Geniusze i obłąkani
Dwa trupy na scenie, inspektor policji, śledztwo. Kryminał? Nie, chociaż - być może - część widzów tak właśnie odbiera sztukę Friedricha Dürrenmatta "Fizycy", wystawioną przez Teatr Dramatyczny w Warszawie. Na tym polega właśnie kunszt Dürrenmatta: łączenie elementów sensacji i filozofii, tragedii i groteski, liryzmu i grozy w jedną zwartą akcję pełną niespodzianek. Dlatego sztuki Dürrenmatta podobają się w równym stopniu - chociaż nie z tych samych powodów - młodej praktykantce od fryzjera i docentowi nauk ścisłych.
Akcja "Fizyków" toczy się w drogiej, prywatnej klinice dla umysłowo chorych. Już samo miejsce akcji zapowiada widzowi historię "z dreszczykiem". Tak też jest istotnie. Zaraz po odsłonięciu kurtyny widzimy na scenie trupa młodej pielęgniarki, nad którym pochyla się inspektor policji, fotograf i lekarz sądowy. Ale dalszy przebieg wydarzeń odbiega daleko od stereotypowej kryminalnej łamigłówki pt "kto zabił". Od początku wiadomo,kto zabił. Mordercą jest pacjent, Ernest Henryk Ernesti, fizyk, który wyobraża sobie w swym obłąkaniu,że jest wielkim Einsteinem. Policja jest w tym wypadku bezsilna: nie można przecież aresztować wariata...
Właścicielka kliniki, lekarz psychiatra, dr Matylda von Zahnd tłumaczy inspektorów że jest to po prostu nieszczęśliwy wypadek. Tak, ale to już drugi wypadek. Przed trzem miesiącami, przypomina inspektor, inny pacjent, także fizyk, Herbert Georg Beutler również zamordował swoją pielęgniarkę. Czy te wypadki nie zdarzają się zbyt często?
Ale właśnie na scenę wkracza pierwszy morderca: fizyk Beutler, który na odmianę wyobraża sobie, że jest Newtonem, odkrywcą powszechnego prawa ciążenia. Wytworny pan, ubrany w siedemnastowieczny strój i w perukę, wyjaśnia zdumionemu inspektorowi, że to właśnie on jest Einsteinem, tylko udaje Newtona,żeby nie zrobić przykrości temu biednemu wariatowi Ernestowi Ernesti.
Inspektor opuszcza klinikę z gorącym pragnieniem, aby nigdy tu więcej nie wracać. Niestety. Jeszcze tego samego dnia pada następny trup. Sprawcą jest trzeci pacjent, fizyk Jan Wilhelm Möbius, którego obłęd polega na tym, że ukazuje mu się król Salomon. Möbius dusi młodą pielęgniarkę, która go kocha, i którą on kocha. Która ponadto wierzy, że Möbius nie jest wariatem, tylko genialnym fizykiem, mimo że od czasu do czasu ukazuje mu się król Salomon. A więc trzej fizycy zabili trzy pielęgniarki. Dlaczego? I tu dochodzimy do pierwszej niespodzianki: żaden z nich nie jest wariatem. Dlaczego więc znaleźli się w klinice?
Möbius przed 15 laty zrobił odkrycie, przy którym bomba atomowa jest dziecinną zabawką. Zdając scbie sprawę z konsekwencji, jakie może mieć dla ludzkości opublikowanie tego odkrycia, Möbius postanawia udawać obłęd. Ale wywiady dwóch potężnych państw nie wierzą w chorobę Möbiusa, delegują więc w ślad za nim dwóch agentów, również fizyków. Jak się domyślacie, są to Ernest Henryk Ernesti, zwany Einsteinem i Herbert Georg Beutler, zwany Newtonem. W ten sposób trzej fizycy znaleźli się pod fachową opieką dr Matyldy Zahnd. Wszyscy trzej udawali wariatów. Widocznie jednak nie udawali dość dobrze, skoro nie potrafili wprowadzić w błąd swoich pielęgniarek. One wyczuły,że fizycy są normalni - i pokochały ich. Dlatego musiały zginąć. Beutler i Ernesti zabili w obawie przed zdemaskowaniem. Möbius - w obawie przed odpowiedzialnością za śmierć milionów ludzi, którą spowodowałoby ujawnienie jego naukowego odkrycia. Rozmowa trzech fizyków - po odrzuceniu masek wariatów - jest kluczem do filozoficznej i publicystycznej treści sztuki Dürrenmatta. Dwaj agenci proponują Möbiusowi wyjście z kliniki, sławę, bogactwo. Jeden kusi wizją postępu, wspaniałego rozwoju cywilizacji, jaki stanie się udziałem świata po wykorzystania odkryć Möbius. Drugi mówi o wysokiej randze nauki, o najwyższym rodzaju wolności; wolności genialnej myśli ludzkiej, która zawsze powinna dążyć do nowych odkryć, do nowych zdobyczy.
Ale Möbius odmawia. Prawdziwa wolność - mówi - jest już tylko w domu wariatów. Nie chce, aby jego myśl została przemieniona w straszliwą broń masowej zagłady. Nie chce stać się niewolnikiem sztabów generalnych. Jedyne uczciwe wyjście dla nich, fizyków, to zostać w domu obłąkanych razem z ich tajemnicą. I zostają.
Tak więc trzech fizyków - trzy jednostki - postanawiają swoją ofiarą uratować ludzkości od zagłady. Ale - jak powiada Dürrenmatt - "to, co dotyczy wszystkich ludzi, może być rozwiązane tylko przez wszystkich ludzi. Każda i próba jednostki, aby rozwiązać na swój sposób to, co dotyczy wszystkich ludzi, musi być skazana na niepowodzenie." I zostaje skazana. Bo oto na scenę wchodzi doktor Matylda Zahnd, światowej sławy lekarz psychiatra, jedyna obłąkana wśród udających obłęd fizyków. Ona od początku wiedziała, kim naprawdę są jej pacjenci. Ona pierwsza odkryła i wykradła straszliwe dzieło Mobiusa - i postanowiła je wykorzystać. A uczyniła to na rozkaz króla Salomona, który wybrał ją spośród tysięcy kobiet, ją, starą, garbatą dziewicę...
I tak rzecz kończy się ponurym paradoksem: normalni ludzie siedzą za kratami domu wariatów, a losy całej ludzkości zależą od gestu oszalałej kobiety. Ale - "w paradoksie - mówi Dürrenmatta - ujawnia się rzeczywistość. Dramaturgia może chytrze zmusić widza, aby stanął w obliczu rzeczywistości, ale nie może go zmusić, by stawił jej czoło lub zgoła narzucił jej swą wolę".
A jednak dramaturgia Dürrenmatta zmusza widza do jeszcze jednej rzeczy: do myślenia. A to już wiele.