Solo na dwa głosy
Na scenie biurko oświetlone stojącą lampą, szafa ze sprzętem muzycznym, dużo kaset, płyt. Na podłodze dywan, w tle fotel. To gabinet lekarza psychiatry. W tym umownie zaznaczonym wnętrzu rozegra się dramat.
Tom Kempiński - angielski współczesny pisarz swoją sztukę "Solo na dwa głosy" prezentował z powodzeniem na Brodwayu. Polską prapremierę przygotowała w ubiegłym sezonie "Scena na Piętrze" w Poznaniu. Tę kameralną, pełną wewnętrznych spięć opowieść prezentują w Gdańsku gościnnie - z pewnym opóźnieniem - Grażyna Barszczewska i Edward Dziewoński.
Ona - Stefania Miller (Grażyna Barszczewska) ma 33 lata, mieszka w Londynie. Do niedawna była znakomitą koncertującą i nagrywającą płyty skrzypaczką. On - lekarz psychiatra (Edward Dziewoński), którego dla ciężko chorej żony wybrał mąż kompozytor, bowiem doktor lubi i rozumie muzykę. Jest więc szansa, że uda mu się pomóc chorej artystce. Stefanię pożera nieuleczalna choroba. W medycynie określa się tę przypadłość jako stwardnienie rozsiane. Jest to choroba układu nerwowego powodująca nieodwracalne zmiany w organizmie: niedowłady, zaburzenia czucia, mowy, równowagi.
"Solo na dwa głosy" to jakby zapisane kolejne wizyty chorej skrzypaczki u lekarza psychiatry. Opowiada ona o sobie. Reaguje nerwowo i ostro na wszelkie próby dotarcia do jej zakamuflowanej psychiki. Broni się przed swoim nieszczęściem: agresją, brakiem akceptowania czegokolwiek. Postępująca choroba doprowadza ją do rozpaczy i depresji. Cała nadzieja lekarza to przekonanie Stefanii, że celem życia jest walka o siebie w każdej sytuacji. Próbuje on także uświadomić jej, że pomóc można sobie pomagając innym.
Nie są to odkrywcze racje w sztuce Toma Kempińskiego. Cała wartość tego utworu to pokazanie pewnych sytuacji, w które człowiek zostaje wtrącony niespodziewanie. To próba przeniesienia na scenę nagłych zmian, które mogą dotknąć najsławniejszych i najszczęśliwszych. Przewidzieć ich nie można, zapobiec - też nie.
Warstwa literacka wymaga więc od aktorów niezwykłego mistrzostwa. Grażyna Barszczewska od początku gra rozhisteryzowaną i nieznośną artystkę. Buntuje się i demonstruje swoją krzywdę. Jej agresja cichnie tylko wtedy, gdy mówi o muzyce. Zbyt wiele w tej postaci wyostrzonej ekspresji. Edward Dziewoński buduje rolę odmiennymi, kontrapunktowymi środkami. Jest wyciszony, wyczekuje na reakcję, prowokuje spokojnie, stara się tę walkę o drugiego człowieka prowadzić z wiedzą i doświadczeniem "lekarza dusz". Może więc nieco zawiódł mnie sposób wystawienia tej sztuki. Przeszkodziły mi również złe technicznie fragmenty znakomitej muzyki. Wydaje się jednak, że to przedstawienie ma wartość nie tylko teatralną. Daje szansę na chwile refleksji. Nigdy nie wiadomo kiedy nasza witalność zostanie zachwiana i poddana próbie jakby ponad siły. Co wtedy z nami?
"Solo na dwa głosy" grane będzie w Teatrze "Wybrzeże" w Gdańsku do 11 stycznia.