Artykuły

Dyrektor teatru schodzi z naukowej sceny

Janusz Kijowski nie wykłada już na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. Olsztyńska uczelnia wytknęła mu lekceważenie obowiązków służbowych. On sam natomiast uważa się za ofiarę nagonki - piszą Marcin Wojciechowski i Tomasz Kurs w Gazecie Wyborczej - Olsztyn.

Twórca słynnego pojęcia "kina moralnego niepokoju", demaskującego patologie systemu komunistycznego i biurokracji, ale także jeden z czołowych przedstawicieli tego nurtu w polskiej kinematografii. Reżyser tak głośnych filmów jak "Indeks" (1977) czy "Kung-fu" (1979). Urodził się w Szczecinie, studiował i pracował w Warszawie oraz Łodzi, a przez wiele lat wykładał także w Brukseli. Może się pochwalić stopniem doktora sztuki filmowej oraz doktora habilitowanego nauki o sztukach pięknych. Od dłuższego czasu ściśle związany również z Olsztynem, głównie za sprawą Teatru im. Stefana Jaracza, którym kieruje, jak i Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, którego był profesorem. Angażował się również politycznie. W czasie wyborów parlamentarnych w 2005 roku był nawet liderem olsztyńskiej listy Partii Demokratycznej do Sejmu.

Dr hab. Janusz Kijowski to osoba powszechnie znana w Olsztynie. I nie tylko w Olsztynie. W 2004 roku zaczął kierować Teatrem im. Stefana Jaracza. W tym samym czasie nawiązał też współpracę z nowo powstałym Instytutem Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej na Wydziale Humanistycznym UWM.

Dyrektorem olsztyńskiego teatru Kijowski jest do dziś. Inaczej rzecz się ma z jego karierą uniwersytecką. Jak ustaliła "Wyborcza Olsztyn", od początku kwietnia nie jest już pracownikiem olsztyńskiej uczelni. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, bo odejścia naukowców z uczelni to rzecz normalna, gdyby nie atmosfera, jaka towarzyszy temu rozstaniu. Przed odejściem ze stanowiska uczelnianego profesor Janusz Kijowski stał się bohaterem precedensowej w skali uniwersytetu sprawy. Od lat nie zdarzyło się bowiem, żeby rzecznik dyscyplinarny tej uczelni prowadził postępowanie wyjaśniające, dotyczące nieobecności nauczyciela akademickiego na zajęciach ze studentami. A właśnie o tego rodzaju przewinienie był podejrzewany Janusz Kijowski jako wykładowca. Wytoczono przeciwko niemu ciężkie działa, bo dyrektor nie tylko musiał się tłumaczyć z nieobecności, ale w pewnym momencie został nawet odsunięty od zajęć ze studentami.

On tymczasem odrzuca skierowane przeciwko niemu uwagi. Uważa, że to zemsta i płaci za to, że był niepokorny wobec obecnego kierownictwa UWM.

Gdzie jest profesor?

Wszystko zaczęło się w październiku 2014 roku. Grupa studentów wydziału humanistycznego straciła wówczas cierpliwość dla swojego wykładowcy i poskarżyła się, że po raz kolejny nie przyszedł na zaplanowane z nimi zajęcia - Na początku roku akademickiego były sygnały od studentów, w tym jego [prof. Kijowskiego - red.] magistrantów, że nie mogą go zastać na wydziale, a chcą uzyskać zaliczenie przedmiotu - relacjonuje prof. Andrzej Szmyt, dziekan Wydziału Humanistycznego UWM. - Minęły kolejne dwa tygodnie października, a prof. Kijowskiego nadal nie było. Ani na zajęciach, ani na konsultacjach.

Z dokumentacji, którą dysponuje uczelnia, wynika, że w październiku ubiegłego roku prof. Kijowski miał zaplanowane seminaria magisterskie, ćwiczenia ("Analiza obrazu filmowego") oraz wykłady ("Miejsce teatru i filmu w kulturze współczesnej"; "Analiza struktury narracyjnej utworu audiowizualnego"; "Wybrane elementy historii sztuki"). - Przez dwa tygodnie października prof. Kijowski powinien był zrealizować 22 godziny zajęć - podlicza prof. Grzegorz Białuński, prorektor UWM ds. kadr.

Sygnały od niezadowolonych studentów stały się impulsem do uruchomienia uczelnianych procedur. Najpierw tę sytuację zaczęły wyjaśniać władze wydziału humanistycznego. Szybko się okazało, że Kijowski nie wprowadził też ocen i sylabusów (opisu przedmiotu i programu nauczania) do informatycznego systemu zarządzającego tokiem studiów, choć miał taki obowiązek. Dziekan wydziału postanowił więc sprawdzić, czy przypadkiem naukowiec nie był w tym czasie na urlopie wypoczynkowym lub na zwolnieniu lekarskim, co mogłoby go usprawiedliwić. Informacje uzyskane od dyrektora instytutu dziennikarstwa oraz z działu kadr wykluczyły jednak taką ewentualność. - Opuszczanie zajęć ze studentami oraz konsultacji to naruszenie podstawowych obowiązków nauczyciela akademickiego - mówi prof. Szmyt. - Dla mnie to poważna sprawa.

Niedługo potem z wydziału humanistycznego do władz uczelni poszło oficjalne pismo z informacją o nieobecnościach profesora Janusza Kijowskiego. W rezultacie rzecznik dyscyplinarny UWM wszczął postępowanie w tej sprawie, a władze uczelni zawiesiły profesora w prawach do wykonywania obowiązków nauczyciela akademickiego, aż do czasu wyjaśnienia wszystkich wątpliwości. W tym czasie dostawał tylko połowę wynagrodzenia.

Przykład dla studentów

To postępowanie ciągnie się do dziś. Na wydziale mówi się jednak, że nieobecności prof. Kijowskiego na zajęciach w październiku ubiegłego roku bylyjedynie przysłowiową kroplą, która przelała czarę goryczy. Władze uczelni już wcześniej otrzymywały informacje, że dyrektor zaniedbuje swoje obowiązki służbowe, w rym obowiązek publikacji naukowych. Dziekan Andrzej Szmyt mówi o tym wprost: - Jako pracownik naukowo-dydaktyczny zobowiązany jest do publikacji, a on przez sześć lat nic nie napisał. Jeśli chodzi o profesora, to ewenement!

Ale to nie wszystko. Już wcześniej do władz uczelni miały docierać sygnały, że Kijowski na konsultacje kazał przychodzić studentom do teatru, a niejednokrotnie skracał też sobie zajęcia. Żeby to sprawdzić, przeprowadzono coś w rodzaju wewnętrznego śledztwa. - Profesor został przyłapany kilka razy, gdy na studiach niestacjonarnych, mając zaplanowane na przykład cztery godziny zajęć, odjeżdżał z nich po 45 minutach - mówi Grzegorz Białuński. - Zresztą to jak wywiązywał się ze swoich obowiązków widać, obserwując godziny, kiedy pobierał, a potem oddawał klucze do sal wykładowych oraz jak często pojawiał się w swoim gabinecie na wydziale humanistycznym. Skala tych "grzeszków" była na tyle długa, że gdyby nawet nie zaistniała sytuacja październikowa, to i tak wcześniej czy później dziekan wystosowałby do rektora oficjalne pismo w tej sprawie. Oficjalna reakcja nastąpiła faktycznie dopiero wówczas, kiedy zaczęły się skargi ze strony studentów.

- Jako profesor powinien świecić przykładem studentom, a mówiąc szczerze, i naukowo, i dydaktycznie nie spełnia on swojej roli - podsumowuje dziekan wydziału humanistycznego.

Haki i haczyki

Janusz Kijowski stanowczo odrzuca całą krytykę pod swoim adresem. Przypomina, że w 2012 roku od poprzednich władz uczelni otrzymał odznakę "Zasłużony dla Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie". Tymczasem obecne kierownictwo w ubiegłym roku zaczęło przeciwko niemu nagonkę. - Nie ukrywałem swojego negatywnego stosunku dla działań nowego rektora i dlatego szukano na mnie haków i haczyków - mówi.

A co z pana nieobecnościami w październiku 2014 roku? - pytamy. - W tym konkretnym przypadku poszło o dwa zajęcia, które się nie odbyły. Doszło do nieporozumienia. Ja przychodziłem nagodz. 18.30, podczas gdy studenci czekali na mnie o godz. 16.30 - wyjaśnia. - Przyznaję, że to był mój błąd i po drugim takim przypadku starałem się wyjaśnić na uczelni, dlaczego studenci nie chodzą na zajęcia. Ale żadnych innych nieobecności nie było.

Kijowski ma żal do uczelni, że sprawa została skierowana do rzecznika dyscyplinarnego. - Zasługiwałem może na reprymendę, ale na pewno nie na takie konsekwencje - uważa. - Odbieram to jako rewanż, bo mówiłem wprost, że nie głosowałem na obecnego rektora i uważam go za najgorszego w dziejach tej uczelni.

Podobnych argumentów dyrektor teatru używał w oficjalnych kontaktach z prorektorem zajmującym się kadrami na uczelni. - W korespondencji kierowanej do mnie profesor Kijowski w dość wątpliwej formie obrażającej mnie i rektora odrzuca wszystkie zarzuty, insynuując motyw zemsty za jego postawę w czasie ostatnich wyborów na rektora [Ryszard Górecki pokonał w nich będącego wówczas rektorem Józefa Górniewicza - red.] - przyznaje Grzegorz Białuński.

- Mówienie, że się mszczę za brak poparcia w ostatnich wyborach jest absurdem - przekonuje z kolei rektor prof. Ryszard Górecki. - Dla mnie liczy się tylko to, czy pracownik pod względem merytorycznym dobrze wywiązuje się ze swoich obowiązków, a nie na kogo oddał głos. Dlatego z wieloma ludźmi, pełniącymi dzisiaj także funkcje kierownicze w uczelni, mam bardzo dobre relacje, choć wcześniej otwarcie mówili mi, że głosowali na prof. Józefa Górniewicza.

Kijowski za nieporozumienie uważa też, że zabroniono mu prowadzenia zajęć. On jednak nic sobie z tego nie robił i o ile wcześniej musiał tłumaczyć się z nieobecności, to potem ścigano go za to, że... studentów uczy wbrew zakazowi prowadzenia zajęć.

- Przychodziłem na nie, bo moje sumienie wykładowcy nie pozwalało mi rzucić tego i zostawić studentów samych - tłumaczy dyrektor Jaracza.

- Ostatecznie w związku z tym, że odebrano mi możliwość pracy dydaktycznej, postanowiłem złożyć wypowiedzenie.

Wspomnienia studentów

Wcześniej o zamiarze odejścia z uczelni mówił swoim studentom, choć rzeczywistego powodu takiej decyzji nie ujawniał. - Na ostatnich zajęciach powiedział nam jedynie, że odchodzi i że nie spotkamy się już więcej, bo między nim a studentamijest za duża przepaść. Zrozumieliśmy, że chodziło mu o przepaść intelektualną - mówi student pierwszego roku studiów uzupełniających z dziennikarstwa.

O pracy Janusza Kijowskiego na olsztyńskiej uczelni sporo mogliśmy się dowiedzieć właśnie od jego byłych studentów. Ci, którzy zdecydowali się z nami porozmawiać, chcieli pozostać anonimowi. Ich relacje były ze sobą zbieżne. Okazuje się, że historie o nieobecnościach dyrektora na zajęciach krążą na uczelni od dawna. - Miałam z nim wykłady kilka lat temu - opowiada absolwentka dziennikarstwa. - Już na pierwszym z nich otworzył kalendarz i powiedział, kiedy mamy następne zajęcia, a kiedy nie. Wyszło, że będą co dwa tygodnie, choć planowo miały być co tydzień. O odrabianiu czegokolwiek nie było mowy. Mało tego, wykłady zwykle nie trwały dłużej niż godzinę, a czasem kończyły się po 30 minutach.

Nie wszystkim studentom taki sposób prowadzenia zajęć przeszkadzał. Wręcz przeciwnie. - Ja byłam zadowolona, bo dzięki temu mogłam rzadziej chodzić na uczelnię - przyznaje inna absolwentka UWM. - Z tego właśnie powodu wielu studentów, gdy dowiadywali się, że dyrektor prowadzi jakiś przedmiot do wyboru, od razu zapisywali się do niego.

- Profesor nie przychodził na zajęcia. Aż wreszcie z kilkoma innymi osobami wybraliśmy się do teatru zapytać się, co dalej z naszymi zajęciami, a właściwie z ich zaliczeniem, bo zbliżał się już koniec semestru - wspomina inny student. - Poskutkowało, bo po tej wizycie kilka razy spotkaliśmy się na zajęciach. Kazał nam też napisać pracę zaliczeniową.

Studenci potwierdzili też, że na konsultacje profesor zapraszał do siebie do teatru. Nie byli z tego zadowoleni. - Jeśli wszystkie zajęcia mieliśmy najednym wydziale, wjednym miejscu, to nie jest komfortowe, że trzeba jechać na konsultacje specjalnie do centrum miasta - wspomina student dziennikarstwa.

Z ostatnim dniem marca uniwersytet i wykładowca rozwiązali za porozumieniem stron umowę o pracę. Nie oznacza to jednak zakończenia sprawy. Jak mówi Grzegorz Białuński, opuszczanie zaplanowanych zajęć ze studentami w przypadku nauczyciela akademickiego jest przewinieniem bardzo poważnym. - Przepisy nakazują nam przeprowadzić postępowanie w tej sprawie do końca, bez względu na rozwiązanie umowy o pracę-tłumaczy.

Na koniec dodaje, że nie można wyrokować, jak ta sprawa się skończy. Jeśli jednak okaże się, że Kijowski dopuścił się przewinienia dyscyplinarnego, to wachlarz kar za to jest szeroki. Zaczyna się od upomnienia, a kończy na pozbawieniu na stałe prawa do wykonywania zawodu nauczyciela akademickiego. Gdy naukowiec zostaje prawomocnie pozbawiony tego prawa, nie może go wykonywać tylko na macierzystej uczelni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji