Artykuły

O żegnaniu się ze światem

O żegnaniu się ze światem, niemetaforycznym, ale takim najbardziej konkretnym, myślałem dużo w ostatnim tygodniu. Za jednym wyjęciem z kieszeni telefonu znalazłem dwa esemesy, każdy z informacją o śmierci innej ważnej dla mnie osoby - pisze Maciej Nowak po śmierci prof. Jerzego Timoszewicza i Roberta Leszczyńskiego.

Kilka lat temu podglądałem przez okno, jak ratownicy medyczni wynosili na noszach sąsiadkę z góry. Z którejś z tych podniebnych kondygnacji, których z parteru w ogóle się nie zauważa. Sąsiadka była starszą, tęgą panią o bardzo jasnej cerze i radosnym uśmiechu skrywanym za grubymi szkłami w rogowej oprawie. Nie znaliśmy się, łączyło nas jedynie zdawkowe "dzień dobry". Kiedyś spotkałem ją, jak tuż przed moimi drzwiami zbierała z posadzki rozsypaną ziemię. - Chciałam posadzić pietruszkę na natkę - sprzątała z zawstydzeniem i wyraźnym wysiłkiem. A na mnie czekała taksówka, jechałem na samolot i uznałem, że nie mam czasu na pomoc. Wyminąłem ją w pośpiechu. Pozostało we mnie tlące się poczucie winy wobec bezradnej starej kobiety. Kolejny raz zobaczyłem ją właśnie w drodze do karetki. Gdy zniesiono nosze, sąsiadka przytrzymała zamykające się drzwi samochodu. Omiotła wzrokiem nasz blok. Od góry do dołu. Od lewa do prawa. Westchnęła, opuściła dłoń, a sanitariusz zatrzasnął drzwi. Ze szpitala już nie wróciła. Parę dni później koło wejścia do naszej klatki pojawiła się klepsydra.

"Nigdy nie byliśmy tacy młodzi jak teraz!"

O żegnaniu się ze światem, niemetaforycznym, ale takim najbardziej konkretnym, myślałem dużo w ostatnim tygodniu. Za jednym wyjęciem z kieszeni telefonu znalazłem dwa esemesy, każdy z informacją o śmierci innej ważnej dla mnie osoby. Jerzy Timoszewicz, wybitny historyk teatru i edytor, był już osobą wiekową i o tym, że umiera, wiedział dokładnie. Sam przygotował swoje pompa funebris, napisał nekrolog i podjął decyzję, by pogrzeb odbył się wyłącznie w gronie rodziny. Zawczasu pożegnał się z otoczeniem. Kilka tygodni temu otrzymałem od niego kartkę pocztową z jednym zdaniem: "Panie Maćku, proszę zadzwonić do mnie jak najszybciej po godz. 22". Gdy wystukałem numer, usłyszałem zmęczony głos, który z miejsca, jak po włączeniu nagrania, wygłosił podsumowanie naszej ponadtrzydziestoletniej znajomości. Przypomniał, w jakich okolicznościach się poznaliśmy, przy czym współpracowaliśmy, co udało mi się zrobić rzetelnie, a kiedy zawiodłem. Przytoczył dwie anegdotki, dał kilka wskazówek, w końcu wystawił mi za całokształt 4+. - A teraz to już dobranoc - i odłożył słuchawkę.

Z Robertem Leszczyńskim nie pożegnałem się. Nie powiedziałem "dobranoc". Cholera, ale kto myśli o żegnaniu się z młodszym od siebie facetem, kojarzonym z zabawą, imprezami, nieustanną energią i entuzjazmem? Na ciągłym przyspieszeniu przeżyliśmy razem 18 lat i było pewne, że przynajmniej następnych 18 przed nami. Zresztą to ja jestem fatalistą, to ja podkreślałem upływ czasu, to ja z niepokojem przyglądałem się postępom starości. Wtedy Robert krzyczał: - Nigdy nie byliśmy tacy młodzi jak teraz!

W efekcie nie spojrzeliśmy sobie po raz ostatni w oczy, nie podsumowaliśmy tych dwóch szalonych dekad.

- A co pan taki markotny? - spytał taksówkarz.

- Przyjaciel umarł.

- A lubi pan pieśni religijne?

- Jestem niewierzący.

- To nic, niech pan posłucha.

I włączył " W ogrodzie naszym już zmierzch" Marka Torzewskiego. Jechaliśmy nocną, deszczową Warszawą przy wtórze słodkiego, kojącego tenoru.

- Opaczewska, wysiadam.

- Niech pan się trzyma. A za przyjaciela to się dzisiaj pomodlę.

- Pięknie, bo ja nie potrafię.

- To teraz poproszę obola. I 20 zł za kurs. Tylko niech pan poszuka drobnych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji