Artykuły

Hund, Frau und Mann

Bardzo europejsko można się było poczuć w foyer wałbrzyskiego Dramatu w sobotni wieczór 14 lutego. Goście z zagranicy, ludzie teatru, polsko-niemiecko-angielskie dialogi - to wszystko nie było bynajmniej związane z naszą akcesją do Unii, przedwczesnym Mię­dzynarodowym Dniem Teatru, ani też z obchodami walentynkowego święta, ale po prostu z premierą sztuki Sibylle Berg "Pies, kobieta, mężczyzna" w reżyserii Marianne Wendt.

Na pierwszy rzut oka sztuka Sibylle Berg nadawałaby się raczej do teatru lalek, bo w roli głów­nej występuje tutaj... pies, który opowiada historię związku ko­biety i mężczyzny od chwili po­znania aż po... (nie, tradycyjnie nie ujawnię zakończenia!). Ale to nie jest bajka. Oboje - ona ("ko­bieta po przejściach"), on ("męż­czyzna z przeszłością") - są zwy­kłymi, szarymi ludźmi mającymi najlepsze swe lata już za sobą. Spotykają się przypadkiem, spę­dzają ze sobą noc (bez zobowią­zań), rozstają się, by znowu do siebie powracać i poszukiwać szczęścia, którego jednak nie umieją już dostrzec. A nie umie­ją, ponieważ nie walczą o nie. Mimo iż tęsknią do drugiego człowieka, udają obojętność i okłamują przede wszystkim sa­mych siebie. Ich związek staje się rutyną, a ich życie szeregiem ba­nalnych czynności sterowanych za pomocą pilota. Ich marzenie o szczęściu we dwoje nie wytrzy­muje banalności codziennego ży­cia. Jedno nie dostrzega pragnień drugiego, drugie nie widzi po­trzeb pierwszego. Skąd my to znamy?!

A pies? On to wszystko wi­dzi i po psiemu komentuje. Przy­garnięty przez nich w dniu ich spotkania, jest świadkiem ich roz­mów, marzeń, planów, a w koń­cu rezygnacji. Jest także sam uczestnikiem wielkich wydarzeń - nabycia ślicznego białego do­mku, podróży do Paryża, zbudo­wania mu przepięknej budy. Ale też swoim psim instynktem bar­dzo trafnie odczytuje emocjonal­ne stany obojga "skazanych na siebie" ludzi.

Już Europa?

Bardzo piękny i mądry to tekst. A dzięki reżyserskim i ak­torskim zabiegom nie pozbawio­ny także elementów humoru. I choć może banalna jest ta historia, jakże typowa we współcze­snym świecie, to jednak skupia uwagę. Powiedziałbym wręcz - patrzymy na scenę jak w lustro i, jak wgogolowskim "Rewizorze", śmiejemy się z samych siebie. Znakomitą rolę Kobiety zagrała Irena Wójcik, (świetna scena "na rurze", ale prosilibyśmy o je­szcze coś więcej, naprawdę ma pani co pokazać!), bardzo do­brze partnerował jej Andrzej Szubski w roli Mężczyzny (lecz w końcówce coś "wymięknął"), a osobne słowa uznania należą się Psu, w którego rolę wcielił się Tomasz Orpiński (bardzo fajnie po psiemu "punktował", no i ri­postował). Dla uzupełnienia ob­sady dodam, że w "bandzie" psów-kolegów wystąpili: Łukasz Brzeziński, Dariusz Skowroń­ski i Ryszard Węgrzyn. Bardzo ciekawa scenografia była dziełem Malve Lippmann z Berlina. A sztukę wyreżyserowała młoda niemiecka reżyserka Marianne Wendt. Rozmowę z obiema re­alizatorkami publikujemy poniżej. Na premierę przybyła tłumaczka sztuki Karolina Bikont oraz nie­mieccy przyjaciele obu spraw­czyń tego wydarzenia. Tak więc mamy w Wałbrzychu bardzo udaną polsko-niemiecką realiza­cję, co, jak powiedział Piotr Kruszczyński, dyrektor arty­styczny teatru, pozwala nam już poczuć się jedną nogą w europej­skiej elicie.

Na koniec dodam, że przy okazji tejże premiery nastąpiło w teatrze również otwarcie galerii plastycznej "Stara Szatnia", którą zainicjowała wystawa grafik kom­puterowych Hannibala Smoka. No cóż, powiem tu tylko, że po­ziom prac także całkiem europej­ski.

POWIEDZIAŁY PO SPEKTAKLU

MARIANNE WENDT - REŻYSER

Kim jest Marianne Wendt?

- Pochodzę z Berlina. Wykonałam, jak dotąd, siedem realizacji. To jest moja pierwsza międzynarodowa ekspozycja, pracowałam jako dramaturg i "realizer" w teatrze berlińskim. Wcześniej robiłam co prawda architekturę, ale studia te przerwałam, bo wiedziałam, że chcę pracować w teatrze.

Jak się pracowało w wałbrzyskim tea­trze? Czy bariera językowa była jakąś przeszkodą?

- To było oczywiście trudniejsze niż praca w Niemczech. Czasem jest tak, że człowiek sza­leje, bo nie może powiedzieć niczego bezpo­średnio. Tu od aktorów do techników, to była dla mnie niesamowita ciekawość - czegoś takiego nie znałam w Niemczech, tutaj ludzie po prostu rozumieją swoje zadanie i kochają pracę, ja tu zaakceptowałam to, co aktorzy dali mi, ja ich po prostu "użyłam", bo byli dobrzy... i nie do końca była to moja koncepcja, tu cały zespół zastanawiał się nad ostateczną wersją sztuki, to mi się bardzo podobało.

Jak pracowaliście? To znaczy jak się dogadywaliście?

- Praca trwała 6 tygodni. Tak, tłumaczy mie­liśmy dwóch na zmianę, ale reżyserką byłam jednak na okrągło...

To znaczy, że przez ten czas poznała pani, nasze miasto i nasz region...

- Tak, owszem, nawet już trochę mówię po polsku... o "proszę bigos, dziękuję..."

Czy ta sztuka miała już swoją premie­rę w Europie?

- O tak, miała. Była wystawiana w Stuttgar­cie, i w innych teatrach niemieckich.

Ostatnie pytanie - jakie ma pani wra­żenia po spektaklu?

- Byłam bardziej zdenerwowana niż kiedy­kolwiek przed jakąkolwiek inną premierą. Ba­łam się, czy przełamiemy tę barierę językową, o której pan wspomniał. Bałam się, czy w ogóle mój pomysł dotrze do polskich widzów. Napię­cie straszliwe, mówię panu...

Ale przecież bawiliśmy się wspaniale...

- Dziękuję. Tak, zdaję sobie teraz sprawę, że te wszystkie kawałeczki, które gdzieś tam u góry opracowywałyśmy sobie ze scenografką, jakoś zadziałały, ale wtedy nie mogłyśmy tego przewidzieć. Teraz wiem, że się to jakoś uda­ło, ale wcześniej...

MALVE LIPPMANN - SCENOGRAF

Jakie były pani dotychczasowe reali­zacje?

- Pochodzę ze Stuttgartu, gdzie równiej studiowałam historię sztuki. Od 4 lat pracuję jako niezależna scenografka. Większość mo­ich projektów scenograficznych zrealizowa­łam właśnie z Marianne. W Deutsche Theater w Berlinie. Robiłam również scenografię do oper. Między innymi dla Jennie Attenbeck w Grazu w Austrii. Praca za granicą to zawsze dla mnie nowe doświadczei jak i wyzwanie.

Jak się pani pracowało z polską ekipą?

- Spotkałam tu ciekawych ludzi. Cały zespół techniczny jest bardzo oddany swojej pracy. Wszyscy bardzo starali się ze mną współpracować i mnie zrozumieć. A przecież nie za­wsze miałam szczęście mieć przy sobie tłuma­cza. Miałam do dyspozycji swoje szkice czy model, i wskazywałam odpowiednie szcze­góły, tłumaczyłam o co mi chodzi.

Czy ze względów oszczędnościowych nie trzeba było zrezygnować z jakichś elementów dekoracji?

- Nie musieliśmy na szczęście z niczego re­zygnować. Niemieckie teatry też mają proble­my finansowe i ja po prostu zdaję sobie z tego sprawę, kiedy projektuję scenografię. Wie­działam, co mam do dyspozycji, kiedy podpi­sywałam tu umowę. Zawsze jest też pewne ryzyko przekroczenia tej granicy.

Jakie są pani wrażenia po premierze wałbrzyskiej?

- Myślę, że się udało. Słyszałam w kulua­rach, że sztuka się podobała. A dla mnie naj­ważniejsze jest to, by trafić do widza. Oczy­wiście mam swoje wizje i cieszy mnie to, że moja propozycja znajduje akceptację u pu­bliczności. Ale nie robię nigdy niczego "pod publiczkę".

Jak się pojawił ten "mały biały do­mek"?

- Trochę przypadkiem. Nie wiedziałyśmy z Marianne, że to taki polski przebój. Po pro­stu pokazałam model domku, ludzie w Wał­brzychu zawołali: o "mały biały domek", za­śpiewali fragment, no i Marianne wprowadziła tę piosenkę do sztuki. Cieszymy się, że to zostało tak odebrane. Wiele szczegółów zre­sztą dodałam do scenografii podczas pracy tutaj. Naprawdę bardzo miło mi się tu praco­wało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji