Artykuły

Ale urwał

"Hemar. Poeta przeklęty" w reż. Piotra Szczerskiego w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach. Pisze Maciej Stroiński na blogu teatr jest cute.

Jest taka kwestia we "W imię Jakuba S.": "poczekaj chwilę / zaraz pierdolnę straszną antykapitalistyczną filipikę". "Hemar, poeta przeklęty", przedstawienie z Kielc, jest taką STRASZNĄ FILIPIKĄ, hehe, tylko że antykomunistyczną i jeśli zabawną, to wbrew własnej woli. Twórca chyba przyjął sobie, że wypuści dzieło STRASZNIE bezkompromisowe, siarczyste j'accuse!, kij, wiecie, w mrowisko i nagada tym czerwonym całą czapkę. A wyszło "straszne" jak mina dwulatka, kiedy chce pokazać, jak bardzo się gniewa. Jest to jakaś czarna msza resentymentu w duchu "kto nie pije, ten donosi". Gdy w jednej ze scen "Wisława Szymborska" odbiera nagrodę państwową ludowego państwa, dygnitarz powiada: "Nobla, póki co, nie przyznajemy", czyli Nobel, pani Wisiu, jeszcze będzie ZA ZASŁUGI. Really? To przynajmniej wiemy, czemu Marian Hemar nigdy nie otrzymał. Les potes maudits po polsku znaczy żołnierze wyklęci.

Inną "wielką złośliwością" jest kanciasta w obejściu babcia klozetowa jako siła przewodnia w tamtym szmaciarskim ustroju. Wrzepia widzom kapcie w typie "nie niszczyć podłogi", co ma być wariacją na temat Kantora ("do teatru nie wchodzi się bez kapci"), co ma być sygnałem, że babcia jest oderwana, zgadnijcie od czego. Lider-klozetowa, czyli że PRL to był taki szalet. Ho ho. Can you do no better? I więcej: myśmy ten szalet przysypali, nie wyczyściwszy. Przedstawienie powstało przy okazji "dwudziestopięciolecia bezkarności komunistów", jak głosi komentarz rysunkowy na tyle programu (http://goo.gl/9U2mZN, s. 16), a premierę miało w 75. rocznicę wrześniowego najazdu ze Wschodu. I nieładnie się obchodzi z pracownicami toalet publicznych, które nie odpyskną, bo chyba przywykły, że się z nich nabija.

Przekaz jaki jest, każdy widzi: to wszystko sowieci & ich pachołkowie! Rewolucja jest mistrzem z Azji. Przyszedł walec ex oriente i wyrównał, a myśmy nie chcieli. Zmodernizowali nas gwałtem & piątą kolumną, więc my się nie podpiszemy, nasze to są dworki i kabareciki wyłącznie sprzed wojny. A co złego, to NIE MY. To są urojenia czy może banały? Więcej na ten temat: "Prześniona rewolucja" Andrzeja Ledera. Wglądy "Hemara" są wyłącznie ad personam, tj. zrozumieć nie umie, tylko wskazać palcem. Nie że jakiś system, jakieś tam MYŚLENIE, dynamika władzy, "nowa klasa wyzyskiwaczy" - wystarczą nazwiska. Zło i głupota są, się okazuje, niczym grupa krwi, część populacji ma Rh-, a część jest odporna też z nadania genów.

Nikt nie powiedział, że teatr polityczny ma być lewicowy. Elyty też mają swe gorzkie żale i swe interesa. Ci, co mają dobrze, mogą chcieć mieć jeszcze lepiej. Na przykład antykomuniści - w realu to oni wygrali, ale w kieleckiej fantasy to jeszcze za mało, wciąż się trzeba odkuć. Niektórzy wiecznie chcą mieć pewność, że są ofiarami, bo OFIARY MAJĄ RACJĘ. Kto nie jest ofiarą, na pewno jest katem! Wojciecha Bąka, też "obsadzonego" w przedstawieniu "Hemar", wywalono z ZLP, ale nic nie szkodzi, bo się nam wyjaśnia, że uzwiązkowienie glejtu na talent nie daje; za to "chlubna krzywda" najwyraźniej tak. Reżyser zapuszcza się w niższe kręgi piekła, przekonany, że jego to noli tangere, sam się przecież nie ubrudzi. Chciałbyś!

Scenarzysta scenariusz nie tyle napisał, co zestawił z tekstów cudzych. Mógłby o tym wspomnieć w "napisach końcowych". To skądinąd osobliwość teatru polskiego: choćby napożyczać z książki Susan Sontag w iluś tam dziesiąt procentach (nie w "Hemarze", oczywiście) i się bez obciachu przyznać, tyle że po fakcie. Mnie za coś takiego wywaliliby z roboty, bo pracuję na uczelni. Nie za przyznanie się, tylko za napożyczanie. Na scenie tak można? I nie, nie jest "dozwolonym użytkiem publicznym", gdy się cytuje bez zaznaczenia, że się cytuje. Jak w teatrze zrobić przypis? No, nieoczywiste, może na plakacie, a może w programie, jakoś to "podać do wiadomości". Jeżeli nic się nie powie, po mojemu jest to śliskie. To też działa w drugą stronę: podobno Gombrowicz, a jakby go w końcu nie ma. Jemu nie zakosili, tylko "przysporzyli", ale także bez pytania (i też nie w "Hemarze"). Więc na metce - Gombro, w podpisie - "zbiorowo", a tak między nami - Sontag. Wolność dramaturgów sztuce się opłaca, ale prawnie jest to chyba jakaś szara strefa.

Scenografia totalna, zaczyna się przed budynkiem i nigdy nie kończy. Nawet szatniarze są we wdziankach ancien régime'owych, a hall teatru zrobiony na hall komiteciku. W górnym foyer "tableau hańby", ubeckie "niech nas zobaczą", ciekawe, czy świadomie zainspirowane "dwoma minutami nienawiści" z Orwella. Dużą salę, aka Pokój Mrożka, gracą rusztowania, taki rozstaw, żeby zawęzić widownię. A i tego bieda-kompletu nie udało się w piątek osiągnąć.

Jeśli w "Królu Ubu" dyrektor Klata pojechał, bo mógł, to w "Hemarze" dyrektor Szczerski POPŁYNĄŁ. Oba spektakle są unikatami, przykładem tego, co się może podziać, gdy artist za dużo może. Ale Klata swoją kakę zrobił w sumie sympatyczną i samoświadomą.

"Hemar", retro WIECZORNICA z wierszami i piosenkami, przedrzeźnia socreal. Socrealizm z przymrużeniem. W nadziei, że szit w stopniu meta okaże się złotem. Ale liczbą przeciwną do zera jest zero; lub, jak mówi król Lear, nothing ever comes of nothing. To nie jest tak, że gniot, jeśli podać go "w nawiasie", ze znaczkiem negacji na przedzie, sam się zmieni w cudo. Demiurg obmyślił, że liczą się cele, a środki mu wybaczymy, spektakl przecież SŁUSZNY. Aktorzy niewinni. Co mają robić, szef reżyseruje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji