Kolacja na cztery i solo na dwa (fragm.)
(...)I jeśli już mowa o koncercie gry i muzykach na scenie, to od "Kolacji na cztery ręce" warto przejść do sztuki "Solo na dwa głosy", Anglika, Toma Kempińskiego (nazwisko polskie, lecz to się czasem u cudzoziemców zdarza); wyreżyserowanej przez Edwarda Dziewońskiego dla poznańskiej "Sceny na piętrze" - prowadzonego przez Estradę Poznańską świetnego teatru impresaryjnego, angażującego reżysera i aktorów do konkretnych utworów i prezentującego później przedstawienia na scenach całego kraju. Sztuka jest dwuosobowa - gra Dziewoński wraz z Grażyną Barszczewską- i opisuje sytuację tym dramatyczniejszą, że... prawdziwą. Wydarzyło się to wszystko przed paru laty: młoda i śliczna wiolonczelistka, niezwykle utalentowana uczennica Mścisława Rostropowicza, żona zdolnego dyrygenta i pianisty, zachorowała na sclerosis multiplex, chorobę atakującą ośrodek układu nerwowego i doprowadzającą niemal zawsze do paraliżu kończyn. Dla każdego jest to dramat, tym większy jednak dla kogoś, komu nieuchronnie przekreśla wspaniale zapowiadającą się światową karierę. Świadomość tego dramatu może doprowadzić do depresji zagrażającej życiu - potrzeba w takich przypadkach pomocy dobrego psychiatry, psychologa, który umiałby w pacjentkę tchnąć znowu chęć do życia i nauczyć ją żyć w warunkach, jakie narzuca choroba.
Sztuka Kempińskiego, oparta na tym dramatycznym przypadku, składa się z kilka scen rozgrywających się właśnie w gabinecie psychiatry; bohaterką nie jest tu wiolonczelistka, lecz skrzypaczka - co zresztą nieistotne, bo problem przecież pozostaje ten sam. I dla pacjentki: czy i jak żyć? I dla lekarza: jak przywrócić jej chęć tycia? Tych kilka scen - to jakby kilka rund ostrej, chwilami rozpaczliwej walki o nadanie życiu chorej nowego sensu i nowych wartości. Walki, ponieważ chora tego sensu nie widzi i nie chce widzieć: dla niej wszystko wydaje się skończone - trzeba więc siłą (siłą perswazji, naturalnie) odrodzić w niej wiarę w siebie i wiarę w życie.
Niełatwo znaleźć właściwy klucz do tej sztuki, zważywszy, że składa się na nią wyłącznie dialog dwu osób, z których jedna unieruchomiona jest na wózku inwalidzkim, druga siedzi za biurkiem lekarza, dialog obracający się niezmiennie wokół tego samego problemu... Myślę jednak że Dziewoński wykazał tutaj maksimum wyczucia sceny i jednocześnie taktu w ustawieniu sytuacji, dając w rezultacie spektakl niezmiernie interesujący, trzymający w napięciu i - po prostu wzruszający. Stonowany, wyciszony, skupiony, tak odmienny od kabaretowych postaci, jakie zazwyczaj kreuje ("Zostawił Dudka w domu i zagrał Dziewońskim..." - jak ktoś to trafnie określił), jest idealnym partnerem pierwszoplanowej postaci sztuki: chorej skrzypaczki, granej przez Grażynę Barszczewską.
Psychiatra jest jak gdyby reżyserem wizyt, on kieruje dialogiem, ale to ona wypełnia go ekshibicjonistycznymi - z konieczności - zwierzeniami, opowiadając o swej karierze, o życiu prywatnym, nawet intymnym, o tragedii choroby... Barszczewska, którą, niestety, rzadko ostatnio oglądamy na ekranie i na scenie, doskonale prowadzi skomplikowaną rolę, oszczędnymi środkami kreując bardzo wyrazistą, przejmującą postać; doskonale oddaje gwałtowną zmienność nastrojów chorej, oscylujących między egzaltacją a depresją, a także powolną, nieznaczną, ale przecież wyraźnie widoczną przemianę zachodzącą w jej psychice pod wpływem rozmów z lekarzem.
Jest zatem na warszawskich scenach dowcip ("Kolacja") i jest wzruszenie ("Solo"); a co z tak zwaną "wielką sztuką"? Jest i ona, i to na najwyższym poziomie. Centrum sztuki "Studio" Grzegorzewskiego dojrzało mianowicie fakt, iż Samuel Beckett ukończył w kwietniu tego roku 80 lat i z tej okazji wystawiło trzy Beckettowskie spektakle, obejmujące łącznie siedem jednoaktówek wspaniałego Irlandczyka - niegdyś czołowego przedstawiciela awangardy (...)