Artykuły

Żeby nie było nudno

W dzisiejszych czasach główną troską teatralnych reżyserów (zwłaszcza młodych) jest sprawie­nie, żeby w teatrze nie było nudno. Reżyser (zwłaszcza młody) przed próbami kombinuje: projekcje wi­deo, telewizory, telebimy, balety... Reżyser chce zrobić spektakl nie-nudny, krytycy-ideolodzy po pre­mierze przedstawienie "pogłębią". Będą w recenzjach fastrygować ide­ami jak nawiedzeni krawcy. To, co na przekład można by opisać jako teatralne fenomeny powolności czy szybkości, nazwą, bo ja wiem, emanacją... feminizmu lub seksizmu. Kiedyś reżyserzy, by rozwiać nudę, puszczali na widownię dymy. Pa­miętam, jak intensywne dymy pusz­czał w stanie wojennym w "Antygonie" Andrzej Wajda w Starym Teatrze w Krakowie. Prawie jak ZOMO.

Pewne jest jedno, co zresztą stanowi pewien paradoks: w walce z teatralną nudą poległ niejeden reżyser. Do tego grona nieszczęś­ników dołączył Michał Zadara, wystawiając we wrocławskim Te­atrze Współczesnym "Księgę Rodza­ju 2" Iwana Wyrypajewa. Rzecz jest o zawartości głowy schizofreniczki. Wyrypajew sugerował, że tekst sztuki dostarczyła mu kobieta cho­ra na schizofrenię. Okazało się to mistyfikacją, choć treść dramatu wskazuje, że autor pilnie przestu­diował podręczniki o psychozach.

Spektakl Zadary składa się z pasm serio (metafizyczne dysku­sje) i pasm buffo. Porażka reżysera polega na tym, że wątki buffo (zwłaszcza wstawki baletowe) podważają, w jakiś sposób uniaważniają rozmowę serio, jaka chwilami toczy się na scenie Teatru Współ­czesnego. Kto rozmawia? Bóg (równocześnie doktor Arkadij Iljicz) - Jan Peszek, i Żona Lota (równocześnie Antonina Wielikanowa) - Barbara Wysocka. Daw­no nie słyszałam w teatrze dialogu, podczas którego po grzbiecie szłyby takie metafizyczne ciarki. Dla tej rozmowy warto wybrać się na "Księgę Rodzaju 2". Tekst sztuki w miejscach dysput nie jest zbyt głę­boki. Wyrypajew gra absurdalnymi poetyckimi konceptami, powtórze­niami, zmianą rytmu słów. To akto­rzy wypełniają ten tekst stereofonią, dodają ech, głębokości, natchnienia. Bóg Jana Peszka (czarna koszula, czarne spodnie) tak stanowczo informuje o swoim nieistnieniu, że im bardziej zdecy­dowanie i barytonowo o tym mówi, tym bardziej jesteśmy skłonni wsko­czyć na scenę, aby go pocieszyć. Ro­bi to (niejako w naszym imieniu) Barbara Wysocka. Młoda aktorka dorównuje w duecie Janowi Pesz­kowi. Jest skupiona, stanowcza, dyskretnie elegancka. Przekonuje Boga, jak małe, debilne dziecko, żeby istniał, że w życiu jest jeszcze "coś więcej". Jej mądrość pacjent­ki jest skromna, nie wlecze za sobą trenu szpitalnej martyrologii.

Po cóż jednak to wszystko, po co te roztrząsania, czy Bóg istnie­je, czy w życiu jest jeszcze "coś wię­cej", czy życie ma sens, skoro za chwilę spektakl obsunie się w pa­rodię musicalu i rewii? Jan Peszek będzie podrygiwał w złocistych spodniach i czarnym podkoszulku, Barbara Wysocka będzie podrygi­wać obok niego w złocistej spód­niczce baletnicy. Na końcu jest ogólne "Kochajmy się" - wszyscy w świetnych humorach pakują się do tekturowej rakiety z napisem CCCP i lecą na Słońce. Pytanie do reżysera: po co naciągał nas na słu­chanie metafizycznych dysput, sko­ro w finale bohaterów potrakto­wał niepoważnie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji