Twarzą do życia
Ona, artystka, powiedziała o sobie: "jestem wirtuozem!" Ta światowej sławy znakomitość tak już przyzwyczaiła się do sławy, że nie dowierza własnym uszom, gdy lekarz pyta ją o nazwisko. Od dzieciństwa żyje z muzyką i dla muzyki. Teraz niszczy ją choroba straszna, przerażająca, okrutna... Są katastrofy równie wielkie jak zagłada Pompei czy zatonięcie Titanica, chociaż ani oko je zobaczy ani ucho usłyszy.
Anglik, Tom Kempiński, przedstawił taki kataklizm w sztuce pt. "Solo na dwa głosy". Przedstawienie wyreżyserowane przez Edwarda Dziewońskiego było wspaniałym solo Grażyny Barszczewskiej. Nie będę ukrywał, że cd dawna jestem jej fanem. Średniowiecznym zwyczajem rzuciłbym w twarz rękawicą temu, kto zaprzeczyłby, że jest ona znakomitą aktorką. W tym spektaklu jej gra była perfekcyjnie doskonała, naładowana tak wielką porcją emocji, że aż trudną do przyswojenia. Przykład: gdy Stefania Miller chciała napić się wody, lecz rozdygotana ręka nie potrafiła przenieść szklanki do ust, usłyszałem szept: "chyba przesadza".
Tak, moi ludeczkowie, głupio nam, czujemy się nieswojo, gdy nieszczęście innych zagląda nam prosto w oczy. Tu było tylko udawanie, można, więc powiedzieć sobie: "to nie jest prawda".
Edward Dziewoński, drugi głos w tym dramacie, stworzył postać "ratownika dusz", doświadczonego lekarza, często niedelikatnego, aż do brutalności włącznie, gdy było to konieczne. Swoją nieomal ascetyczną grą uwypuklił (niech żyje kontrapunkt!) rolę Grażyny Barszczewskiej.
Temu samemu celowi służyła więcej niż skromna scenografia i również muzyka. Smyczkowa, ta tzw. "klasycznie poważna", ale przecież popularna, bo np. "Cztery pory roku" Vivaldiego czyż nie są takimi?
Jedno mnie niepokoi. Ile jest prawdy w tym, co widziałem, a ile fałszu niezawinionego, tego, że tak powiem, obligatoryjnego? Nie mam odpowiedzi... Czyż zdrowi wiedzą czym jest S. M., stwardnienie rozsiane? Autor, aktorzy, reżyser, publiczność! Piekło jest w nas samych; a w jaki sposób przekroczyć przepaść i czy da się ją przebyć, by dowiedzieć się, jak wygląda ono u innych? Zostają nam tylko wyobrażenia. Po obejrzeniu tej bardzo dobrej sztuki wierzę, że są one bliskie prawdy.
Na koniec chcę przytoczyć słowa, które mnie pomagały, a których nie umiałbym zapomnieć. Powiedział je człowiek posługujący się (jak Stefania Miller i tysiące innych ludzi) wózkiem inwalidzkim:
"Wiesz kiedy jestem zadowolony? Gdy jadę i widzę pijanego faceta, zalanego w trupa. A wiesz dlaczego? Bo myślę sobie, że w tej pieprzonej loterii mogła mnie się trafić jego wygrana. A tak jestem człowiekiem".
Czy ktoś ma odwagę coś jeszcze powiedzieć?