Dzwon, róża i wąsy (fragm.)
Na deser zaś specjalny smakołyk. Stary, liczący setkę lat z grubym okładem wodewil Ludwika Adama Dmuszewskiego "SZKODA WĄSÓW". Odgrzebany najpierw został i przyprawiony śpiewkami przez Leona Schillera, a obecnie cenny kruszec zamieniony został w prawdziwy klejnot w warszawskim teatrze Dramatycznym. Smakuje jak stare wino czy stery miód.Powstała pyszna, stylowa, o swoistym smaku zabawa z myszką, skomponowana w duchu commedii dell arte. Sprzymierzeńcem spektaklu był m.in. czas, który wypreparował z tej sztuki wszelkie poważne niegdyś problemy sarmackiego biadolenia nad upadkiem obyczajów, wytworzył nawet pewien ironiczny dystans wobec wynoszonej tu sarmackiej krzepy i cnoty, a na pierwszy plan wysunął ucieszne fortele, jakie przeciw staremu zalotnikowi układa sprytna, iście molierowska subretka. Sprzymierzeńcem drugim była reżyser Irma Czaykowska - czuła na wszystkie specyficzne, poetyckie subtelności zabawy. Trzecim - scenograf, który to cacuszko pięknie przyozdobił, a czwartym - aktorzy. Niemal wszyscy. Bez wyjątku i z... wyjątkiem - z urodziwą Joanna Jedlewska, która zwróciła szczególną uwagę tej "gorszej" części widowni.