Kasa czynna do 15.00 - mówi Marek Wilewski
Czy te prawda, że bilety na graną u was sztukę Gelmana, "Sami ze wszystkimi", z udziałem Barbary Wrzesińskiej i Zbigniewa Zapasiewicza można była kupować u koników?
- Tak, to prawda. Zresztą nie tylko na to przedstawienie. Zdobyliśmy kredyt zaufania u publiczności. Nie mamy organizacji widowni, a kasa ze względów technicznych otwarta jest od godziny 13.00- 15.00. A jednak bilety na naszą najnowszą premierę - "Solo na dwa głosy" Toma Kempińskiego - były wykupione na dwa tygodnie przed pierwszym przedstawieniem, zanim ukazały się informacje w prasie. Dodam, że bilety są u nas drogie (350-500 zł), a ludzie jednak przychodzą i czekają na nowe spektakle.
Na czym polega tajemnica sukcesu?
- Ludzie łakną teatru odmiennego od tego, który oferuje teatr stacjonarny. Dość mają wielkich inscenizacji, oczekują na spotkanie z człowiekiem. Teatr to przede wszystkim literatura i aktor. I widz, którego przyciąga albo sam tytuł, albo osobowość aktora, albo nazwisko reżysera.
"Scena na Piętrze" nie jest typową instytucją teatralną. Aktorów i reżyserów wynajmujecie do konkretnego przedstawienia. Łatwiej przygotować udane spektakle impresaryjne, niż zbudawać zespół.
- Jeżeli łatwiej, dlaczego nikt wcześniej nie wpadł na ten pomysł?
Jest teatr Szejda w Warszawie.
- Ale on działa w stolicy, ma aktorów na miejscu, a my prowadzimy import artystów do Poznania, a następnie eksport naszej produkcji do różnych miast w kraju. Niedawno z dramatem Gelmana odwiedzaliśmy Kraków, dawaliśmy spektakle w Starym i mieliśmy nadkomplety.
Nie przeczę, że pomysł "Estrady Poznańskiej" był trafiony. Powtarzam jednak, że trudniej zbudować zespół.
- Myślę, że nieporozumienie polega na zbyt szczodrej polityce wspierania teatrów, których nikt nie chce. Nie wiem czy w ośrodkach, gdzie nie ma ani dostatecznych kadr artystycznych, ani rzeczywistego zainteresowania publiczności, warto podtrzymywać na siłę życie wątłych zespołów. Nie chcę przez to powiedzieć, że teatr stacjonarny przeżył się całkowicie i jedyny ratunek dla teatru w uprawianym przez nas impresariacie. Przypuszczam jednak, że w nikłym stopniu poszukujemy elastycznych form działania, godzących poziom artystyczny z rzeczywistymi potrzebami publiczności.
W waszym repertuarze dominują jednak pozycje łatwe...
- Niekoniecznie. Nie ukrywamy, że komedia, farsa to gatunki, po które chętnie sięgamy, ale zawsze w sposób profesjonalny. Z drugiej jednak strony gramy pozycje "poważne". Wszystko bez złotówki dotacji ze strony miasta. Nie wykluczam jednak, że obok sztuk kameralnych o niewielkiej obsadzie skusimy się na "Dziady".
A co tymczasem?
- Po premierze "Sola na dwa głosy" z udziałem Grażyny Barszczewskiej i Edwarda Dziewońskiego, które prezentować będziemy również w Warszawie, poczynając od 30 kwietnia damy niebawem "Czapę" Krasińskiego.
W pańskiej reżyserii?
- Ten dramat za mną chodzi, poczynając od prapremiery w "Hybrydach". Tym razem udało mi się pozyskać do udziału w przedstawieniu Jerzego Kamasa i Henryka Talara.
Zatem do zobaczenia "na Piętrze".