Dusza i ciało
Gdyby tę opowieść odrzeć z kostiumów, z peruk, odrzucić warstwę zewnętrzną, Bianką mogłaby być np. Dorota Masłowska - mówi Anna Moskal, która zagra Biankę w nowej inscenizacji "Białego małżeństwa" w Teatrze Powszechnym.
Dramat Tadeusza Różewicza, który przed laty był przyczyną niejednego skandalu, a na pewno łamał obyczajowe tabu, reżyseruje w Powszechnym Grzegorz Wiśniewski. Opowieść zaczyna się zgoła niewinnie - w sielskiej atmosferze dworku dorastają dwie panny. Sprawy zaczynają wymykać się spod kontroli, kiedy pojawia się młody mężczyzna, a rodzina pragnie jedną z dziewcząt wydać za mąż.
Reżyser nie szuka prowokacji. - Wydaje mi się, że to, co dziś w "Białym małżeństwie" może być szczególnie ważne i nośne, to konflikt między duszą i ciałem, historia dziewczyny, która nie może sobie z tym konfliktem poradzić. Ten problem dotyczy wielu młodych ludzi. Coraz częściej dostrzegany jest przez media. Dziś młodzi ludzie bardzo otwarcie o tym mówią i piszą. Nie wiedząc o tym, dotykają zmagań Bianki.
Anna Moskal (w przedstawieniu Bianka) zobaczyła współczesną Biankę w Dorocie Masłowskiej, autorce głośnego debiutu "Wojna polsko-ruska...": - Masłowska w jednym ze swoich felietonów w "Przekroju" pisze o tym, jak płynne są pojęcia kobieta - mężczyzna. Opowiada, jak długo szukała swojej płci, że chciała być chłopcem. Dziś o problemach identyfikacji ze stereotypami własnej płci mówimy coraz odważniej.
Grzegorz Wiśniewski nie ma wątpliwości, że "Białe małżeństwo" stawia kilka podstawowych pytań. - Dlaczego wchodzę w związek z drugim człowiekiem? Czego oczekuję od niego, a czego się boję? Są też pytania o własną tożsamość: kim naprawdę jestem, czy dobrze mi w mojej skórze? - wylicza reżyser.
Wreszcie - czym jest okres dojrzewania? - Nie tylko dojrzewania fizycznego, ale dojrzewania do świadomości społecznej. Odkrywania w sobie tożsamości płciowej, rozpoznawania ciała - dodaje Anna Moskal. - Są tu pierwsze bunty przeciw rodzicom, układom społecznym, światu, jest szukanie swojego miejsca w świecie i próba wyjścia z godnością z tego, co nam narzucają inni.
"Białe małżeństwo" to trzeci spektakl, który Wiśniewski przygotowuje w Teatrze Powszechnym, po "Prezydentkach" Schwaba i "Kształcie rzeczy" LaBute'a. Premiera jutro o godz. 19.
Nagość na scenie
Czym jest nagość w teatrze? Czemu służy? Co znaczy dla aktorek, a co dla reżysera?
ANNA MOSKAL (Bianka): Pierwsze doświadczenia z nagością w teatrze miałam kilka lat temu w spektaklu "Tylko ta pchła" w reżyserii Anny Augustynowicz w Powszechnym. Byłam pełna obaw. Graliśmy na małej scenie. Widzowie w pierwszym rzędzie siedzieli pół metra ode mnie. Pierwsze spektakle, kiedy w scenie nagości panowała przejmująca cisza, dodały mi sił. Publiczność czuła moją bezbronność. Po pierwszej czytanej próbie "Białego małżeństwa" wiedziałam, że Bianka powinna się rozebrać. Bo w jaki inny sposób w tym momencie można by osiągnąć równie silny efekt? Bianka rozbiera się, bo chce stanąć nago przed sobą - chce prawdy. To zdarcie ślubnych strojów, zrzucenie welonu, oszpecenie się, jest symboliczne, nie ma w tym cienia prowokacji. Te dziewczyny dopiero otwierają się na swoją seksualność. I każda na swój sposób sobie z nią radzi bądź nie. Paulina pokrywa to wulgarnym mówieniem o seksie. Bianka "chowa się", swoje tęsknoty zamienia w poezję. Nie chce dopuścić myśli, że jej ciało rozwija się, nie chce się zgodzić na dorosłość.
PAULINA HOLTZ (Paulina): To jest teatr. Tu po obu stronach rampy godzimy się na pewną umowność. Nagość jest kostiumem. Wydaje się, że dziś, kiedy pewne granice zostały przekroczone, nagość nie jest tabu. Po prostu jest. Jest częścią naszego życia. Nagość naszych bohaterek jest pozbawiona erotyzmu. Nie ma w tym wyuzdania, prowokacji. Paulina chce szybko wejść w świat, w układy dorosłych, ale jej seksualność nadal jest dziecięca. To nie jest wamp. Bianka czuje potrzebę fizycznej bliskości z drugim człowiekiem, ale bierze się ona raczej z psychicznego osamotnienia niż z pożądania.
GRZEGORZ WIŚNIEWSKI, reżyser: Erotyzm u Różewicza nie może być tanią prowokacją. Musi być tu coś więcej. To nie te czasy, gdy po prapremierze "Białego małżeństwa" okrzyknięto Różewicza świntuchem, posypały się nań inwektywy. Dziś przeszli przez nasze sceny Ravenhill, Kane, Frasser, więc o szoku nie ma mowy. Nie o to zresztą nam chodzi. Chcę, by nagość w naszym przedstawieniu nie przestawała być piękna, ale by jednocześnie intrygowała, niepokoiła, by była tajemnicą.