Artykuły

Katarzyna Izmajłowa w TW - Zbrodnia i kara

Samotność - to kara, którą za swoje zbrodnie musi zapłacić Katarzyna Izmajłowa. Ta samotność prześladuje ją od samego początku i reżyser pod­kreśla ją od pierwszego obrazu, kiedy na wielkiej scenie boha­terka dramatu muzycznego Dy­mitra Szostakowicza, stoi sa­ma, z zapaloną w ręku świecą; sama mimo otaczającego ją świata, wypełnionego ludźmi z wielkiego domostwa, ich radościami, smutkami, podłością, zdradą... Ta samotność dotknie ją i w ostatniej scenie, kiedy w tłumie pędzonych na Sybir katorżników będzie się błąkała opuszczona nawet przez kochan­ka - współwinnego zbrodni, zdradzającego ją dla przygodnej dziewczyny.

Podkreślam to od razu na wstępie, bo takie odczytanie li­bretta przez radzieckiego reali­zatora, ma walor odmienności, od tego z czym dotychczas przy tej operze spotykaliśmy się z "Lady Macbeth mceńskiego po­wiatu" można przecież zrobić "kobrę" - trupów tu nie brak, zbrodnia jest wyjątkowo wyra­finowana i mściwa. Ale znowu jest to zemsta za sztuczny po­dział świata wzajemnych sto­sunków, za małżeństwo dla pie­niędzy, wymuszone wbrew uczuciom. Ponura atmosfera do­mu Izmajłowych ma coś z dostojewszczyzny: nienawiść wypeł­niająca dom jest zalążkiem zbrodni, pustka i samotność mu­si wcześniej czy później znaleźć ujście w gwałtownym działaniu. Może dlatego Katarzyna nie bu­dzi u widzów wstrętu i niena­wiści: może towarzyszy jej na­wet odrobina współczucia, że prawo do osobistego szczęścia musi okupić trzema aż trupa­mi. To raczej Siergiej jest tu ze swym wyrachowaniem kata­lizatorem wszelkiego zła i jeżeli nawet ktoś na początku może mieć wątpliwości co do inten­cji jego działania - rozwieją je sceny ostatniego aktu, gdy utra­ta majątku obnaży jego praw­dziwie podłą naturę.

Jest to wielkie widowisko, zro­bione z epickim rozmachem, z wykorzystaniem wszystkich możliwości, jakie nowoczesna scena warszawskiego Teatru Wielkiego dała realizatorom. Więcej nawet: po raz pierwszy urządzenia tej sceny zostały przez scenografa tak pięknie a zarazem konsekwentnie wyko­rzystane do tworzenia wspania­łych obrazów tej opery. Urze­kające były szczególnie dwa mo­menty: ślub Kateriny z Siergiejem, kiedy gdzieś daleko, ustawiono cały zespół wykonawców, nieruchomy jak w żywym obrazie i następnie najeżdżający aż do rampy, aby tu dopiero wybuchnąć wesel­nym zgiełkiem. I drugi: ostatnia sekwencja z odjazdem promu, kiedy wypełniony tłumem zesłańców ginie on powoli w gęstniejącej mgle. To tylko dwa przykłady, ale takich znalazło by cię więcej. Są one potwier­dzeniem, że można i należy wy­korzystywać bogatą maszynerię wielkiej sceny warszawskiego teatru, że można tym osiągać szczególne efekty. Nigdy do­tychczas w sposób tak oryginalny i twórczy mechanika sceniczna nie włączyła się w tym teatrze w widowisko operowe czy baletowe. W "Katarzynie Izmajłowej" były to tym bar­dziej ważne i potrzebne (a za­razem logiczne), że liczne intermezza muzyczne, gdyby ich nie wypełniono sprawami dziejącymi się w dziedzinie zmiennej scenografii, byłyby po prostu dziurami w widowisku, hamującymi akcję.

Jeżeli radzieccy goście popisali się ciekawym ustawieniem ope­ry Szostakowicza w stołecznym teatrze - to uznanie dla całości pięknego przedstawienia na­leży się również orkiestrze i chórom. Niełatwe zadanie, jakie kompozytor tu stawia, zostało wykonane na przysłowiową pią­tkę z plusem, co cieszy tym bar­dziej, że nie zawsze przecież wy­chodzimy z tego teatru zadowo­leni z muzyki.

Wykonawcy: zacznijmy od odtwórczyni partii tytułowej, Hanny Rumowskiej-Michanikowskiej. Stworzyła ona krwistą, również dramaturgicznie, postać Kateriny, wyrazistą w konflik­tach, jakie są jej udziałem, wiernie realizującą zamysły re­żysera. Jeżeli dodamy do tego piękny śpiew (może miejscami tylko niepotrzebnie przechodzą­cy w zbyt ostry krzyk!), dosko­nałe przygotowanie trudnej i wielkiej partii - można uznać ten występ śpiewaczki za waż­ny w jej dotychczasowym do­robku.

Na drugim miejscu postawił­bym postać Borysa Izmajłowa (Włodzimierz Denysenko); ten śpiewak udowadnia nam ostat­nio z premiery na premierę co­raz większe talenty: głos szla­chetny, nośny, o wspaniałej bar­wie znamy i cenimy od dawna - ale aktorstwo tego śpiewaka rozwija się tak ciekawie, że można go już dziś zaliczyć do czołówki wykonawców TW.

Siergiej (Roman Węgrzyn), trzeci z głównej trójki wyko­nawców, był, niestety, zbyt "operowy", zbyt mało poddał się wymogom dramaturgii szo­stakowiczowskiej opery.

Reszta, z olbrzymiej grupy artystów biorących udział w tym spektaklu ma równe szan­se do podziału zasług, za ten udany spektakl. A więc: Kazi­mierz Dłuha, Marina Hristova-Klimek, Jan Góralski, Eugeniusz Banaszczyk, Władysław Skoraczewski, Edward Pawlak, Jan Czekay, Maria Olkisz, Da­nuta Nowacka-Bartczak, Lesław Pawluk, Leonard Mróz, Lech Jackowski, Robert Młynarski, Maria Żmigrodzka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji