Artykuły

Okiem stańczyka. Hanuszkiewicz w "niehistorycznym" Poznaniu

Nie była to nasza pierwsza długa rozmowa. Ale zgodnie uznaliśmy, że graniczna. "Kładąca podwaliny" pod serdeczną znajomość, która rzadko przychodzi w późnym wieku... Zatrzymał się w hotelu Polonez. Zadzwonił wieczorem, że potrzebuje kilku książek. Był zdenerwowany. Mówił, że przed wykładem "zdejmuje" go trema.

Z książkami pod pachą w hotelu pojawiłem się następnego dnia rano. Pokój siwiał od dymu papierosów. Przywitał mnie... recytacją "Pana Tadeusza". - Siadaj i posłuchaj tego samego fragmentu w dwóch tempach.

Pierwszą recytację mógłbym uznać za konwencjonalną. Druga była rozciągnięta, spowolniona, koturnowa, uroczysta. Potem to samo ze Słowackim i na koniec dwa razy - szybciej i wolniej - Kochanowski. Rozpierała go myśl, że jeśli poruszamy się dzisiaj szybciej i szybciej gramy nawet Chopina, to mówimy też szybciej niż nasi przodkowie. I w efekcie, uzyskujemy coś zupełnie innego. Lepszego lub gorszego, ale innego. No, a czy mamy pewność co do interpunkcji? Co do intonacji? Na ile zmienił się sens słów i ich kolor? Laickim uchem mogłem zarejestrować, że słysząc ten sam tekst, słyszałem dwa różne.

Za oknem sunęły samochody. Poznaniacy zarabiali i wydawali pieniądze, a w hotelowym pokoju przez bite dwie godziny rozprawiano o romantyzmie i romantykach. O aktualności i nieaktualności ich myśli i uczuć. Podkręcał temperaturę tej rozmowy: co powiesz, co sądzisz, czy to już martwe, czy nadaje się do reanimacji? Jaki byłby świat bez tej poezji? I co będzie z nami, gdy przestaniemy ją rozumieć? A znasz tę historię o Mickiewiczu? W Kownie lub Grodnie miał kochankę, mężatkę. Znał jej męża. Bywał u nich w domu. Gospodarz długo o romansie nie wiedział. Gdy się dowiedział, nie dał wiary, ale na wszelki wypadek postanowił upewnić się u źródła. - Panie Mickiewicz, czy to prawda, że Pan sypiasz z moją żoną? - A wstydziłbyś się Pan o to pytać - odpalił pan Adam i całą sprawę tym uciął. - Sprytny był, nie ma co, i miał refleks - z uznaniem komentował to mój rozmówca. Lubił powtarzać, że między mężczyznami i kobietami pełne porozumienie nie jest możliwe z powodu zbyt dużej różnicy płci. - A zauważyłeś, że trzy moje żony miały krótkie nazwiska? Tę "różnicę płci" wstawił następnie jako tytuł swojej ostatniej książki.

Z Poloneza do gmachu szkoły na Kutrzeby 10 jest rzut kamieniem. Szedł na ten wykład jak na ścięcie. Próbowałem go pocieszyć. Tyle ról za tobą, grałeś Hamleta, a wykład akademicki nie jest z pewnością z gatunku być albo nie być... - Nic nie rozumiesz. W teatrze mam tekst wykuty na blachę, znam spektakl i publiczność, o której mam jako takie pojęcie. Tu będą studenci. Nie wiem, o co mnie zapytają. Co w ogóle o mnie wiedzą? To dzieciaki wychowane na komputerach! Obawiał się, że sala będzie świecić pustkami... Gdy przed drzwiami zobaczył kłębiący się tłum, natychmiast się rozchmurzył.

Po wykładzie był szczęśliwy, ale i potwornie zmęczony. Przy kieliszku koniaku "dla uspokojenia" powiedział, że zawsze chciał być nauczycielem. Ułożyło się inaczej i został reżyserem i aktorem. Teraz, dobijając osiemdziesiątki, miał przed sobą 15 akademickich wykładów. Przygotowywał się do nich jak najstaranniej. Zamawiał różne książki. Robił notatki. Konsultował najdrobniejsze rzeczy. Powiedziałem mu kiedyś, obserwując jego narastające zmęczenie, żeby lepiej rozkładał siły. Nie każdy kwadrans wykładu musi być popisem. Nie każdy wykład musi być naszpikowany taką ilością rozmaitych atrakcji. Gospodaruj nimi oszczędnie. Przed tobą pół semestru. - Masz rację - skwitował to po swojemu - taki Boniek na przykład zasuwa po boisku góra trzydzieści minut. Przez resztę meczu zbiera siły, by raz przeciwnikowi "kropnąć" bombę.

Adam Hanuszkiewicz lubił Poznań, bo to miasto pozbawione histerii. W operze wystawiał kiedyś "Fausta", miał tu rzesze wielbicielek. I kilka ulubionych lokali z kawiarnią WZ na czele, gdzie kiedyś przesiadywał i niewinnie randkował. Któregoś razu pokazałem mu wspomnienia Ewy Drwęskiej, wnuczki pierwszego prezydenta Poznania, Jarogniewa Drwęskiego. Grał kiedyś Hamleta w teatrze w Kaliszu. Na sali w towarzystwie ojca, z ukrytym aparatem fotograficznym była nastoletnia Ewa Drwęska. Pstryknęła zdjęcie, które zamieściła we wspomnieniach. Zrobiła je z odleglejszego rzędu. Było niezbyt ostre. Hanuszkiewicz jednak natychmiast rozpoznał na nim siebie. I rozpłynął się we wspomnieniach nad urokami starego Kalisza.

Nosił marynarki o jeden numer za duże. Po inauguracji roku akademickiego zauważył, że profesorowie noszą togi o jeden numer za małe i wyglądają jak krasnale. Nie wiem, czy potrafił wytrzymać godzinę bez odwoływania się do Mickiewicza, Wyspiańskiego czy Gombrowicza. Gombrowicza zresztą wraz ze swym zespołem wystawił na Kutrzeby trzy czy cztery razy z rzędu. Po pierwszym przedstawieniu coś nie pasowało. Sprawę uratował Piotr Voelkel, który skrzyknął majstrów i obniżył podłogę sceny o 20 czy 50 centymetrów. Następnego dnia wrażenie było już zupełnie inne. Uderzało coś jeszcze: Gombrowicz z wtorku mógł być o kwadrans dłuższy lub ewentualnie krótszy od Gombrowicza ze środy lub czwartku. Wypadały całe fragmenty. Pojawiały się nowe. Pożyczyłem wieczorem Hanuszkiewiczowi wspomnienia Wincentego Witosa (bo urzekła go myśl, że niepodległość i wolność to nie to samo). Następnego dnia cały fragment tych wspomnień usłyszałem ze sceny w Gombrowiczu. Bez cienia zawahania. i bez mrugnięcia oka.

Na pół roku przed śmiercią zadzwonił do mnie, że lekarze powiedzieli mu, że jak się nie podda operacji, to umrze, a jak się podda, to prawdopodobnie też i dlatego wszystkiego ma już dosyć.

Zmarł w Warszawie 4 grudnia 2011 roku.

P.S. Niektórych numerów telefonów nie umiem usunąć z komórki. Ich lista jest coraz dłuższa.

Prof. Waldemar Łazuga jest kierownikiem Zakładu Myśli i Kultury Politycznej Instytutu Historii UAM

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji