Artykuły

Pończochy z oczkiem

"Ucho, gardło, nóż" , monodram Krystyny Jandy z Teatru Polonia w Warszawie na XII Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi. Piszą Michał Lenarciński i dp w Dzienniku Łódzkim.

Zaczęło się to, na co miłośnicy festiwalu czekali od roku: dwumiesięczny maraton prezentacji przedstawień z siedmiu, tym razem nie tylko polskich, teatrów.

Na pierwszy ogień poszła Krystyna Janda człowiek-orkiestra: zobaczyliśmy realizacje jej prywatnego Teatru Polonia. A dokładnie sceny, którą artystka nazwała "Fioletowe pończochy". Janda powinna w Łodzi grać co najmniej dwa tygodnie w niewielkiej sali. Może wówczas udałoby się wszystkim jej miłośnikom obejrzeć "Ucho, gardło, nóż" w idealnych warunkach: w bliskim kontakcie, bez . podziału przestrzeni na widownię i scenę. Jest to niestety niemożliwe, więc chwała aktorce za to, że zdecydowała się swój kameralny monodram zagrać na wielkiej scenie do ogromnej publiczności. I to dwa razy.

Artystka, czująca się w monodramie jak ryba w wodzie, po brawurowej "Shirley Valentine" sięgnęła po niemal bliźniaczą postać - Tonki Babić, którą na kartach swej prozy stworzyła chorwacka dziennikarka Vedrana Rudan. O ile jednak Shirley jest idiotką, skołowaną szarą codziennością, Tonka - równie głupia materialistka, cierpi na syndrom posttraumatyczny: "wałkuje" wojnę bałkańską na wszystkie strony, okrasza przekleństwami, opowieściami erotycznych przygód, chłamem bzdur w rodzaju "zachwyca mnie rozwój telekomunikacji". Wszystko po to, by tę wojnę w sobie zagłuszyć, by ją opowieściami o masakrach oswoić. Przywrócić proporcje i równowagę, tak by wiadomość o "nadmiernym okrucieństwie" nie prowokowała pytań o jego właściwy rozmiar.

Tekst Rudan grzeszy nieokiełznanym bełkotem. Janda aktorka robi co może, by zatrzeć wrażenie, ale jako adaptatorka - grzeszy również. Bo aktorce żal każdej linijki tekstu, którą można przecież fajnie zagrać. Janda reżyserka o tym wie, więc przymyka oko na ułomną adaptację, bo przecież Janda aktorka i tak zagra jej wszystko, co będzie chciała, a nawet więcej. Ale gdyby zagrała mniej tekstu - powiedzmy - o połowę, to nie powściągając broń Boże języka Tonki (słowo "kurwa" bohaterka wplata nawet w zdania pojedyncze, a czasem tylko z niego buduje wypowiedź), pokazałaby to, czym Rudan chciała wstrząsnąć. Tymczasem paplanina zasnuwa dramat, jaki jest udziałem mieszkańców Bałkanów. I poruszająca, symboliczna scena, gdy gadająca przed "grającym", ale milczącym telewizorem Tonka włącza głos, traci wiele ze swej mocy.

***

Po kilku minutach przedstawienia widownię opuścił mężczyzna, który, wyrażając swoje oburzenie wobec pierwszych napotkanych osób, czyli obsługi teatralnej kawiarni, wykrzyczał, że to skandal pokazywać na scenie "coś, co się składa z tylu słów na k". Krystyna Janda na pospektaklowym spotkaniu z publicznością powiedziała, że takie sytuacje są wpisane w koszty tego przedstawienia. - W Warszawie mi się to jeszcze nie zdarzyło - przyznała. - Może dlatego, że sama proszę czasem niektóre panie przed kasą, by broń Boże na to nie kupowały biletów. Przez cały spektakl jednak w stan gotowości postawiony jest kasjer, który ewentualnym wychodzącym widzom ma

zwracać pieniądze za bilety. Poza tym ten spektakl i tak jest złagodzony w stosunku do tego, co napisała Rudan. Jej utwór zresztą jest bardziej antymęski, akcenty są położone trochę gdzie indziej niż w moim przedstawieniu. Widziała je jednak w Polsce i podobało jej się, że publiczność się śmieje, co w jej kraju się jeszcze nie zdarza. Bałam się, jak przyjmie zakończenie, boja uśmiercam jej męża, a mąż Vedrany żyje. Powiedziała jednak ze śmiechem, iż sama żałuje, że tego w książce nie zrobiła. Artystka wyjaśniła też, dlaczego małą scenę Teatru Polonia nazwała "Fioletowe pończochy".

- Jest takie opowiadanie Zapolskiej - bohater, przykładny mąż, żyjący ustabilizowanym życiem, zobaczył na ulicy kobietę, której zawinął się róg sukni i on dojrzał fioletową pończochę. I ta pończocha nie dawała mu spać - opowiadała Janda. - To symbol wyzwolenia kobiet. Chcę w swoim teatrze zajmować się kobietami, choć nie chcę być traktowana jako wojująca feministka. Wydaje mi się jednak, że z jednej strony świat kobiet jest w teatrze pomijany, bo sztukę robią przede wszystkim mężczyźni, a poza tym dużo ciekawych rzeczy się teraz w literaturze kobiecej dzieje. Janda tuż po dzisiejszym łódzkim pokazie jej przedstawienia wybiera się na urlop, który zacznie od Londynu. - Rok spędziłam, grając, budując teatr i wstając o 5 rano. Wkrótce chyba uruchomimy dużą scenę. Planuję też dwie kolejne premiery: monodram "Badania terenowe nad ukraińskim seksem" Oksany Zabuzhko w wykonaniu Katarzyny Figury oraz "Darkroom" Rujanyjeger w reżyserii Przemysława Wojcieszka i wykonaniu Marii Seweryn, Rafała Mohra, Arkadiusza Janiczka i Karola Wróblewskiego. Chcę też kupić prawa do nowego formatu, w którym aktorka, opowiadając historie, rozdziela role wśród widowni i wciąga ludzi do zabawy - zdradziła.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji