Dziejowa zawierucha nad polskim dworem
"Ostatni" Tomasza Łubieńskiego w znakomitej inscenizacji Teatru Narodowego to spektakl, którego nie można przeoczyć
Bohaterami przedstawienia są: zdeklasowany arystokrata, pozbawiony dworu i wyrzucony z kolein dawnego życia i... wicher dziejów, który nadaje jego historii uniwersalny wymiar. Teatr Narodowy zamówił sztukę, którą następnie zdecydował się wystawić na scenie przy Wierzbowej, u Tomasza Łubieńskiego, publicysty znanego z ciętego pióra. Pomysł pracy na zlecenie okazał się znakomity. Powstał współczesny dramat, którego klimat można porównać do "Wiśniowego sadu" Czechowa.
Wichry wojny
Oto do Różampola, dworu gdzieś na Kresach, wdziera się wojna. O symboliczną, pozbawioną już krzyża, wizerunku Madonny, szabli i pałaszy, białą ścianę opierają się raz Niemcy, raz Rosjanie. Stary Eustachy, właściciel domostwa (w tej roli pełen majestatu Ignacy Gogolewski) ucieka z wierną kucharką Rózią (Aleksandra Justa), zabierając ze sobą jedną walizkę i małą porcelanową filiżankę do kawy, ostatni ślad minionych czasów. Rodzina rozprasza się: niekochana żona trafia do Szwajcarii, skąd po wojnie będzie przysyłać paczki, jeden z kuzynów, chce się bawić, nie zważając na okoliczności, inny - przedostaje się do Anglii...
Polskie losy
Polskie losy, znane z wielu literackich zapisów, są przedstawione na scenie w postaci prostych, umownych skrótów. Żołnierze popychają przed sobą "czołgi" wielkości dziecinnych zabawek, chłopstwo i okoliczna ludność skarżą się na "panów", ale i tęsknią za jakimkolwiek porządkiem, wreszcie błyskawicznie spadają kartki z kalendarza - odmierzają je urywki piosenek śpiewanych w scenach zbiorowych. Treść sztuki, podzielonej na dwa akty, wzbogaca scenografia Pawła Dobrzyckiego: fragment pałacu osuwa się w dół, na środku sceny tworzy się wielki lej, jak wyrwa w pamięci, na krawędzi którego nowa władza stawia znak: zakaz wjazdu. Po prostu - wymazujemy historię, zbudujemy lepszy świat. Publiczność domyśla się od razu, że autor w drugim akcie poprowadzi nas przez PRL.
"Ostatni" z rodu, czyli stryj Eustachy, wtłoczony do bloku z wielkiej płyty, nie marzy nawet o powrocie do Różampola. Jednak zamiarem Tadeusza Bradeckiego, reżysera spektaklu, była konfrontacja ze współczesnością. A zatem Eustachemu przyjdzie dożyć 1989 roku i powrotu kilku kuzynów z zagranicy. Jeden z zamożniejszych krewnych ma chęć odrestaurować budynek i ogród. Ale...byłoby zbyt pięknie, aby mógł się on ziścić bez szyderczego chichotu. Eustachy ma pełnić rolę kustosza - dozorcy we dworze - skansenie. Całą ironię tego pomysłu streszcza okrzyk Rózi: "Chciałam być hrabiną, a nie dozorczynią!". Aby dopełnić miary groteski, finałowa scena rodzinnego zjazdu odbywa się w kontuszach! Ale cóż to za szlachta: śmieszni biznesmeni w garniturach i w narzuconych na ramiona kontuszach bez pasów słuckich i zawadiackich lisich czapek. Szlachta, u której nawet z pamięcią jest krucho. Tańczą, jak w "Błędnym kole" Malczewskiego, dwór płonie, stryj Eustachy łapie się za serce... Spektakl "Ostatni", z muzyką Stanisława Radwana, mimo kilku pozytywnych recenzji, nie został odpowiednio "wypromowany". A jest to jedno z najlepszych przedstawień obecnego sezonu teatralnego w Polsce.