Artykuły

Romans na torach

"Doktor Żiwago" na scenie teatralnej. Pomysł rzeczywiście karkołomny, przede wszystkim dla tych, którzy znają powieść Borysa Pasternaka. Teatr Ochoty w War­szawie zdobył się jednak na to przedsięwzięcie, wykonując prapremierę polską. Nie światową, bo jak okazało się, wziął się już za adap­tacją teatralną losów rosyjskiej in­teligencji w czasie wojny domowej także teatr węgierski, a przymierza się do niej Towstonogow w Moskwie mając za konsultanta syna pisarza.

Część więc widzów przybyła do Teatru Ochoty w kwietniu wręcz z ciekawości, aby dowiedzieć się, jak można przełożyć tą epicką, szeroko zakrojoną, wielowątkową powieść na sceną, szczególnie tak niewielką, jak na Ochocie. Inni - jak się oka­zało w trakcie dyskusji po spektaklu - przyszli, bo po prostu do tego te­atru przychodzą. Z wypowiedzi wy­nikało, że nie wiedzą nawet, że po­wieść Pasternaka wydana już została po polsku, sporo lat temu, chociaż na emigracji. Dla nich przedstawie­nie to spełni przede wszystkim rolę edukacyjną. Oglądając romansowe, zawikłane losy trójkąta miłosnego na tle wypadków dziejowych, zachę­ciwszy się wątkiem osobistym, być może potem sięgną do książki, która lada chwila ma zostać wydana w "Czytelniku".

Wybrzydzać na przedstawienie nie ma co. Idąc na spektakl każdy zna­jący powieść musi zdawać sobie sprawę, że tu, w tej ograniczonej przestrzeni teatralnej musi to być bryk, skrót. I to silny. Pytanie tylko, co adaptator i reżyser (w tym wy­padku Jan Machulski) z powieści wybrał. A wybrał los człowieczy. Uznał, że losy skandaliczne, spory historyczno-polityczne powieści Pa­sternaka są już przebrzmiałe, mu­zealne, pozostaje dramat człowieka. Tak też ustawione jest przedstawie­nie. Bardzo ładna scenografia Do­roty Morawetz z torami kolejowymi i małymi poczekalniami z poszarza­łymi szybami i napisami miejscowo­ści, w których toczy się akcja po­wieści, a więc Moskwy, Warykina i Juriana, tworzy jednocześnie salę muzealną. Tkwią w niej na początku i na końcu przedstawienia persony dramatu. Ożywiają się na dwie godzi­ny, aby przed nami odegrać dramat woskowych lalek, który interpretu­je narrator. "Doktor Żiwago" w Te­atrze Ochoty jest przede wszystkim przedstawieniem postaci z powieści Pasternaka, ich losów, niepokojów i zawikłań emocjonalnych. W dys­kusji po spektaklu Jan Machulski ostro postawił kontrowersyjną tezę, że to, co pokazał z powieści Paster­naka, to jest to, co z niej do dziś pozostało aktualne.

Nikt specjalnie nie polemizował, choć teza ta przecież od razu skłania do buntu. Część widzów odebrała przedstawienie jako piękny romans, w którym nikt nie jest winien i każ­dy stara się zachować godnie, ale wszyscy cierpią. To trochę za mało. Inni - jako dramat sumienia. Bar­dzo się podobało, że bohaterzy tego przedstawienia, poza oczywiście czarnym charakterem Komarowskim, zachowują się w sytuacjach trudnych godnie, że myślą o innych.

Padł bardzo ładny głos, że my obe­cnie w naszych czasach nieporów­nanie jednak łatwiejszych od tych, w których żyli i poruszali się bo­haterzy powieści Borysa Pasternaka, nie zawsze zachowujemy twarz. A jednak doktorowi Żiwago udawa­ło się to nawet pod pistoletem przy­tkniętym do głowy. Popatrzmy więc w lustro i pomyślmy o tym. To już sporo, jak na tak skróconą i okro­joną adaptację słynnej powieści.

Nie pamiętamy, że tylko dla części osób sprawa Pasternaka i "Doktora Żiwago", ich perypetii politycznych, jest znana i żywa. Sensacyjna. Przed kilkunastu laty, kiedy Polak wyjeż­dżał za granicę na Zachód, pierwszą książką którą mu podsuwano do ko­niecznego przeczytania był właśnie "Doktor Żiwago" (po angielsku). Dla niektórych w niedługim czasie takim przeżyciem był film z Julie Christie jako Larą i Omarem Sharifem w roli tytułowej. No i co?

Film obecnie krąży po Klubach Dys­kusyjnych i rozczarowuje jako straszliwy melodramat. Nie pomogły mu zabiegi polityczne i rzucenie losów doktora Żiwago (dawniej pi­saliśmy po polsku Żywago), jego żony Toni, ukochanej Larysy i jej męża Paszy-Strelnikowa, rewolucjo­nisty na tło wydarzeń lat 1914-20. Ani rozwinięcie wątku wysokiego funkcjonariusza rewolucyjnego ge­nerała Żiwago, który gdzieś daleko odnajduje po latach córkę Larisy i swego kuzyna (graną w filmie przez okropnie brzydką aktorkę an­gielską Ritę Tushingham).

A przecież Jan Machulski w swo­jej adaptacji i przedstawieniu jesz­cze bardziej uprościł powieść Pa­sternaka. Film pokazywał przynaj­mniej wielkie przestrzenie, poprzez które przedzierają się bohaterzy Pa­sternaka z Moskwy do Warykina, walki, ostre zimy, wszystkie elemen­ty bardzo widowiskowe. Z tego Ma­chulski musiał zrezygnować. Musiał nawet okroić dramat Larysy, która odbiera kochanka swojej matce. Wszystko to, aby zachować zrozu­miałość wątków osobistych, musi zo­stać opowiedziane w monologach lub dialogach bohaterów.

A jednak przedstawienie, mimo tych szalonych skrótów, w tej okre­ślonej konwencji broni się. Być może broni się sama postać Jurija Żiwago (tu granego przez Cezarego Pazurę), człowieka szlachetnego, po­zytywnego, chcącego żyć godnie, i kochających go kobiet Toni (Małgorzata Bogdańska-Kaczmarska) i La­ry (Monika Gabryelewicz). Być może nadal przejmują losy ludzi, w któ­rych miłość i życie wkracza historia, zmuszając ich do niezawinionych perturbacji emocjonalnych i nie­chcianych rozstań. Ale i tak za naj­większą jego zaletę należy uznać, że zaprowadzi niektórych do niegdyś wyklętej książki Borysa Pasterna­ka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji