Artykuły

Maciej Miecznikowski: Najlepsze jest zawsze przede mną

- Występowałem już w operze, ale to jest mój debiut na deskach teatru dramatycznego. Nie mam stresu. Występuję u boku dwóch znakomitych aktorów, więc czerpię od nich, po prostu "łykam" wszystko. Jestem kojarzony z estradą, a tymczasem moje studia operowe to przecież były także studia aktorskie - mówi artysta.

Muzyk i wokalista, autor piosenek, showman. Multiinstrumentalista. Śpiewa, akompaniując sobie na fortepianie i gitarze, gra na trąbce, flecie i akordeonie. Z wykształcenia śpiewak operowy, absolwent AM w Gdańsku. Ponad dziesięć lat lider rozrywkowej formacji Leszcze, kilka lat występował z kabaretem DKD. Śpiewał w oratoriach Piotra Rubika i Zbigniewa Książka, prowadził kilka programów telewizyjnych. Za "Tak to leciało!" wielokrotnie nominowany do Telekamer i Wiktorów. I choć zniknął nieco z telewizji, nie próżnuje. Rok temu nagrał płytę solową, tydzień temu kolejną i już pracuje nad następną. Przygotowuje się także do teatralnej premiery.

Pochodzi z Kaszub, ale od kilkunastu lat mieszka pod Warszawą. Spotykamy się w Teatrze Kamienica, gdzie uczestniczy w próbach do przedstawienia "Kolacja na cztery ręce" w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego. - To spektakl "z muzyką w tle". Na kolacji spotyka się Bach z Haendlem. W roli Bacha - Olaf Lubaszenko, Haendla gra Emilian Kamiński. Ja jestem Schmidtem, kolegą Haendla, obserwującym i w swoisty sposób komentującym to niezwykłe spotkanie wielkich kompozytorów. To dla mnie spore wyzwanie, zwłaszcza że w postać Schmidta wcielali się już kiedyś mistrzowie teatru, tacy jak Jerzy Trela czy Jan Peszek. Przedstawienie będzie można zobaczyć nie tylko w Teatrze Kamienica, ale też w Teatrze Stu w Krakowie. Premiera odbędzie się podczas Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach.

To jego pierwsza rola teatralna. - Występowałem już w operze, ale to jest mój debiut na deskach teatru dramatycznego. Nie mam stresu. Występuję u boku dwóch znakomitych aktorów, więc czerpię od nich, po prostu "łykam" wszystko. Jestem kojarzony z estradą, a tymczasem moje studia operowe to przecież były także studia aktorskie. Aktorstwa uczyłem się u wybitnych specjalistów - prof. Doroty Kolak i prof. Grzegorza Chrapkiewicza.

Przyznaje, że ma tremę, ale mobilizacyjną. - Dostaję pozytywnego kopa przed wejściem na scenę. Bez tremy trudno byłoby mi występować. Adrenalina jest potrzebna do zwalczania wrodzonego lenistwa. Na szczęście nie jest to główna rola, wszystkie oczy będą zwrócone na Olafa i Emiliana, więc w razie czego jakoś mi się upiecze - śmieje się. - Zawsze ciągnęło mnie do aktorstwa. W dodatku pracuję z wybitnymi artystami. Współtworzenie z nimi to wielka frajda i zaszczyt. Do Teatru Stu jeździłem na spektakle jeszcze w czasie studiów jako widz.

Teraz popatrzę na widownię z drugiej strony.

Urodził się w Donimierzu na Kaszubach. Wychowywał się i chodził do szkoły podstawowej w Pobłociu, w powiecie wejherowskim. Z dumą podkreśla, że jest rodowitym Kaszubem, choć dziadek pochodził z Kielecczyzny. Do liceum dojeżdżał do Wejherowa. Uczęszczał tam także do szkoły muzycznej, już od IV klasy podstawówki. - Grałem na akordeonie, ale byłem zbyt chudy, by go dźwigać. Prawie wyleciałbym ze szkoły, ale uznano, że jestem zdolny i pozwolono na zmianę instrumentu - na trąbkę. Dodatkowy był fortepian, mój ulubiony. Gitarę pokochałem potem. Granie na instrumentach zawsze przychodziło mi łatwo i sprawiało przyjemność, więc nie traktowałem tego zajęcia zbyt poważnie. To była dla mnie rozrywka, czyli coś, czemu nie przypisywałem szczególnej wartości.

Za swój pierwszy sukces uważa nagrodę publiczności za "brawurowe" wykonanie "Gdybym ja była słoneczkiem na niebie" na koloniach w Kartuzach. Miał wtedy 10 lat i śpiewał... sopranem. Od tamtego czasu nie przestawał śpiewać: w podstawówce, w chórach szkolnych i parafialnych występujących w całej Polsce i za granicą, w czasach liceum - w zespołach punkowych, a także potem, podczas studiów.

Zgodnie z rodzinną tradycją chciał zostać nauczycielem. Po maturze wybrał wychowanie muzyczne w WSP w Słupsku i przy okazji średnią szkołę muzyczną. - Na szczęście trzeba było zaliczyć praktyki w szkołach, więc dość szybko zorientowałem się, że ja się do tego zupełnie nie nadaję. Harmider, odpowiedzialność, czasowa rutyna, poranne wstawanie, walka z lenistwem - swoim i uczniów. To nie dla mnie. Pomyślałem, że nadszedł czas, żeby ze sobą coś zrobić.

Wtedy pojawił się pomysł, że rozpocznie studia w klasie śpiewu operowego na Wydziale Wokalno-Aktorskim Akademii Muzycznej w Gdańsku. - Śpiewanie to było zawsze moje ulubione zajęcie. Ale żeby od razu studia w tym kierunku - dla Kaszubów to trochę niepoważny pomysł. W końcu śpiewać każdy może, prawda?

Porzucił pedagogikę i przeniósł się do Gdańska. - Mam wielki sentyment do tego miasta. Piękne czasy studenckiej młodości. Można powiedzieć, że byłem w pewnym sensie w sercu trójmiejskiej bohemy. W gdańskiej AM studiował sześć lat. Śmieje się, że prawie jak w seminarium.

- Wlazłem w operę po same uszy, bardzo mi się podobało.

Po studiach nie chciał wyjeżdżać z Wybrzeża, ale nie było dla niego miejsca w Operze Bałtyckiej. - Dyrektor zachwycał się moim głosem, ale rozkładał ręce i zapraszał za pół roku. Niekończący się kryzys w polskiej kulturze dotknął i mnie. Zaczepiłem się więc w szczecińskim Radissonie. Grałem na fortepianie i śpiewałem dla gości. W ciągu miesiąca odłożyłem na porządną pralkę. Przydało się, bo akurat urządzałem swoje mieszkanie na gdańskiej Starówce. Już wcześniej grywałem w klubach. Najczęściej bluesa. A w restauracjach - na fortepianie - walce Straussa. Wieczorami śpiewałem Bacha w Cappelli Gedanensis. Byłem w muzycznym wirze.

Już w czasie studiów założył swój pierwszy zespół Los Miecznikos. Potem był Rolnik Stones. - To był bluesowy duet akustycznych gitar. Zdobyliśmy wszystkie możliwe nagrody w tym gatunku muzycznym. W trójmiejskim środowisku muzycznym był już dość dobrze znany. - Lider zespołu No Limits, kompozytor Maciej Łyszkiewicz, zaprosił mnie do zaśpiewania kilku piosenek na płycie "Wolne miasto Dancing". Wtedy właśnie narodziły się pastiszowo-kabaretowe Leszcze. Miała być jedna płyta i jeden koncert. A zrobiło się z tego 12 lat sukcesów. Nagraliśmy pięć płyt, zdobywaliśmy nagrody, zagraliśmy setki koncertów.

W 2002 roku Leszcze otrzymały w Opolu Nagrodę Dziennikarzy za piosenkę "Ta dziewczyna". Rok później także w Opolu narodził się wakacyjny przebój "Kombinuj, dziewczyno". Opole 2008 to Nagroda Publiczności za piosenkę "Tak się bawi nasza klasa". Dwa lata później singiel "Weekend", promujący płytę "Koniec z dziewczynami", został zakwalifikowany do finału krajowych eliminacji do konkursu Eurowizji i zajął piąte miejsce. - Byliśmy jednym z najbardziej koncertujących zespołów w Polsce. Ciągle w trasie.

Jak się czuł, on, śpiewak operowy, w roli showmana?

- Zawsze lubiłem się wygłupiać.

- Jestem wesoły i otwarty. Miało być lekko, fajnie, przyjemnie. I beztrosko. I było.

Dlaczego odszedł z zespołu po dwunastu latach? - Potrzebowałem zmiany. Ludzie chcieli ciągle słuchać tych samych piosenek, a ja już byłem tym zmęczony. Dojrzałem. Nie jestem jednowymiarowy, poczucie humoru nie jest moją jedyną cechą, mam swoje smutki i swoje demony. Chciałem czegoś innego, więc postanowiłem wrócić do grania lirycznych piosenek, do moich korzeni. Zespół dalej gra, wokalistką została Katarzyna Pakosińska. Super się składa, bo Leszcze to przecież zawsze był trochę kabaret. Nie wykluczam, że jeszcze kiedyś zrobimy coś razem.

Od października 2004 występował też jako solista w oratoriach Zbigniewa Książka i Piotra Rubika "Golgota Świętokrzyska", "Tu es Petrus" i "Psałterz Wrześniowy" składających się na "Tryptyk Świętokrzyski". W 2007 wziął udział w nagraniu oratorium "Siedem Pieśni Marii" Zbigniewa Książka i Bartłomieja Gliniaka. Zdobył podwójną diamentową płytę dla "Tu es Petrus". Wraz z Dorotą Miśkiewicz, Waldemarem Malickim oraz Włodzimierzem Nahornym przygotował program muzyczny "Derwid, czyli... piosenki Witolda Lutosławskiego". W 2007 nagrał płytę "Czarodzieje" z piosenkami Agnieszki Osieckiej i Andrzeja Zielińskiego.

Program 1 TVP zarejestrował na sopockiej plaży piękny monograficzny koncert z repertuarem z tej właśnie płyty.

Wziął też udział wraz z innymi artystami w nagraniu albumów "Flower Power" i "Nasza Niepodległa". Za tę ostatnią otrzymał kolejną złotą płytę. W roku 2012 wziął udział w nagraniu tang Astora Piazzolli wraz z kwintetem New Tango Bridge.

Dwa lata później nagrał autorską płytę "Będzie z nami dobrze". To pierwszy jego solowy krążek. - Płyta jest pełna dobrze napisanych, melodyjnych utworów. Świetnie wyprodukowana. Stylistycznie różnorodna, ale wciąż spójna. Od lat poruszam się pomiędzy stylami, więc siłą rzeczy mój pierwszy autorski album to muzyczny patchwork. Nie jest to ani powrót do bluesa, ani jazz, ani muzyka klasyczna, choć te wszystkie gatunki cały czas we mnie buzują. To eklektyczny pop, z żywymi instrumentami. Większość utworów mogę wykonać, akompaniując sobie na gitarze czy fortepianie i wciąż dobrze się ich słucha.

Teraz jest zajęty premierą kolejnej płyty, która od tygodnia jest w sprzedaży. - "Tribute to Nat King Cole" nagrałem akustycznie z Krzysia Górniak, gitarzystką jazzową, i z kwartetem smyczkowym Atom String Quartet. Wielkie przeboje tego amerykańskiego artysty, np. "Unforgettable" czy "When I Fall in Love" zaaranżowaliśmy w nowy, współczesny sposób. Mój wydawca, DUX Recording Producers, twierdzi, że będzie złota płyta. Zobaczymy.

Jest nie tylko osobowością muzyczną, ale i telewizyjną. Ma na swoim koncie udział w wielu tematycznych koncertach i programach telewizyjnych. W kilku z nich wystąpił w roli prowadzącego, m.in. "Śpiewanie na ekranie", "Uliczne karaoke - śpiewać każdy może", "Dajmy im szkołę". Od wiosny 2008 przez 9 sezonów prowadził w TVP2 entuzjastycznie przyjęty przez publiczność i cieszący się dużą oglądalnością show "Tak to leciało!". Program stawał na podium wśród zwycięzców w plebiscycie Telekamery Teletygodnia.

- Proponowano mi prowadzenie wielu programów, ale mnie interesowały tylko te, w których tematem przewodnim była muzyka. Dlaczego popularny program został zdjęty z anteny? - Chyba dlatego, że zaśpiewaliśmy już wszystkie piosenki.

W 2009 został nominowany do Wiktora - nagrody Akademii Telewizyjnej - w kategorii "Odkrycie telewizyjne roku 2008", a w 2010 po raz kolejny już w plebiscycie Telekamery Teletygodnia 2011, tym razem w kategorii "Osobowość w rozrywce".

Wziął udział w widowisku telewizyjnym "Bitwa na głosy", a stworzony przez niego zespół, reprezentujący Gdynię, zajął czwarte miejsce, zaskarbiając sympatię publiczności. Jest znany z nagrywania piosenek i bajek dla dzieci, w tym także po kaszubsku. Dwukrotnie użyczył swojego głosu postaciom z filmów rysunkowych w polskich wersjach językowych - "Happy wkręt" oraz "Madagaskar 2".

Pracę w TVP łączył z występami na estradzie i w klubach. - A mam jeszcze rodzinę, dwoje dzieci, trzy psy i dwa koty. Poza tym ogród, sad, pszczoły, warzywnik. Hoduję pomidory, groszek, fasolę i dynię. Zawsze było i jest co robić.

Na horyzoncie widać kolejny projekt z Olgą Szymańską. - Przygotowujemy nowe piosenki, przypominamy też kilka hitów z oratoriów Rubika i Książka w nowych aranżacjach. Na razie zagraliśmy kilka koncertów. Śpiewaliśmy m.in. w Teatrze Buffo i podczas kilku festiwali religijnych. Znamy się z Olgą dobrze, lubimy i świetnie się nam razem śpiewa. To podobno słychać. Dużo radości znalazł w pracy z dziećmi. - Prowadzę warsztaty muzyczne, pojawiam się jako juror na festiwalach, jestem zapraszany na spotkania z młodzieżą.

Ma jeszcze jedną pasję - zdrowe odżywianie. Wraz z wybitnymi ekspertami w dziedzinie medycyny żywienia założył Fundację "Wiemy, co jemy" - Nauka i Edukacja Społeczna dla Zdrowia. - Zajmujemy się popularyzacją najnowszych badań naukowych, których przedmiotem jest szeroko pojęty wpływ stylu życia - ze szczególnym uwzględnieniem prawidłowej diety - na prewencję chorób cywilizacyjnych. Chodzi o to, że wiele dolegliwości, a nawet poważnych chorób, takich jak cukrzyca, miażdżyca czy coraz bardziej powszechne choroby autoimmunologiczne, można cofnąć, stosując odpowiednią dietę.

Wolne chwile spędza, biegając po lesie, czytając i zajmując się... pszczołami. - To mnie uspokaja, a jednocześnie ładuję akumulatory na następny dzień. Nie grzebię w przeszłości. Najlepsze jest zawsze przede mną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji