Artykuły

Solo na dwa głosy

NAJZUPEŁNIEJ wierzę w to, że sztu­ka Toma Kempiń­skiego "Solo na dwa głosy" cieszy­ła się dużym po­wodzeniem na sce­nach całego świa­ta, z amerykań­skim Broadwayem włącznie. Tak re­klamuje ten spektakl Teatr "Wybrzeże" i nie ma żadnego powodu, aby temu nie wierzyć. Już samo streszczenie fabuły może do teatru przyciąg­nąć. Ocieramy się o tzw. wielki świat, albowiem główna bohater­ka jest osobą wybitną, znaną, ta­ką, która osiągnęła w życiu suk­ces. To wielka, światowej sławy skrzypaczka - kobieta w dodat­ku piękna i młoda. Aby obraz był jeszcze bardziej idylliczny Stefania (skrzypaczka) jest żoną znakomitego kompozytora, który na dodatek jest (jak wynika ze słów żony) nader atrakcyjnym mężczyzną. Wszystko jest więc, a raczej było, jak we współczes­nej bajce. Dopełnieniem eksklu­zywnego świata jest ekskluzywny psychiatra-meloman, do którego trafia... artystka.

I tak rozpoczyna się spektakl. Skrzypaczkę poznajemy w chwili kiedy nie może już uprawiać swojego zawodu, powołania, pasji. Przyczyną jest wyrok - nieuleczalna choroba, szalenie komplikująca i utrudniająca życie, uniemożliwia­jąca robienie tej jednej jedynej rze­czy, którą Stefania naprawdę umie i chce robić - gry na skrzypcach. T. Kempiński stworzył w swojej sztuce klasyczną sytuację drama­turgiczną - człowiek w sytuacji ekstremalnej. Może to być nie­uleczalna choroba, śmierć kogoś bliskiego, utrata celu życia - po­mysły można mnożyć; chodzi tu o jedno - jak żyć, co robić, kiedy ten cały nasz uporządkowany, zaplanowany świat nagle runie. Skąd brać siły, aby zaczynać wszystko od nowa? Czy da się życie zaczynać od nowa i ileż razy można to robić?

PROBLEMY to i pytania na­der ważne, mogące każdego widza zainteresować, pod jednym wszakże warunkiem, że autorowi starczy talentu i wy­czucia, aby nie przekroczyć pew­nej subtelnej granicy między dra­matem a kiczem. Nawet jeśli Tom Kempiński nie jest pisarzem naj­wyższej rangi, to przecież war­sztat ma opanowany bardzo dob­rze, widać, że po prostu pocho­dzi z dobrej "szkoły". Dialogi są świetne, błyskotliwe, balansujące na granicy tragedii i... czarnego humoru. Przyznaję, że bardzo mi się ta sztuka podobała i spektakl oglądałam niemal z przyjemno­ścią. Zastrzeżenie mam, bagatelka, tylko jedno - do gry jednej z moich ulubionych aktorek pani Grażyny Barszczewskiej.

Grażyna Barszczewska zachwyciła mnie przed kilkoma laty krea­cją w sztuce Czechowa w teatrze telewizji. Później widziałam ją w czymś jeszcze, także w filmach, które może nie dały jej szansy na wykazanie się wielkim talen­tem, ale potwierdziły o niej opnię jako o aktorce dużego forma­tu i pięknej kobiecie.

W tym miejscu koniecznie trzeba zaznaczyć, że "Solo na dwa głosy" to przedstawienie ,,stojące" na aktorach, a nawet więcej - na tej właśnie jednej roli ko­biecej, albowiem rola psychiatry, granego przez Edwarda Dziewoń­skiego, została zbudowana, naz­wijmy to, bardzo oszczędnie. Psychiatra jest tylko tłem dla skrzypaczki. "Podrzuca" jej kwestie. To ona trzyma spektakl, ona buduje napięcie, jej dramat i jej zagubienie, reakcje są tematem sztuki. Napisana prostym, lecz barwnym językiem sztuka, zręcznie przetłu­maczona, daje aktorom duże pole do popisu. Pomijam już takie drobiazgi, że oboje aktorzy przejęzyczali się, zdarzało im się zapominać kwestie w końcu jednak przecież potrafili z tego wybrnąć. Natomiast niedobra, straszliwie przerysowana jest postać interpretowana przez Grażynę Barszczew­ską. Aktorka, jak widać na scenie, bardzo przejęła się tym, że Stefania cierpi na SM (stwardnienie rozsiane) i skupiła się na warstwie zewnętrznej. Jest więc w przedstawieniu mnóstwo wyolbrzymionych gestów - rzucania szklankami z wodą, efektownych, a raczej efekciarskich padów, epileptycznych trzęsionek. Przecież w gruncie rzeczy nie jest to chyba sztuka tylko o postępującym SM (bo to można wyczytać w podręczniku medycznym), a sama choroba jest, tak sądzę, czymś umownym, lecz - dramat człowieka znajdującego się w sytuacji nieodwracal­nej.

Za dużo krzyku, histerii jest również w głosie aktorki. Widz bierze oczywiście poprawkę na to, że Stefania załamała się kom­pletnie psychicznie, ale odtwórczyni nie musi wykładać tego pu­bliczności w sposób tak łopatolo­giczny. Zakładamy przecież (tak że przez szacunek dla samych siebie), że oglądają nas ludzie rozumni.

KIEDY po zakończeniu spektaklu aktorzy wychodzą jeszcze raz aby ukłonić się publiczności - wrażenie kontra­stu jest wręcz szokujące, ale nie jest to szok na korzyść tego, co się przez prawie dwie godziny na scenie działo.

"Solo na dwa głosy" przedsta­wił poznański "Teatr na Piętrze", który będzie gościł w Gdańsku do 11 bm. I mimo wszystko warto tę rzecz obejrzeć, chociaż niestety nie ze względu na wybitne kreacje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji