Sułkowski
Po wieloletniej nieobecności "Sułkowski" wrócił na scenę Teatru Polskiego we Wrocławiu. Wrócił w latach stabilizacji, by nam zmącić nieco spokój ducha, wymusić kilka refleksji na temat tragicznej przeszłości, przypomnieć jeden z ważnych etapów "Polaków wybijania się na niepodległość". "Sułkowski" jest ważnym dramatem w narodowowyzwoleńczym nurcie naszej literatury. Koresponduje z literaturą romantyczną, a zarazem rewiduje jej poniektóre złudzenia i legendy. Koresponduje zarazem, o czym się właśnie we Wrocławiu najłatwiej przekonać, z rewolucyjnym "serialem" Przybyszewskiej (odkrytym w naszych latach na nowo przez Krasowskiego), choć ukazuje inny wycinek i inne aspekty dni, które w ostatnich latach XVIII wieku wstrząsnęły Europą. Żeromskiemu, piszącemu swój dramat przed pierwszą wojną światową, a więc w latach zaborów, chodziło o wydobycie aspektu polskiego. Sadząc choćby po żarliwej dyskusji nad Wajdy filmową wersją "Popiołów" nasze polskie obrachunki z epoką napoleońską nie zostały zamknięte, a utwory historyczne Żeromskiego nie dojrzały jeszcze do uświetnienia zbiorów literatury muzealnej. Pod zmurszałą formą, kryją żywą myśl. I w ,,Popiołach", i w "Sułkowskim".
Czymże jest "Sułkowski"? Ujmując rzecz najprościej: sceniczną opowieścią o najwierniejszym adiutancie generała Bonaparte, człowieku o wybitnych talentach wojskowych, o wyjątkowo prawym charakterze, patriocie, który - jak tylu innych - nie mając zresztą realnej alternatywy, związał się z rewolucyjną Francją, a zwłaszcza z osobą Bonapartego. łącząc z tym nadzieje na pokonanie wspólnych wrogów i wyzwolenie ojczyzny. Sułkowski należał' do tych, którzy słowo "wyzwolenie" rozumieli nie tylko jako niepodległość polityczną, ale również jako przeniesienie do kraju społecznych zdobyczy rewolucji. Był najwierniejszym z wiernych, był wybitnym żołnierzem, lecz idealistycznym politykiem; został z łatwością wykorzystany przez Napoleona, a gdy nadeszła chwila, w której mógł stać sie niewygodny czy nawet niebezpieczny dla Wodza, posłano go z zimną krwią na pewną śmierć (jest to wersja nie dowiedziona, ale wielce prawdopodobna).
Sułkowski z dramatu Żeromskiego to postać historyczna, a zarazem symbol. Jego los to zarazem los tysięcy Polaków (nie tylko tamtych dni), których kilka pokoleń okrężnymi drogami próbowało z bronią w ręku dojść do ziemi ojczystej; słynęli z męstwa, wykrwawiali się, dawali się wyzyskiwać i oszukiwać; nie raz nadużyto ich dzielności i dobrej wiary. Sułkowski jest narzędziem w ręku Napoleona. Ale nie jest narzędziem bezmyślnym. Przy całym swym idealizmie politycznymi jest zdecydowany zrealizować cel swego życia, z Napoleonem lub bez niego. Wódz wiedział, że są granice, do których można mamić Sułkowskiego, wygrywać jego patriotyzm dla doraźnych celów. Zrozumiał, że w pewnym momencie je przekroczył i był to wyrok śmierci dla adiutanta.
W dramacie Żeromskiego tragedia Sułkowskiego jest wielowarstwowa, dzięki czemu utwór dla inscenizatora jest sztuką otwartą, umożliwiającą rozmaite rozkładanie akcentów. Wydaje się, że tak przy realizacji scenicznej, jak i w budowaniu postaci pożądany jest wyraźny wybór. Osią konstrukcji scenicznej, może najbardziej nośną, może być narastające rozczarowanie Sułkowskiego do Bonapartego, dramat sumienia człowieka rozdartego między żołnierską powinnością a przekonaniami i wyższymi ideałami, młotującego się miedzy teorią i praktyką ideologii, której służy. Dla osobowości Sułkowskiego był to dramat bez rozwiązania, bez względu na decyzję Napoleona, sam musiałby szukać śmierci na polu bitwy, inną perspektywą spojrzenia na tragedię Sułkowskiego są przeżycia, marzenia i nadzieje jego żołnierzy, nadzieje, których on sam jest twórcą i gwarantem, a których nie będzie w mocy spełnić, o czym pod koniec swego życia wie prawie na pewno. Można też z utworu Żeromskiego zrobić nawet... romans historyczny o rycerzu bez skazy, który wyrzekł się szczęścia osobistego i zaszczytów pro publico bono, co byłoby koncepcją najtańszą.
Zastanawiam się, jakiego wyboru dokonała Wanda Laskowska, reżyserująca "Sułkowskiego" w Teatrze Polskim. W moim odczuciu - żadnego. Jej, niezbędne przy tym długim tekście skróty, wydają się tylko skrótami a nie wyborem. Otrzymaliśmy solidny wyciąg z "Sułkowskiego", w którym jest sporo epiki, mało psychologii, w którym można - gdy kogoś ta problematyka zajmuje - wsłuchać się z zainteresowaniem, ale jest to rzecz dobrej woli ze strony słuchacza, nie wymusza tego na nim teatr swoją temperaturą. Szara, surowa, kojarząca się z... popiołami scenografia zostaje rozbita już na wstępie przez zły obrazek rodzajowy z żołnierskiego życia. Zamiast żołnierza-tułacza, oglądamy żołnierza jak spod igły krawca pułkowego. Ładne, świeże mundury, czyste onuce, śnieżnobiała stopa Matysika dobyta z niby dziurawego buta - to nie to czego oczekiwałem. Na nastrój, zwłaszcza na początku przedstawienia składa się wiele drobiazgów. Rozumiała to Laskowska, i aktorzy, kiedy na tejże scenie przed "Kuchnią" konsultowali się z prawdziwymi kucharzami i kelnerami. Nie doceniono tego tym razem, w związku z czym stary wiarus nie umie zawiązać onucy, inny nieprawidłowo czyści lufę karabinu, szyldwach trzyma wartę przy obozowisku jakby stał na warcie honorowej, a żołnierze w rozmowie z dowódcą zachowują się tak, jak nie zachowują się żołnierze żadnej armii świata. Żeromski przewidując iż jego sztukę może realizować ktoś nie szkolony wojskowo, nie żałował w pierwszym akcie didaskaliów. Myślę, że można i warto jeszcze raz w nie się wczytać, a wprowadzenie korektur do tego aktu nie wydaje się zbyt trudne.
Wątpliwości przy scenach zbiorowych można zgłaszać więcej. Na pewno akt drugi jest trudny dla realizatora i aktorów, zwłaszcza scena narady przed wejściem Sułkowskiego. Staje się zaś beznadziejny, kiedy aktorzy nie kontaktują ni z sobą, ni z widownią, nie czują atmosfery ni sytuacji, w której ich bohaterowie spotkali się na innej naradzie. Nie bardzo też mogę zaakceptować, choćby ze względu na złą słyszalność, zbyt częste w całym przedstawieniu odwracania mówiącego aktora tyłem do widowni. Jeśli już szukać sposobów "odteatralnienia" teatru, to można to z powodzeniem czynić w innej materii, przeanalizować pod tym względem niektóre pozy i gesty.
Żeromski nie miał nerwu dramaturga. Niewiele ma teatrowi do zaproponowania poza słowem. Dlatego też tak ważne tu są drobiazgi, ważne, by nie uśpić widza, który jeżeli wyłączy się podczas dyskusji patrycjuszy weneckich, "ma z głowy" ładny kawałek "sprawy polskiej", a jeśli powtórzy mu się taka sytuacja jeszcze w kilku innych miejscach, odbierze całe przedstawienie jako polski patriotyczny wariant kuszenia świętego Antoniego. Co mu utwór rangi "dramatu narodowego" przesadnie uprości.
W zwiąsku ze wspomnianą słabością ważnych scen zbiorowych, dodatkowe obciążenie spoczęło na barkach aktorów ról wiodących, którzy - w moim odczuciu - są siłą nośną spektaklu, podnoszą jego temperaturą i ratują (bo jednak mimo tylu zastrzeżeń, nie traktuję "Sułkowskiego" w kategoriach klapy). Za role wiodące w sztuce uważam: Sułkowskiego, Agnieszki Gonzaga, hrabiego d'Antraiguesa i Veniure'a. Ostatnia - powierzona Andrzejowi Polkowskiemu - została w przedstawieniu dość poważnie okrojona. Tym bardziej już w pierwszym wejściu należało tę postać precyzyjniej przedstawić tym widzom, którzy są mniej "wtajemniczeni" i ujawnić ojcowską miłość Vertture'a do Sułkowskiego. Stary Venture zbyt jest głęboko ukryty pod spokojną maską mędrca, znawcy i poniekąd "syna" Wschodu. D'Antraigues (Wiktor Grotowicz) to postać o szczególnym znaczeniu. Zdrajca, intrygant, zły duch Sułkowskiego - aż kusi, by naszkicować tę postać grubą jednoznaczną kreską. Grotowicz oparł się temu. D'Antraigues jawi się na scenie jako żywy człowiek o dość złożonej osobowości, a jego zło jest podbudowtune swoistą ideologią. Sułkowski ma do czynienia z przeciwnikiem z krwi i kości i ich zetknięcia na scenie są bodaj najciekawsze w przedstawieniu.
Marta Ławińska, odtwórczyni roli księżniczki, ma chyba najtrudniejsze zadanie. Stworzyć postać arystokratki i dziewczyny w jednej osobie to zadanie dla Ławińskiej względnie proste, ale zaznaczyć i uzasadnić w czasie pierwszej politycznej dysputy Sułkowskiego z Agnieszką narodziny gorącego uczucia prawie nie sposób, jeśli iść tylko za Żeromskim. Niedostatki tej sceny w dramacie pozostają więc i na scenie. Wreszcie - Sułkowski. Jeszcze jedna wiodąca rola Janusza Peszka, przynosząca mu w ostatecznym rozrachunku sukces, choć nie błyskotliwy. Decydują o tym końcowe partie, w których Sułkowski jest wewnętrznie złamanym, zdesperowanym człowiekiem. Wychodzi tu cały tragizm postaci tytułowego bohatera dramatu.
Premierowa przedstawienie "Sułkowskiego" było rzeczywiście pierwszym spektaklem, co w praktyce Teatru Polskiego wyraźnie mi się podoba. Stwarza to okazję do szybszej konfrontacji odczuć tych, co teatr tworzą i tych, co go opisują. Nie przeceniając roli tych ostatnich, myślę, że to układ korzystny. Myślę też, że pewne dopracowanie albo i przepracowanie niektórych scen jest jeszcze możliwe i powinno podnieść walory przedstawienia.