Artykuły

W butach Karpowicza

"Niewidzialny chłopiec" w reż. Weroniki Szczawińskiej we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Weronika Szczawińska sięga po nigdy niewystawiany tekst Tymoteusza Karpowicza, na którym odcisnęło się piętno wydarzeń Marca 68. "Niewidzialny chłopiec" brzmi momentami zaskakująco współcześnie. To jednak za mało, żeby porwać widownię.

Mały aparat

Wrocławski Teatr Współczesny spełnia obietnice - po powrocie na scenę Helmuta Kajzara (ubiegłoroczny "Paternoster" w reżyserii Marka Fiedora) i dwóch słuchowiskach Karpowicza w reżyserii Szczawińskiej oglądamy pełnowymiarowy spektakl drugiego z wrocławskich twórców, których dramaturgiczna twórczość uległa zapomnieniu. W wypadku Karpowicza wyrwa była wyjątkowo głęboka - ostatnie wystawienie jego tekstu miało miejsce we Wrocławiu niemal cztery dekady temu. Przy takich okazjach pojawia się nieuchronne pytanie, czy jest do czego wracać?

"Niewidzialnego chłopca" oglądałam ze skrajnego miejsca w prawym rogu sali. Krzysztofowi Kaliskiemu mogłam zaglądać przez ramię, jak z pomocą elektronicznej konsolety na żywo buduje muzyczny świat przedstawienia. I jak aktorzy pozują do ustawionej tuż przed moim nosem kamery. Przez moment myślałam nawet, że to jej oko przejmie rolę tytułowego chłopca. Bo pomysł i inscenizacyjnie był intrygujący, i otwierał pole do wycieczek z Karpowiczem we współczesność. Kamera ze swoją upartą obecnością mogłaby prowokować tę paradę nadętych póz w pierwszej części spektaklu i pokusę intymniejszych zwierzeń w drugiej, wreszcie - chęć unicestwienia niemego świadka w finale. Ale aparat na statywie, maleńki, stojący w rogu sali, służył jedynie rejestracji spektaklu, z jego obecności mogło zdawać sobie sprawę zaledwie kilkunastu siedzących w pobliżu widzów.

Uzasadnienie kabotyństwa

Karpowicz portretuje rodzinę, którą poczucie komfortu, sytości i zadowolenia z konsumowania dóbr separuje od nurtu życia, które toczy się tuż obok, za drzwiami mieszkania. Postawiona przed wyborem - koniak, szampan, kawior, syte bezpieczeństwo przy stole albo awantury za oknem o niepewną wolność wybiera to pierwsze. Ojciec z dumą mówi o dzieciach, że nie miały Marca w kalendarzu, który w tym roku wyjątkowo składał się z jedenastu miesięcy. I nie zauważa nawet, kiedy syn, młody geniusz, między nazwami planet, które wyrzuca z siebie bez namysłu, umieszcza nazwiska filozofów, przywódców paryskiej rewolty.

Dramaturg zagląda pod podszewkę tych motywacji. I znajduje w niej uzasadnienie dla kabotyństwa i krótkowzroczności Ojca (Jerzy Senator), Matki (Ewelina Paszke-Lowitzsch) i Dziadka (Zdzisław Kuźniar) - ta fasada spełnionego życia ma zasypać deficyt złożony z doświadczonej wcześniej biedy i emocjonalnych niedostatków, a jednocześnie pomaga znieczulić tęsknotę za buntem. Trudniej zrozumieć izolację młodszego pokolenia, dla którego naukowe sukcesy stają się równie skuteczną barierą chroniącą przed rewolucyjnym zamętem, co polityczna, obowiązująca ideologia. Jest jeszcze gość wieczoru, Doktor (Krzysztof Boczkowski) - mógłby być ojcem chłopca, który zaplątał się w rewolucyjny wir, zniknął, ale nie do końca, swoją milczącą, niewidzialną obecnością psując uroczyste przyjęcie. Jak dybuk nawiedza córkę (Anna Kieca), resztę uczestników zmuszając do zawstydzających zwierzeń.

Papierowe typy

Polityczno-historyczny kontekst w dramacie Karpowicza jest zaznaczony dość subtelnie (jest mowa o Marcu, o nominacji Ojca, o pozytywnej weryfikacji dzieci), co sprawia, że w tym zwierciadle może się przeglądać zarówno czerwona peerelowska arystokracja, która mogła sobie pozwolić na służącą (milcząca Agata Jolanty Solarz), jak i współczesna klasa średnia, izolująca się od społecznych problemów konsumpcyjnym stylem życia. W tekście Karpowicza, równie silnie jak rzeczywistość, rezonuje jednak sama literatura - echa dramaturgicznej twórczości Tadeusza Różewicza i Witolda Gombrowicza brzmią tu mocno. I uruchamiają pokusę porównań, zakończoną niezbyt satysfakcjonującym wynikiem. Mamy tu skrystalizowaną formę, precyzyjną i jakoś zanadto lodowatą, zimną, żeby pobudzić interakcję z widownią. Podziw dla reżyserskiej precyzji Szczawińskiej, znakomitej teatralnej roboty, świetnej gry zespołu nie są w stanie podnieść choćby o stopień obojętnego chłodu, z jakim tę inscenizację przyjmujemy.

Gdyby zestawić "Niewidzialnego chłopca" z wystawionym przez Współczesny w ubiegłym sezonie "Paternoster" Kajzara, wynik dostaniemy z grubsza ten sam - przy zaletach (bo wszystko tu naprawdę działa jak w szwajcarskim zegarku) jakaś rozpaczliwa zbędność, nieadekwatność tego spektaklu do rzeczywistości tu i teraz. Bo mimo że Szczawińskiej w Karpowiczowskim dramacie udało się odnaleźć i wydobyć o wiele więcej wątków, które brzmią dziś żywo i aktualnie, niż Fiedorowi z tekstu Kajzara, to już sama forma dramatu zestarzała się boleśnie. Nie ma tu konkretnych postaci, są raczej papierowe typy ludzkie, nie ma dialogu, są wypowiadane przez nie deklaracje, nie ma zindywidualizowanego języka.

Machina działa

Ten formalny charakter podkreśla jeszcze inscenizacja z ascetyczną, minimalistyczną scenografią Natalii Mleczak - znajdujemy się w jasnej, sterylnej, syntetycznej przestrzeni, której jedynym elementem jest stół, przy którym spotykają się bohaterowie, pod blatem kryjący kilka niezbędnych rekwizytów. Na tle białych płaszczyzn ścian żywo odcinają się czerwienią kostiumy bohaterów - świetnie skrojone, jakby wyszły z pracowni któregoś z modnych polskich projektantów. I tylko toporne buty psują efekt, a zarazem odsyłają - jako jedyny wizualny element tego spektaklu - do czasu, który dramat Karpowicza ukonstytuował.

Nieprzypadkowo w tym wypreparowanym ze zbędnych elementów świecie najżywszą reakcję widowni budzi monolog Zdzisława Kuźniara, któremu udaje się przełamać narzucony przez tekst formalny sposób gry - jego Dziadek, rozpaczliwie czepiający się życia, staje się przejmujący, bliski nam, prawdziwy. Ten ludzki rys momentami udaje się oddać Jerzemu Senatorowi (Ojciec) i Ewelinie Paszke-Lowitzsch (Matka), podczas gdy para cudownych dzieci (Kieca i Konrad Wosik), wyrzucających z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, pozostaje do końca jedynie trybem w tej funkcjonującej bez zakłóceń machinie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji