CZY PRZEDSTAWIENIE MOŻNA IMPROWIZOWAĆ?
Wiele pytań muszą znaleźć odpowiedź WIELE jest niejasności w Hamlecie; na twórcy spektaklu; znaleźć, a przynajmniej szukać. Ale są też, jak mi się wydaje, problemy bezsporne. Takie, których nieuwzględnienie musi powodować chaos. Do tych zagadnień należy przede wszystkim zbrodnia króla. Po wtóre: początkowa bezkarność tej zbrodni. Po trzecie: udział Hamleta w walce, którą zbrodnia wywołała.
Niestety, problem zbrodni królewskiej nie został uwzględniony w inscenizacji Hamleta,jaką dał Gustaw Holoubek w Teatrze Dramatycznym miasta Warszawy. Nie chodzi mi tylko o grę aktorską, ani o zagadnienia obsady, ani o niepokój czy wyrzuty sumienia, ani o tak ważny problem stosunku Królowej do czynu Klaudiusza, o jej- mniej czy bardziej świadome - przyzwolenie na bezkarność zbrodni (co ma swoje konsekwencje w dalszym przebiegu akcji). Całe to zagadnienie wymyka się wrażeniom widzów, ucieka z ich pola widzenia: bo nie ma go ani w klimacie spektaklu, ani w nastroju, ani w zachowaniu wszelkich postaci (nie wyłączając Hamleta), ani w opracowaniu tekstu. "Musze sobie zapisać, że można się uśmiechać - a być łotrem". To zdanie zawiera ważną treść nie tylko jako aforyzm w ustach aktora, grającego rolę Hamleta, ale też jako wskazówka dla twórcy spektaklu. Skoro król zamordował, a jego zbrodnia pozostała bezkarna, nie tylko przestępstwo musi być w przedstawieniu wyczuwalne, ale i nienormalność tego faktu, że dwór funkcjonuje normalnie. Na tronie siedzi zbrodniarz i nikt o tym nie wie. Wszyscy mu składają hołdy, uważają go za prawowitego władcę, za czcigodnego człowieka. Dysproporcja między zbrodnią a jej obiektywnymi konsekwencjami (czy raczej brakiem konsekwencji) jest faktem, który nie tylko zdumiewa, ale i oburza Hamleta. Ale ta dysproporcja musi być w spektaklu widoczna, jeśli rozumujemy kategoriami teatralnymi i jeśli całe zagadnienie nie ma być przelewaniem z pustego w próżne.
W jaki sposób królewicz Hamlet dowiedział się o zbrodni, o której nikt - poza nim - nie ma pojęcia? Zanim wyciągniemy z całej sprawy jakiekolwiek konsekwencje filozoficzne, trzeba zbliżyć się do tego problemu i szukać jego rozwiązań. Niestety, tekst szekspirowski jest w tym względzie dość zagadkowy; wiemy przecież, iż renesansowy dramaturg wpisywał w dawną legendę swój nowy - jakże śmiały - utwór. Być może, iż przez pietyzm (jak przypuszcza Wyspiański) Szekspir w swojej tragedii pozostawił niejedno z tekstów dotychczasowych. Lub może chodziło tu o przywiązanie widzów do pewnych wątków i motywów, budzących emocjonalne echa? Dość, że tekst, z którym mamy do czynienia, wymaga już nie tyle ustalenia faktów niewątpliwych, co wyboru między różnymi dopuszczalnymi hipotezami.
Jedną z nich byłyby "przeczucia" Hamleta. Przeczucia owe mogły się sprowadzić do danych, dostarczonych przez intuicję. Może sam fakt sztucznego spokoju króla, jego pewnego siebie uśmiechu wydał się Hamletowi podejrzany? Albo przyspieszenie daty ślubu? Albo dworskie uczty, pijatyki i festyny? Albo, po prostu, zagadkowe okoliczności, w których nastąpiła śmierć ojca? Ale z dawnego dramatu Tomasza Kyda i z dawnych kronik Salo Grammaticusa pozostał Szekspirowi motyw Ducha. W poprzednich wersjach zamordowany ojciec objawia królewiczowi tajemnicę swej śmierci. Przesadą byłoby twierdzić, że umysłom wychowanym w duchu humanizmu obca była wszelka wiara w zjawy. Walka z metafizyką w Europie to na dobrą sprawę dopiero wiek XVIII, siecle de lumieres. Zjawy, gusła i czarownice odgrywały ogromną rolę w starożytności, badaniem tych spraw chciwie się dziś zajmują helleniści i latyniści. Czasy Szekspira znały więc - jeśli chodzi o duchy - podwójne dziedzictwo: starożytności i wieków średnich.
Można to łatwo wvkazać w "Hamlecie". Horacjo,były słuchacz uniwersytetu w Wittenberdze, przez Hamleta uważany za "najmądrzejszego z ludzi", jest początkowo wobec Widma sceptyczny. Ale natychmiast ulega jego fascynacji. Podobnie i Hamlet. W pewnym momencie (już długo po ochłonięciu z wrażenia, jakie Widmo wywiera)zwierza się królewicz z wątpliwości,czy przypadkiem rzecz cała nie była sprawką szatana. Więc nie możliwość pojawienia się gości z drugiego świata podaje w wątpliwość, ale fakt, czy Widmo jest w danym wypadku autentyczne, czy nie jest sprawką jakichś innych sił nadprzyrodzonych. Dla Lessinga, człowieka XVIII stulecia, wiara Hamleta w świat transcendentalny była faktem zasadniczym; Wyspiańskiemu cały ten motyw wydawał się pozostałością dawnego dramatu, przedszekspirowskiego. W każdym razie stosunek do Ducha to problem, wobec którego budując spektakl nie można przejść obojętnie. Niestety, inscenizacja Gustawa Holoubka w warszawskim Teatrze Dramatycznym jest tu daleka od jakichkolwiek jasnych i konsekwentnych rozwiązań. Rzecz zaczyna się w scenerii, która nasuwa analogie z poruszającym wyobraźnię filmem Oliviera. Na pustej scenie stroma, wysoka, ogromna wieża zdaje się być owym punktem, w którym się będą działy sprawy doniosłe. W filmie 0liviera czuło się - i widziało - groźnv, nadmorski wicher, o którym wspomina tekst szekspirowski. Do dziś widzę chorągwie zamkowe,wydęte wiatrem. W przedstawieniu Holoubka, w scenografii Jana Kosińskiego srebrne zbroje połyskują w poświacie księżyca. Za chwilę ujrzymy trzy sylwetki ludzkie na tle długiego muru, okalającego tarasy zamkowe; ale tylko po to, by Hamlet mógł powrócić, wiedziony przez ojca, na ową wieżę,gdzie Duch mu objawi swą tajemnice. Tajemnicę zbrodni, jakiej się stał ofiarą. Zbrodni - pamiętajmy to - podwójnej. Klaudiusz zamordował nie tylko ciało swego brata, ale i jego duszę. Nie dał mu przed śmiercią możliwości oczyszczenia się z grzechów, ekspiacji. Dlatego potem Hamlet nie chce zabić modlącego się i żałującego za grzechy stryja! Scena rozmowy z Duchem jest w spektaklu Holoubka ujęta na wskroś tradycyjnie, to jest w tzw. "stylu romantycznym". Realnie (a nie grą świateł) ukazany Duch deklamacyjnie snuje swą opowieść. Ale po jej zakończeniu gaśnie światło, przesuwa się obrotówka i zaskoczony widz ogląda królewicza w sali pałacowej. Można więc przypuszczać, że reżyser pragnął tu zasugerować obudzenie się Hamleta ze stanu pół-wizji, a pół-snu. Czyli, że Duch mógł być tylko przywidzeniem. Ale z tym rozwiązaniem kłóci się rychłe pojawienie Horacja i Marcellusa, którzy byli świadkami spotkania Hamleta z Duchem (choć nie byli uczestnikami zwierzeń Ducha). Hamlet każe im przysięgać, że o sprawie Ducha nikomu nie powiedzą. Rozkaz, jakby z podziemi, potwierdza sam Duch. Czyli że przeniesienie terenu akcji niczego tu nie rozwiązuje i spycha sprawę w jeszcze większe niejasności, niekonsekwencje, sprzeczności.
Momentem zwrotnym w dalszym rozwoju akcji są sceny z aktorami, oraz przedstawienie. Holoubek bardzo pięknie, z siłą i ekspresją mówi słynne słowa o zadaniach teatru. Ale pomija okazję, by wartość tych przesłanek sprawdzić na tyradzie o Hekubie. Sam przebieg spektaklu pozostaje przy tym w sprzeczności z teatralnym programem Hamleta. Pomijam już fakt, że pierwiastki pantomimiczne pomieszano tu z teatrem słowa,że clownadą i groteską odpowiadają aktorzy na Hamletowe przestrogi. Ale, co gorsza, tumult w czasie spektaklu nie staje się żadną "pułapką na myszy", skoro ani Hamlet ani Horacjo (wtajemniczony przez Hamleta) nie obserwują reakcji Króla i Królowej; ani też sama para królewska nie przekazuje swych przeżyć. Wszystko zawisło w powietrzu!
Opracowanie tekstu, rozwiązania sytuacyjne, gra aktorów, sprawiają, że niestety cały głęboki i istotny sens wielkiej rozmowy Hamleta z Królową zatracił się i zagubił. Hamlet musi być sędzią własnej matki; kocha matkę, chce z niej być dumny. Na tym polega jego dramat. Ale gdy owe propozycje psychologiczne w przedstawieniu osłabimy czy zatrzemy, wszystko stanie się nieciekawe i puste. Zamordowanie Poloniusza przez Hamleta nastąpiło przypadkiem, przez omyłkę: Hamlet przypuszczał, że za kotarą schował się Klaudiusz. Ale tłumaczy go przecież owo gorące napięcie uczuciowe,oburzenie bez granic, surowe poczucie obowiązku. "Biada podrzędnym istotom". Skoro jednak Hamlet nie przeżywa głębszych procesów psychicznych w scenie z Królową, jego mord i zachowanie się po zabójstwie stają się bezmyślnym cynizmem. Rzucanie ciałem Poloniusza - teatralną kukłą, tanio wykorzystane dowcipy na temat "kolacji" upodabniać zaczynają tak pojętego Hamleta do literatury zbyt niesmacznych efektów. Znika poetycki, przenośny sens tych spraw, pozostaje tylko ich nagi, odrażający schemat.
Nierozwiązanie sprawy Królowej (i zarzutów, jakie Hamlet wobec Królowej wysuwa) obciążyło w przedstawieniu także i sprawę Ofelii. Wydanie mi się jasne, że Hamlet patrzy na córkę Poloniusza z ciągłą myślą o Królowej. Patrzcie, oto rzekomo niewinna dziewczyna, urocza, zakochana, pełna wdzięku; ale przecież i moja własna matka też świata nie widziała poza moim ojcem, a ledwo minął miesiąc czy dwa od tragicznej śmierci męża - wyszła za mąż za jego mordercę! Jakże tu więc wierzyć przysięgom kobiecym? Ofelia stałaby się tu ofiarą Hamletowej generalizacji. Uważne przeczytanie tekstu nie pozostawia co do tego żadnych wątpliwości. Zamieszanie budzi jedynie poprzednia wersja legendy o Hamlecie, w której Ofelia była kurtyzaną. Trzeba powiedzieć, że z tej wersji nic nie pozostało w dramacie Szekspira. Dawną kurtyzanę uczynił Szekspir dobrze wychowaną panienką, gąską, niemal pensjonarką.Na tym właśnie polega inwencja Szekspira, iż tej naiwnej istocie przypada w dramacie funkcja, którą poprzednio spełniała wyrafinowana i doświadczona dama: rola szpiegowania Hamleta, wyznaczona przez Klaudiusza. Gąska, która ma pełnić funkcje wymagające perfidii, oto paradoks szekspirowskiej Ofelii i oto piękny problem do aktorskiego rozwiązania. Ale w warunkach, jakie stworzyło przedstawienie Holoubka, nawet świadoma i znająca swe rzemiosło aktorka z trudem mogłaby zadaniu podołać. Na domiar złego, zadanie tak trudne powierzono niedoświadczonym i wysoce nieumiejętnym dłoniom. Trudno, Ofelia to sprawa wymagająca fachowej, a nie dyletanckiej pracy.
A jednak, wyczuwa się w tym spektaklu, że Holoubek mógłby nam dać znakomitego i bardzo nas poruszającego Hamleta. Są tutaj sceny, których się nie zapomni: choćby spotkanie królewicza z Poloniuszem, który próbuje wybadać Hamleta. Holoubek małymi kroczkami, z ironicznym uśmieszkiem, odbywa spacer z książką w dłoni, po umieszczonym dość wysoko podium. Nie patrzy przed siebie, wydaje się, że jeszcze krok,a zaczyta się i spadnie. To czytanie jest zainscenizowaną kpiną z Poloniusza, udawaniem szaleństwa w tym celu, by z partnera "zrobić wariata", wyprowadzić go w pole. Wymowa tej sceny jest ostra i jasna tym bardziej, że w dobrej grze Władysława Krasnowieckiego może Holoubek znaleźć poparcie. Podobnie i epizod z Ofelią (nie znajdujący zresztą echa u partnerki): Hamlet, zrażony do świata i oburzony jego dysharmonią, przez jeden krótki moment wydaje się przeistaczać. Oto piękna dziewczyna, młoda i zakochana, wzrusza go słowami, które zdają się brzmieć szczerym akcentem. Wystarczyłoby może wyciągnąć ramiona, przytulić do siebie uroczą pannę, uwierzyć w jej miłość, znaleźć sens dla tego, co się dzieje. Ale odrobina różu, która na ręce zostaje w tym uścisku, wprawia znów Hamleta w stan buntu i głębokiej nieufności. Wszystko jest zatem fałszem, obłudą, grą tandetną. Nawet piękno dziewczęce wymaga sztucznych ulepszeń, czy dodatków. I oto znika ta ostatnia nadzieja. Hamlet przestaje już widzieć piękno Ofelii, wierzyć jej słowom, ufać jej uczuciom. "Zapomnisz o wszystkim - myśli - jak moja własna matka".
Przypuszczam, że wrażliwy i mądry aktor, Gustaw Holoubek, niebawem da nam naprawdę przemyślane a nie improwizowane tylko (i pełne luk) przedstawienie Hamleta. Złą wyrządziłbym przysługę i jemu i teatrowi, gdybym napisał, że to, co nam obecnie pokazano, wydaje się pracą na miarę Gustawa Holoubka. Nieprzemyślane pochwały mogą szkodzić w równym stopniu, co ślepe ataki.