Pojednanie na berlińskiej scenie
Berlińska publiczność entuzjastycznie przyjęła "Transfer" w reżyserii Jana Klaty - sztukę o wypędzeniach.
Zdobycie biletów na jeden z trzech spektakli "Transferu" w teatrze Hebbel am Ufer graniczyło z cudem. Wszystkie rozeszły się bardzo szybko i chętni, w tym podobno nawet prominentni berlińscy urzędnicy rządowi, musieli obejść się smakiem. Na wypełnionej po brzegi widowni można było spotkać Polaków i Niemców (dla nich polskie kwestie w sztuce tłumaczono symultanicznie), dostojne starsze panie i zbuntowane studentki. Gdy opadła kurtyna, sztukę nagrodzono długą owacją.
"Transfer" Klaty wystawiono w Berlinie w szczególnym momencie - zeszły rok w stolicy Niemiec minął właśnie po znakiem polsko-niemieckich sporów o wypędzenia. Latem 2006 r. Erika Steinbach otwarła tu swoją wystawę "Wymuszone drogi" opisującą deportacje mieszkańców Europy w XX wieku, którą w Warszawie przyjęto z wściekłością. Podobnie jak grudniowe oświadczenie Powiernictwa Pruskiego, - spółki założonej przez wypędzonych, że właśnie złożono w Strasburgu pozwy przeciwko Polsce, w których Niemcy domagają się zwrotu zabranych nieruchomości.
Gdy przedwczoraj w berlińskim teatrze zobaczyłem siedzących na podwyższeniu Stalina, Churchilla i Roosevelta, od razu przypomniały mi się słowa prawnika zajmującego się roszczeniami wypędzonych, prof. Jana Barcza. - Do Strasburga powinno się pozwać Wielką Trójkę, a nie Polskę - powiedział w grudniu. Z tego samego założenia wyszedł reżyser "Transferu". To Stalin oraz brytyjski i amerykański przywódcy przypieczętowali los żyjących na kresach Polaków, a tym samym Niemców z przyszłych Ziem Odzyskanych. Opowiadający na scenie świadkowie tamtych wydarzeń: pięciu Polaków i pięciu Niemców, to ofiary podjętych w Teheranie, Jałcie i w końcu w Poczdamie decyzji.
Jest jeszcze jeden winny tych dramatów, a właściwie główny ich sprawca: Adolf Hitler. W sztuce nie występuje, ale pojawia się w opisach realiów życia Niemców w III Rzeszy, frontowych listach czy pikantnych dowcipach. Na te ostatnie Niemcy reagują raczej zażenowaniem niż śmiechem.
Sztuka Klaty łączy Polaków i Niemców. Stawia dramatyczne losy obydwu narodów na tym samym poziomie i splata je. Tym samym zamyka Steinbach i Pawelce (szefowi Powiernictwa Pruskiego) usta. Jeden z Polaków opowiada, jak po przyjeździe do Wrocławia jego rodzina zbratała się z niemieckimi sąsiadami, których później wysiedlono. A Niemiec z uznaniem dodaje, że Polacy odbudowali Wrocław tak pięknie, że teraz mogą na nim zarabiać.
Może "Transfer" jest zbyt politycznie poprawny, za bardzo wygładza polsko-niemiecką przeszłość, podporządkowuje ją imperatywowi pojednania. Nie trzeba głębokiej wiedzy o najnowszej historii, by wiedzieć, że po wojnie Polaków i Niemców łączyła tylko wzajemna nienawiść, która gdzieniegdzie przetrwała do dziś. Może byłoby lepiej, gdyby na scenie wystąpił były polski pepeerowiec, który osobiście wypędzał Niemców, a obok niego dawny działacz Związku Wypędzonych, który niegdyś na zjazdach wypędzonych krzyczał: "Oberschlesien bleibt unser!". Choć z drugiej strony "Transfer" ma humanitarną wymowę, a to nie zostawia miejsca na antagonizmy, jakie usiłują podgrzewać Steinbach i Pawelka, a także antyniemieccy politycy w Polsce. Klata wbrew nim lansuje pojednanie, tym bardziej ważne, że na oczach widzów wybaczają sobie ludzie żyjący w tamtej epoce - polscy i niemieccy wypędzeni. Niemiecki rząd nie podjął jeszcze decyzji, jak upamiętnić wypędzenia. Podpowiadam: "Transfer" do tego doskonale się nadaje.
Niemieckie media są podzielone w odbiorze spektaklu Klaty. Hartmut Krug, krytyk Deutschlandradio, mówi o sztuce, że jest kontrowersyjna. - To, że Stalina przedstawiono jako przerysowane monstrum odpowiedzialne za przesiedlenie Polaków, dowodzi, że sztuka pokazuje polski punkt widzenia. (...) W Berlinie po przedstawieniu było widać okazywaną przez widownię sympatię i polityczne zrozumienie, ale jako teatr ten projekt nie budzi zachwytu - ocenia. Z kolei berliński "Tagesspiegel" pisze, że Klacie udało się osiągnąć to, czego nie zrobili jeszcze Niemcy. - Jego przesłanie jest jasne: cierpienia i ciężaru historii nie da się między sobą rozliczyć - pisze dziennik. O sztuce mówi, że to "transfer z tabu".