Doktor Żiwago
Tory kolejowe, perony zbite z desek, małe dworcowe poczekalnie. Wapykino, Juriatin, Moskwa. Stacje wyznaczające kolejne etapy życia doktora Żiwago. Fotel na biegunach, gięte krzesło, fotel skórzany, mały stolik pokryty kurzem, książka, świeca. I znów perony, tory, wózki, walizki, paczki, W tym świecie nie ma miejsca na intymność, samotność, własną prawdę. Historia, jak drezyna, z całą brutalnością przetacza się przez kolejne mieszkania-poczekalnie, w których chciał się schronić tytułowy bohater. Znakomita to scenografia, która przy odrobinie wyobraźni pozwala cofnąć się w przeszłość...
Jednak pragnieniem reżysera było, by widz znalazł się w muzeum poświęconym pamięci Borysa Pasternaka. Za przewodnika dostał Kustosza, który już na początku powiada:
"Przyszli państwo do nas głównie po to, bo coś słyszeli o doktorze Żiwago." Miłe przywitanie. Kustosz opowiada o atmosferze politycznego skandalu, która towarzyszyła przyznaniu Pasternakowi Literackiej Nagrody Nobla. O uznaniu go za zdrajcę i renegata, o nagonce na niego, o wyrzuceniu go ze Związku Literatów. Ten wstęp nie był potrzebny, bowiem powtarzał treści zawarte w programie. W trakcie przedstawienia Kustosz jeszcze kilkakrotnie pojawił się na scenie. Komentował, opowiadał, wyjaśniał lub siedział na ławce na peronie, obserwując bohaterów. Wprowadzenie wszechwiedzącego narratora było błędem. To tak, jakby reżyser nie wierzył ani w wyobraźnię widzów, ani aktorów.
Z powieści wybrał reżyser spektaklu wątek miłości Żiwago i Larisy. Los dwojga zakochanych, poślubionych innym, którzy mimo przeciwności za wszelką cenę starają się ocalić swoją wielką miłość, darować drugiej osobie trochę szczęścia. Ich ostoją - nawet w najtrudniejszych chwilach - jest ludzka godność i zasady chrześcijańskie. Ten obraz odbiega od stereotypu młodego człowieka z czasów rewolucji, lansowanego przez socrealistyczną literaturę, jednak ani powieść, ani powstała sztuka nie są polityczne. Są opowieścią o moralności, miłości i etyce czasów rewolucji. Dzisiaj trudno jest zrozumieć, dlaczego autor tyle musiał wycierpieć...
Fascynująca i bardzo ludzka jest postawa Żiwago wobec rewolucji. Mimo że nastał, jak sam mówił, "czas na postacie z Apokalipsy", nadal chce pozostać lekarzem i inteligentem, w dobrym przedwojennym stylu. Chce być wierny przysiędze i swoim zasadom. Niezależnie od tego, co się wokół niego dzieje, chce iść przez życie z podniesionym czołem. Zachowuje dystans wobec wojny, rewolucji, białych i bolszewików. Ze sceny padają mądre słowa wypowiadane przez Żiwago o rozpadzie pojęć, rodziny - na skutek rewolucji. O przemocy, fałszywych donosach, zdradzie. Ale najpiękniejsze są rozmowy o miłości, walce i życiu, które prowadzi z Larisą, Paszą i Tonią.
Jest to widowisko grające na emocjach, które oprócz nieszczęsnego Kustosza rozbijającego całość obrazu - robi wrażenie. Po skończonym przedstawieniu zapada cisza. Pełna napięcia i dopiero po chwili - wybuchają brawa. Jest to zasługa młodego zespołu, który gra z dużym zaangażowaniem. Na szczególną uwagę zasługuje odtwórca tytułowej roli - Cezary Pazura. Jest wyciszony, delikatny. W jego grze nie ma zbędnych ozdobników. Jest prawda o ludziach, ale końca lat 80. Może dlatego jest tak ciepło przyjmowany przez widownię. U boku ma ładną i utalentowaną partnerkę - Monikę Gabryelewicz, studentkę PWST. Kto wie, w jakich przedstawieniach ich jeszcze zobaczymy.