Artykuły

Dominika Miękus: Rany... jestem magiem!

- Za każdym razem, gdy dostaję rolę, staram się, by stała się ona moja, by mną przesiąknęła, by moja osobowość mogła nadać jej charakter, dlatego nie muszę się specjalnie wewnętrznie przestrajać. To postać ze scenariusza musi dostroić się do mnie - mówi aktorka Teatru Baj Pomorski w Toruniu.

Z Dominiką Miękus [na zdjęciu podczas próby do spektaklu "Pręcik"], aktorką Teatru Baj Pomorski w Toruniu, rozmawia Anita Nowak

Fascynacja teatrem lalek rodzi się chyba w dzieciństwie...

- Jeszcze w szkole podstawowej wciągnięto mnie do grupy teatralnej, gdzie wszyscy byli ode mnie starsi. Ale chcieli ze mną pracować, bo byłam podobno po prostu śmieszna. Z tamtych czasów pamiętam najbardziej rolę ufoludka, który porywał dzieciom Mikołaja. W liceum natomiast wstąpiłam do teatru nauczania Wybrzeżak, działającego przy Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Przy okazji obejrzałam tam mnóstwo ciekawych przedstawień. To była naprawdę świetna przygoda. Na zajęcia chodziłam zawsze bardzo podekscytowana. Wystawialiśmy tam np. etiudy inspirowane Rolandem Toporem. Pamiętam również pracę nad tekstem Edwarda Gordona Craiga "Pan Ryba i pani Ość". Graliśmy w świetnych warunkach na małej scenie Teatru Wybrzeże lub na kameralnej scenie w Sopocie. To był wspaniały czas i myślę, że częściowo tam właśnie narodziła się moja miłość do teatru. Z teatrem lalkowym natomiast tak naprawdę zetknęłam się dopiero na studiach. Sądzę jednak, że fascynacja nim tkwiła w mojej podświadomości od najwcześniejszego dzieciństwa. Pierwszymi czarodziejami, animatorami, magikami, z którymi się zetknęłam byli moi rodzice. Zaklinali dla mnie przestrzeń, w jakiej przebywałam na co dzień i przedmioty, których używałam każdego dnia. Ożywiali łyżki, kiedy nie chciałam jeść zupy. Przemawiali za pośrednictwem misia, gdy trzeba było dzielnie znosić tortury u dentysty. Pokazywali ślady sań, które zostawił Święty Mikołaj na niebie lub układali w całym domu papierowe strzałki, bym znalazła coś ukrytego specjalnie dla mnie. Wszystko to było piękne, dobre, bezpieczne i zakorzeniało się we mnie głęboko. Rodzice zaszczepili mi magię. Postanowiłam więc koniecznie być w życiu blisko niej. Gdy przyszedł dorosły, dziwny czas zastanawiania się "co dalej robić ze swoim życiem po liceum", zaczęłam w panice szukać w informatorze czegokolwiek dla siebie. Nie w głowie były mi szkoły dramatyczne, ale znalezione tam hasło -Wydział Sztuki Lalkarskiej- sprawiło, że serce zabiło mocniej. Wyobraziłam sobie marionetki niezwykłe i lalki takie jak w scenie z "Podwójnego życia Weroniki" Krzysztofa Kieślowskiego... Stwarzanie magii, świata, czarów... Chciałam w tym właśnie być.

Występowała Pani będąc jeszcze studentką. Na ile pierwszy kontakt z młodą widownią utwierdził Panią w słusznym wyborze zawodu?

- Kiedy byłam studentką wszystko było fascynujące, wirowało i gnało. Chyba nie miałam wówczas takiego momentu, by zatrzymać się i zastanowić, zebrać myśli, podsumować to, co robię. Stale siedzieliśmy w szkole, stale się nad czymś pracowało. Dziecięcy świat był gdzieś daleko. Nie miałam zbyt wielu okazji, by występować przed dziećmi. Pamiętam jednak wizytę w szpitalu. Poszliśmy z lalkami do ciężko chorych maluchów, by im umilić czas. To, czego tam doświadczyłam upewniło mnie o mocy, jaką posiada lalka. Rodzice płakali, dzieci się śmiały, nie chciały puścić rączek swoich nowych zwariowanych przyjaciół, gadały tylko z lalkami. Wyszłam ze szpitala pod wrażeniem i pomyślałam: - Rany... jestem Magiem! Przez kolejne 10 lat pracy w zawodzie tylko się w swoim przekonaniu utwierdziłam. Staram się "przemycać" lalki za każdym razem, gdy idę na jakiekolwiek warsztaty, zajęcia do dzieci i w ogóle gdzie się da. To ZAWSZE działa. Uwielbiam to. Wydaje mi się, że moja wrażliwość najbardziej do tego świata pasuje. Czasem czuję jakby uwrażliwiane, rozbudzanie wyobraźni, ożywianie, umagicznianie świata, wskrzeszanie emocji poprzez możliwości, jakie daje właśnie teatr lalek, było moją misją.

Pierwszym Pani teatrem był Rabcio, ale porzuciła go Pani dla Baja...

- W moim życiu nic się nie dzieje przypadkowo. Po szkole myślałam przez chwilę, że nie pójdę do teatru, ale będę sobie z lalkami jeździć po świecie. Po roku jednak zmieniałam zdanie. Wysłałam CV do wielu teatrów i w końcu w Rabce znalazło się dla mnie miejsce. Bardzo się cieszyłam. Prosto znad ukochanego morza pojechałam na drugi koniec Polski, by zamieszkać w górach. Czasu Rabki nie oddałabym za żadne skarby. Wiele mnie nauczył. Pierwszy teatr, mnóstwo grania dla dzieci, ciągłe wyjazdy, ale przede wszystkim bliskość natury, która codziennie mnie zaskakiwała, zachwycała i wypełniała. Pewnego dnia jednak zadzwonił do mnie pan Zbigniew Lisowski z zapytaniem, czy nie zrobiłabym zastępstwa w jego sztuce "Ubu Król, czyli Polacy". Zespół Baja Pomorskiego miał wówczas jechać do Opola na Festiwal, a rolę, którą miałabym zagrać, znałam. "Ubu król, czyli Polacy" w reżyserii Zbigniewa Lisowskiego był bowiem jednym z moich dyplomów w Akademii Teatralnej. Spędziłam w Toruniu tydzień. Zżyłam się z zespołem, zagrałam z nimi na Festiwalu; wracałam ze łzami w oczach, bo poczułam, że powinnam być już nie w Rabce, ale z nimi, w Toruniu. Wróciłam do Rabki marząc ze wszystkich sił o Toruniu. Aż tu dwa lata później, pewnego dnia zadzwonił telefon. Dyrektor Lisowski zapytał, czy nie chciałabym podjąć pracy w Baju... Tak wyczarowałam sobie Toruń.

Które z granych postaci najbardziej przystawały do Pani osobowości, a do których musiała się Pani wewnętrznie przestroić?

- Najbardziej dotychczas ukochałam sobie Migawkę z "Najmniejszego Balu Świata". Czytając z reżyserem Pawłem Aignerem scenariusz pierwszy raz, myślałam w duchu, jakie to bardzo moje, jak bym już chciała to grać. Świat dziecka jest mi bliski, czasem mam wrażenie, że zawsze będzie mi bliższy niż świat dorosłych, dlatego lubię grać postaci dziecięce jak Migawka, zwierzęce jak Małpek we "Wschodzie i zachodzie słonia", komediowe jak Miriota w "Tajemniczym Zamku w Karpatach", ale mocne, takie jak gołębica Mariola, też. Nie lubię natomiast grać księżniczek różowych oraz grać na obcasach, w kobiecych butach (chyba że to groteska) i nie lubię grać, gdy czuję że coś jest w przedstawieniu nie tak, że coś męczy. Ale i na to wtedy znajduję swój sposób. Swoje zabawy. Tak naprawdę za każdym razem, gdy dostaję rolę, staram się, by stała się ona moja, by mną przesiąknęła, by moja osobowość mogła nadać jej charakter, dlatego nie muszę się specjalnie wewnętrznie przestrajać. To postać ze scenariusza musi dostroić się do mnie. Czasem dostraja się dłużej, czasem krócej, ale musi być przefiltrowana przeze mnie. Inaczej by nie wyszło i byłoby udawane, formą tylko pustą by było bez duszy, a przecież nie o to chodzi.

W życiu artystycznym nie ogranicza się Pani tylko do grania zaproponowanych przez reżyserów postaci, do form artystycznego wyrazu przydzielonych przez los. Najlepiej o tym świadczy przygoda z marionetką...

- Uwielbiam nowe wyzwania, próbować coś tworzyć z nowymi ludźmi, w innych grupach. Jeśli chodzi o marionetkę jest to obok muppetów moja ukochana lalka i wiele jej zawdzięczam. Jeszcze podczas studiów stworzyłam krótką etiudę na egzamin właśnie z marionetką. Była to historia relacji lalkarza i lalki. Etiuda wyszła o tyle ciekawie, że pan Marek Waszkiel zaczął wysyłać mnie z tym na festiwale do różnych zakątków i krain. Podróżowałam więc ze swoja lalką po Belgii, Francji, Czechach, Grecji, Włoszech... Byłyśmy nawet w Iranie. Miałam ogromne szczęście, bo dzięki marionetce mogłam zobaczyć twórczość wielu innych lalkarzy z całego świata. Poznałam osoby, z którymi później weszłam w Projekt Wyszehradzki i jeździłam przez chwilę z monodramem "Rozpravka, Pohadka, Bajka, Mese" granym po polsku i po słowacku. W Baju Pomorskim temat marionetki powrócił. Wspólnie z Krzysztofem Pardą postanowiliśmy stworzyć z marionetką opowieść bez słów. Krzyś długo pracował nad stworzeniem tej lalki. Jest to jedna z najtrudniejszych form, a stworzenie jej wymaga nie lada umiejętności. Nasza praca przekształcała się w eksperyment, gdyż stale nas coś zaskakiwało, ciągle coś dodawaliśmy, zmienialiśmy. Czasem dlatego, że coś po prostu nie działało, jako że wiele w tej pracy zależało też od elektroniki. Były to bardzo twórcze, żmudne i długie poszukiwania. Forma ta ewidentnie ma swoje humory, a że jest tak wrażliwa na wszelkiego rodzaju bodźce, trzeba mieć do niej dużo cierpliwości. Poza tym jest bardzo poetycka i pięknie może unieść metafory. Mam nadzieję, że w przyszłości będę jeszcze mogła stworzyć coś z marionetką... Lubię "stawać po stronie wymyślacza". Stale coś wymyślam, bo też różne trafiają się ku temu okoliczności i cieszę się mogąc stworzyć coś z własnej głowy. Łączy się to też z budowaniem roli. Lubię przejmować panowanie nad postacią. Skonstruować ją szczegółowo od nowa po swojemu.

Spodziewała się Pani, że Gołębica Mariola podbije serca jurorów na XXVII Ogólnopolskim Festiwalu Teatrów Lalek w Opolu?

- Nie, nie spodziewałam się tego. Było to dla mnie miłe zaskoczenie. Przed wyjazdem, gdy graliśmy "Dziób w dziób" jeszcze w Baju, powiedziałam po spektaklu, że coś straciłam, zgubiłam, czegoś mi w spektaklu brakuje. Później już w Opolu, w noc przed graniem, miałam niezwykłą przygodę. Znalazłam pisklaka, do którego już się dobierał kot. Był maleńki, wychłodzony, nie wiedziałam, co to za ptaszek, ale widziałam że trzeba mu pomóc. Wokół zebrali się różni ludzie, gdyż działo się to nieopodal knajpki festiwalowej. Reakcje na pisklaka były różne. Nawet przykre. Pisklaka udało się uratować, pojechał do pani zajmującej się takimi przypadkami. Okazało się, że był to pisklak gołębia! Ta nocna przygoda dała mi ogromną moc i już wiedziałam, co zgubiłam w ostatnim spektaklu. Mam takie magiczne przygody i czuję, że też są po coś. Staram się być uważna i z nich czerpać. Wszystko to, co robimy na scenie, to jakby ciągła operacja na otwartym organizmie, to nieustanne emocje, ale żeby przenosiły się one na widza, potrzeba prawdy. Realnego czucia w fikcyjnej rzeczywistości.

W czym Panią w najbliższym czasie można będzie oglądać?

- Nie wiem jeszcze co przyniesie następny sezon, nie znam planów wobec mnie w teatrze, ale jako że sama poszukuję, to rodzą się pewne pomysły, hasła, marzenia w głowie, w duszy i być może zaczną niebawem domagać się urzeczywistnienia. Kolekcjonuję sobie świat, różne historie, odczucia i wrażenia. Może wyrażę je w obrazkach, może w tańcu, może w słowach, może w filmie animowanym, a może właśnie teatrze. Tymczasem niech dojrzewają.

Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji