Artykuły

"Happy End" na szczęśliwy początek

"Happy End" w reż. Jerzego Batyckiego w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie. Pisze Wojciech Sibilski w Głosie Pomorza.

Pomysłowa scenografia, świetne wykonanie, doskonała muzyka - Jerzemu Batyckiemu udało się zrobić w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym sztukę, które ze spokojnym sumieniem można polecić publiczności. Kto naprawdę lubi teatr, ten koniecznie powinien obejrzeć "Happy End".

Światowa premiera tego spektaklu była kompletna klapą, choć zachęcony sukcesem "Opery za trzy grosze Bertolt Brecht chciał napisać kolejny szlagier o ostrej wymowie politycznej. Przy okazji zamierzał na nowo uwieść swoją dawną kochankę Elizabeth Hauptmann, którą małżeństwo dramatopisarza z Heleną Weigel odstawiło na boczny tor.

Spektakl powstawał w bólach, bo Brecht w proces twórczy w zasadzie się nie angażował. Faktycznie to Hauptmann jest autorką sztuki - Brecht napisał jedynie teksty songów i to po wielu naciskach, o czym nie wiedział nawet autor muzyki Kurt Weill. "Happy End" wystawiono 31 sierpnia 1929 w berlińskim Theater am Schiffbauerdamm. Na afiszu sztuka utrzymała się zaledwie przez tydzień. Spektakl położyła żona Brechta Helen Weigel i jej komunistyczne sympatie. W czasie premiery aktorka nie zważając na nic zamiast tekstu zaczęła odczytywać broszurę niemieckiej partii komunistycznej, czego publiczność nie wytrzymała. "Happy End" dla teatru odkrył dopiero 43 lata później Michael Feingold wystawiając go z wielkim powodzeniem w Londynie.

Mam nadzieję, że podobne powodzenie będzie miała koszalińska adaptacja "Happy Endu" w reżyserii Jerzego Batyckiego, który brawurowo przeprowadził zespół BTD przez trudną materię Brechta. Co prawda fabuła "Happy Endu" jest prosta, ale wymagania, jakie sztuka stawia aktorom - szalenie trudne. Przede wszystkim muszą umieć śpiewać i to śpiewać bardzo dobrze, bo aranżacje miejscami są karkołomne. Z tego zadania zespół BTD wywiązał się znakomicie. Wielkie brawa należą się Agnieszce Pawlak za koncertową rolę porucznik Armii Zbawienia Lilian Holiday. Wokalnie bardzo dobrze radzi sobie również gangster Bili Cracker, czyli Piotr Dzięcielski. Świetnie wypadają wokalne sceny zbiorowe - finałowe wykonanie songu "Bilbao" jest naprawdę porywające.

Rewelacyjny jest pomysł zabudowania sceny barem, który po części pełni również rolę schodów, i ustawienie po przeciwnej stronie mównicy Armii Zbawienia, na której Żaneta Gruszczyńska-Ogonowska wygłasza przekomiczne kazanie na temat Boga w radiu.

Choć spektakl jest długi, widz nie ma czasu na nudę. Akcja wartko posuwa się do przodu zmierzając ku tytułowemu "Happy Endowi". "Happy End", w którym wszyscy i wszystko świetnie zagrało, to kawał solidnej teatralnej roboty. Jedna z młodych aktorek powinna popracować nad dykcją, ale ten drobiazg nie psuje bardzo dobrego wrażenia. Takich spektakli należy życzyć BTD w tym roku jak najwięcej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji