"Fizycy" Dürrenmatta
Już od wielu miesięcy wiadomo było,że polska prapremiera głośnej sztuki Friedricha Dürrenmatta będzie największym wydarzeniem obecnego sezonu teatralnego. Poprzedziły ją najpierw odgłosy z zagranicy, z początkiem listopada można było wreszcie zapoznać się z polskim (nie najlepszym) przekładem sztuki, wydrukowanym w 10 numerze "Dialogu". I wtedy wiadomo już było, że jest to niewątpliwie najwybitniejsze i najdojrzalsze dzieło autora "Wizyty starszej pani". Problem nienowy. Chodzi o odpowiedzialność uczonych - w tym wypadku fizyków - za praktyczne wykorzystanie wyników ich badań naukowych. Dla postępu czy dla zagłady. Dla człowieka czy przeciw człowiekowi. Borykał się już z tym problemem nasz Kruczkowski w "Niemcach" (sprawa prof. Sonnenbrucha), przewija się ten problem w twórczości wielu współczesnych pisarzy, leży u źródeł dramatu genialnego Einsteina i u źródeł dramatu naszej współczesności. Dürrenmatt doprowadził go w "Fizykach" do granic okrutnego paradoksu bo tak ten problem wygląda w obozie kapitalistycznym. Pacjent prywatnego sanatorium doktór Matyldy von Zahnd, Jan Wilhelm Mobius, genialny fizyk, który od piętnastu lat przebywa w tym sanatorium udając wariata, bo nie chce wyników swych prac naukowych (rozwiązanie problemu grawitacji,stworzenie jednolitej teorii pola grawitacyjnego) oddać w ręce sztabów(rezultaty jego prac umożliwiłyby wyzwolenie niesamowitych wręcz źródeł energii) - w jednej z końcowych scen sztuki mówi do swych dwu kolegów-fizyków: "Tylko w domu wariatów jesteśmy jeszcze wolni.Tylko w domu wariatów możemy jeszcze myśleć na wolności nasze myśli stają się materiałem wybuchowym. (...) Albo pozostaniemy w domu wariatów, albo cały świat stanie się domem wariatów. Albo my znikniemy z pamięci ludzkiej, albo ludzkość cała zniknie z powierzchni ziemi. (...) Jesteśmy dzikie bestie nie powinno się nas pozostawiać na wolności wśród ludzi".
Wstrząsające jest to wyznanie. Przekona nim swych dwu kolegów, którzy pracując dla dwu różnych mocarstw aż tu wtargnęli za Móbiusem by wydrzeć mu jego tajemnice. Ale ich heroiczna decyzja, którą poprzedziły trzy morderstwa (każdy z nich - z innych nieco pobudek - zadusił pielęgniarkę), nie zapewni światu... - nie wolno jednak dopowiadać ostatecznego zaskakującego zakończenia o akcentach już nie tragifarsy ale klasycznej tragedii. Nie wolno, bo sztuka Dürrenmatta ma budowę wręcz sztuki sensacyjno-kryminalnej. I tak za wiele już ujawniłem z akcji. Jest zbudowana znakomicie. Można sobie było tylko darować w teatrze melodramatyczną scenę lirycznych wyznań trzech fizyków (scena toastu na cześć zamordowanych pielęgniarek).
Sztuka Dürrenmatta jest ostrym oskarżeniem dehumanizacji nauki w świecie kapitalistycznym chce wstrząsnąć sumieniem uczonych. Jest też piekielnie gorzka i pesymistyczna. I musiała bvć taka, skoro Dürrenmatt nie widzi innych sił na świecie które wprzęgają naukę i wiedzę ludzką w służbę ludzkości. Ale sztuka jest genialna.
I znakomite jest przedstawienie. Teatr Dramatyczny "specjalizuje się"w Dürrenmatcie, to już piąta jego sztuka na tej scenie. Jan Świderski, który każdą nową swą rola umacnia nas w przekonaniu, że jest już nie jednym z największych, ale niewątpliwie najwybitniejszym polskim aktorem współczesnym, rolą Móbiusa powiększył szereg , swych wielkich kreacji, przekazując w bardzo ludzkich kategoriach wstrząsający dramat genialngo uczonego. Druga kreacja przedstawienia to Wanda Łuczycka jako doktór Matylda von Zahnd. uchodząca za wybitnego psychiatrę ułomna stara panna. W końcowej scenie wydobyła Łuczycka całą grozę tej postaci. Z radością też odnotować trzeba nowy sukces artystyczny Edmunda Fettinga (Herbert Beutler - Newton). Zawiódł nieco trzeci fizyk - Bolesław Płotnicki, dobry w sylwetce i geście, nikły materiał tej postaci w sztuce nie pozwolił mu jednak być może na dorównanie swym dwu kolegom. Z przyjemnością ogląda się Barbarę Klimkiewicz, która w pierwszej swej większej roli (siostra Monika) rokuje ładne nadzieje. Ciepło i zabawnie gra Stanisław Jaworski inspektora Vossa, Zbigniew Skowroński (przeniósł się z Teatru Ziemi Mazowieckiej) epizodyczną rolą pielęgniarza Siewersa nie odbijał poziomem od tego znakomitego zespołu aktorskiego.
Oddzielną recenzję trzeba by poświęcić reżyserii Ludwika Ren, który dzieli sukces przedstawienia wraz z wymienionymi wykonawcami, niestety - z braku miejsca, tylko tyle.