Artykuły

Klatka pamięci, czyli Schulz po litewsku

"Sanatorium pod Klepsydrą" według prozy Brunona {#au#814}Schulza{/#} w teatrze Studio w reżyserii Oskara należy do takich przedstawień, które nawet malkontentom każą wierzyć w przyszłość teatru.

Oto bowiem artysta powołał na scenie świat pełen magii i tajemnicy, straszny i pociągający, dziwny i wykoślawiony jak z sennego koszmaru, a zarazem o urodzie dziecięcego marzenia. Po prostu świat Schulza. Bo to jest prawdziwy Schulz, przełożony na język sceny, nie będący ilustracją, a jednak wierny wyobraźni pisarza, jego opowieści o ludzkiej samotności, lękach i potrzebie miłości. Czuje się w tym przedstawieniu echo sugestywnej wizji Wojciecha J. Hasa z jego niezapomnianego filmu, opartego na prozie Schulza. Mroczne przestrzenie psychiki, niezdolność nawiązania więzi z drugim człowiekiem, wyobraźnia zaludniona marami, wspomnieniami z lat dziecięcych, opowieściami wysnutymi z Ksiąg, rzeczywistość urojona, w szczelinie czasu między przyszłością a przeszłością, a nie będąca także czasem teraźniejszym - oto klimat tego spektaklu. Postacie niczym ożywione manekiny, skazane na swoje zastygłe gesty, na powtarzanie rytualnych zachowań, uczestniczą w balecie wyobraźni, pełnym grozy a zarazem uwodzicielskiej, plastycznej urody. Taką piękną, a przecież na swój sposób groźną sekwencją spektaklu jest scena odwołująca się do wnętrza sklepu bławatnego. Ojciec, jego najbliżsi tonący w zwojach kolorowej materii, falującej i zwijanej, wszechogarniającej i odrzuconej, przypomina władcę uwięzionego w bajkowej klatce sklepu.

Spektakl nie rozwija się wedle praw narracji fabularnej - przypomina raczej kompozycję muzyczną, w której powtarzają się pewne motywy. Pozostaje to w zgodzie z zasadą zatrzymanego czasu, który sprawia spowolnienie procesów naturalnych, a nawet ich odwrócenie. Na przykład Doktor Gotard (świetna, precyzyjna rola Piotra {#os#104}Bajora) mówi fragmenty tekstu wspak, do tyłu. Już introdukcja (może nieco przydługa) wprowadza w poetykę spektaklu - w klatkach-mansjonach siedzą przypisane im postacie; zbliża się do nich Józef (Rafał Maćkowiak), trwa swoisty taniec, podkreślany rytmicznym stukotem obcasów, przedziwna droga na spotkanie ze strefą podświadomości.

Ogromny udział w sukcesie tego widowiska przypada aktorom. Przede wszystkim Janowi Peszkowi, którego dyspozycje psychofizyczne odegrały rolę spoiwa spektaklu. Peszek, z nieodłącznymi liczydłami, niczym kastanietami, prowadzi wielki taniec życia i śmierci. Jego Jakub jest postacią nieuchwytną, nieustannie ulegającą przemianom, choć przecież tą samą, przybierającą rozmaite formy. To nie chodzi o tę czy inną sztuczkę techniczną, którymi Peszek zaskakuje publiczność, np. wypowiada ważny monolog stojąc na rękach i gestykulując nogami, nadając stopom funkcje rąk, czy też przekrada się kocimi ruchami przez scenę. W tych fizycznych przeobrażeniach kryje się bowiem zasada tej postaci, jej przemienności, jej niepewnych granic, a nawet niejasności co do samej zasady bytu. Nie wiadomo, czy Jakub żyje, czy jest fantomem, czy bytem mentalnym tylko. To wszystko swoim sposobem gry sugeruje artysta i to nadzwyczaj serio, wierny słowom Schulza z "Traktatu o manekinach": "Z materią nie ma żartów, jest ona zawsze pełna tragicznej powagi". Cyrkowe popisy Peszka tchną powagą - nie ma w nich miejsca na oszustwo.

O ile Jakub jest ośrodkiem świata, to rolę przewodników spełniają Doktor i Syn. Piotr Bajor, znikający i pojawiający się "gospodarz" sanatorium, ukazuje postać o magicznych możliwościach i diabelskiej przewrotności, naznaczony skazą nadruchów i wewnętrznych zapaści. Rafał Maćkowiak przeciwnie, jest człowiekiem "z zewnątrz", zagubionym w świecie swojej wyobraźni, z lękiem poszukującym jakiegoś ładu. Pozostali wykonawcy poddają się aurze wywołanej przez trójkę koryfeuszy, bezbłędnie wpisując się w rytm widowiska. Jest w ich grze jakaś nuta melancholii czy nostalgii, nieokreślonej tęsknoty, a może i trwogi, niepewności, szczególnie wyrazista w postaciach Matki (Irena Jun), Emeryta (Stanisław Brudny) i Bianki (Maria Peszek).

Koršunovas nie jest postacią obcą polskiej publiczności. Jego spektakle na festiwalu Kontakt w Toruniu obsypywano nagrodami, a w Teatrze Studio przed kilku laty wystawiał z powodzeniem {#re#8689}"Bam"{/#} według oberiuckiego mistrza, Daniła Charmsa. Zadzierzgnięta przez Zbigniewa Brzozę współpraca z litewskimi twórcami przynosi coraz ciekawsze owoce, jak dowodzi spektakl według prozy Schulza, w którym odnaleźć można także ślady fascynacji teatrem Tadeusza Kantora.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji