentował.

Wszelkie etykiety i tak znikają, gdy już wszelkie maski opadną. Zostaje dwoje ludzi bez złudzeń, choć ciągle jeszcze ze szczątkami nadziei. Na bliskość.

Najbliższe spektakle - w sobotę i niedzielę (21 i 22 lutego) o godz. 20.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji