Na Malcie można znaleźć smakowity kąsek i... zakalec
XXV Malta Festival Poznań. Pisze Stefan Drajewski w Polsce Głosie Wielkopolskim.
Pomaltańskie refleksje na marginesie spektakli, które wyłamują się konwencjom
Z różnorodnego programu Malty wybieram pojedyncze kąski. Czasami są to propozycje z idiomu, innym razem z nurtu mannowskiego lub nowego tańca w Starym Browarze.
Wiolonczelista w akwarium - Romeo Castellucci pojawia się dość często na Malcie. Najpierw były to występy grupy rodzinnej Societas Raffaello Sanzio, potem jego produkcje osobne. W tym roku Romeo Castellucci zaprosił nas na spektakl "Doktor Faustus", który okazał się recitalem wiolonczelowym.
Romeo Castellucci umieścił artystę w szklanym zamkniętym sześcianie. Wiolonczelista gra Sonatę na wiolonczelę solo, op. 8 Zoltana Kodalya. Bardzo piękna, trzeba dodać, bardzo charakterystyczna dla tego węgierskiego kompozytora. Dźwięki zamkniętego w "akwarium" solisty docierają do zgromadzonej w Starej Rzeźni publiczności z opóźnieniem. Czy taka jest cena artysty za izolację, że jego idee docierają do świata zewnętrznego z opóźnieniem? Że to on odgradza się od świata, który burzy jego wewnętrzny świat?
Instalacja Castellucciego jest ascetyczna i koresponduje z surowością opustoszałych budynków Starej Rzeźni. Pozbawiona komentarza twórcy jawi się jako estetyczny gest. I nic więcej. Trudno dociec, dlaczego na przykład wybrał właśnie tę Sonatę Kodalya, a nie którąś z kompozycji będących przedmiotem zainteresowania Adriana Leverkiihna, bohatera "Doktora Faustusa".
Sesja terapeutyczna
Jestem bezsilny wobec spektaklu "Inwentarz bezsilności", który jest swego rodzaju dokumentem, w którym ludzie zapisują na ekranie (przy pomocy protokólantki opisy tego, czym dla nich jest bezsilność. Twórcy tego spektaklu - sesji terapeutycznej - nie odkrywają prawdy przed publicznością, kto jest performerem, a kto autentyczną postacią, która chce się podzielić z innymi swoją historią. I tu pojawia się pierwszy fałsz. Protokólantka zapisuje to, co chce, pytając o akceptację opowiadającego. I tu mam też wątpliwość, czy nie dochodzi do manipulacji.
Edit Kaldor wcześniej prowadził warsztaty i budował "Inwentarz bezsilności" Poznania. W środę dodano do niego kolejne wypowiedzi, ale prawdę powiedziawszy, byłem zmęczony, wychodząc ze Starej Rzeźni. Z tej sesji terapeutycznej nic nie wynika. A co z teatrem?
Taniec śmierci i... inne performance
Renata Piotrowska w swoim dyptyku "Śmierć. Ćwiczenia i wariacje" postawiła na opowieść. Ula Zerek, która na scenie realizuje koncept choreografki, najpierw pokazuje książkę z historycznymi wyobrażeniami tańców śmierci. Potem - jak w pantomimie - realizuje je na scenie. Robi się całkiem zabawnie, bo "tańce śmierci" są śmieszne i przerażające zarazem.
W drugiej części spektaklu performerka "zaprasza" na scenę kościotrupa. Opuszcza średniowieczne wyobrażenia śmierci i wędruje z kościotrupem przez wieki. Próbuje oswoić kostuchę, może nawet zaprzyjaźnić się. Performerka polemizuje z obecnością śmierci we współczesnym świecie. Świetny koncept Renaty Piotrowskiej i brawurowa realizacja Uli Zerek nie pozwalają zapomnieć, że danse macabre to nie tylko kategoria filozoficzno-estetyczna z przeszłości.
Z zupełnie innych powodów podobało mi się solo Marii Zimpel "Noish". Właściwie powinienem napisać, że podobała mi się muzyka Bryana Eubanksa, która skojarzyła mi się z współczesną odmianą bolera. Hałas nie musi budzić przerażenia, wręcz odwrotnie, budzi zaciekawienie światem i zachęca do podjęcia próby odnalezienia się w nim.
I powinienem wspomnieć jeszcze o zabawnym performance Rotema Tashacha "Israelica", będącego wykładem połączonym z lekcją choreografii...
Późnym wieczorem zajrzałem na plac Wolności, a tam Mikołaj Mikołajczyk prezentował poznaniakom "Jezioro łabędzie z Zakrzewa" [na zdjęciu].