Druga wizyta arcykochanków
NAJBARDZIEJ chyba, obok "Hamleta", znany dramat Szekspira - o parze kochanków, która użyczyła swoich imion nieszczęśliwym kochankom wszystkich późniejszych epok - "Romeo i Julia", mimo iż jest tak mocno zakorzeniony w naszej kulturowej tradycji, w Szczecinie powojennym grany był dotąd tylko raz. W roku 1980 na scenie Teatru Polskiego wystawił go ówczesny dyrektor tejże sceny Janusz Bukowski. Scenografię do przedstawienia stworzył Jan Banucha, autorem muzyki był Andrzej Kurylewicz, natomiast parę tytułowych bohaterów grali Ewa Wrońska i Karol Gruza. Ona - z czasem przeniosła się do Poznania, on - po latach przerwy w aktorskim zawodzie - wrócił ostatnio na scenę.
Pamiętam ten spektakl sprzed 15 lat. Wielkiego entuzjazmu wtedy nie wzbudził, ale też nie trafił w swój czas (czerwiec '80!). Miał natomiast kilka scen dużej urody. Godna uwagi była również myśl reżyserska, by z dziewczęcej zwykle Julii uczynić dojrzałą, miłości swej w pełni świadomą kobietę.
Co innego jednak pamięć recenzenta, a co innego obecność sztuk tego rodzaju w świadomości widza. Dla młodych szczecinian "Romeo i Julia" w reżyserii Anny Augustynowicz (premiera: 16 bm.) to pierwszy kontakt z tym dramatem. Nie tylko zresztą o młodych tu chodzi; kto nie widział filmu Zefirellego i po lekturę Szekspira nie sięgał, niewielkie miał ostatnimi czasy szanse na spotkanie z klasycznym, a wciąż żywym dziełem angielskiego twórca.
Nic więc dziwnego, że sobotnia premiera - skądinąd pierwsza teatralna premiera tego sezonu w naszym mieście - wzbudziła tak ogromne zainteresowanie. Czy będzie ono również towarzyszyć kolejnym przedstawieniom "Romea i Julii"? Jeśli sądzić po reakcji publiczności premierowej (prócz licznych reprezentantów świata kultury było na widowni - co szczególnie cieszy - wiele młodzieży) - raczej tak. Spektakl oklaskiwano gorąco i długo. I nie sądzę, aby w tym wypadku była to zwyczajowa kurtuazja.
Życzliwe przyjęcie, a zapewne i silne przeżycia związane z grą w takim przedstawieniu, wzruszyły młodą odtwórczynię roli Julii - Katarzynę Bujakiewicz: były więc (proszę wybaczyć, że zwracam na nie uwagę) łzy ukrywane za wielkimi bukietami kwiatów, jakim ją obdarzono. Romeo, Paweł Niczewski, starał się swą partnerkę delikatnie przed łzami tymi bronić. Sympatyczny początek sezonu - oby takie serdeczne emocje towarzyszyły nam i później.
A jakie było przedstawienie? Zwarte czasowo (dwie godziny - bez przerwy), stylistycznie spójne, interesujące inscenizacyjnie, bardzo ciekawe scenograficznie. Nie bez wad jednakże. Ale na pewno warte polecenia! Recenzja szczegółowa - niebawem.