Artykuły

Krzysztof Kwiatkowski: Zawsze jestem gdzieś pomiędzy postaciami

Praca na scenie i przed kamerą to dla mnie właściwie dwie strony jednego medalu. W każdej z nich używam oczywiście różnych środków wyrazu, ale obydwie formy aktorstwa fascynują mnie w jednakowy sposób.

Od naszej pierwszej rozmowy minęło już trochę czasu. Wtedy był Pan na etapie prób do spektaklu "Król Lear". Jak wspomina Pan tę współpracę?

- Bardzo dobrze. To wielka przyjemność móc spotkać się z Jacques'em Lassalle'em - reżyserem, który jest legendą europejskiego teatru. Było to wspaniałe doświadczenie. Miałem okazję przyjrzeć się, jak pracuje on nad materią przedstawienia, jak współpracuje z aktorami. Wspominam tę przygodę bardzo pozytywnie. Nasza praca nad "Królem Learem" trwa nadal, nigdy nie jest zakończona. Spektakl cały czas się rozwija. Każdy z nas wciąż szuka nowych, lepszych rozwiązań dla swoich postaci. Myślę, że z każdym kolejnym sezonem "Król Lear" będzie coraz ciekawszy.

Co od tego momentu zmieniło się u Pana?

- Nie było gwałtownych zmian. "Króla Leara" graliśmy przy pełnych kompletach publiczności do końca minionego sezonu. Kolejny sezon - 2015/2016 - rozpocznę już we wrześniu próbami do nowych spektakli w Teatrze Polskim w Warszawie i Teatrze STU w Krakowie.

Czym jest dla Pana teatr? Dobrze się Pan w nim czuje? Czy może lepiej przed kamerą?

- Praca na scenie i przed kamerą to dla mnie właściwie dwie strony jednego medalu. W każdej z nich używam oczywiście różnych środków wyrazu, ale obydwie formy aktorstwa fascynują mnie w jednakowy sposób.

Jeżeli miałby Pan sobie przypomnieć moment pierwszej fascynacji, zaciekawienia aktorstwem, kiedy to nastąpiło?

- Kiedy byłem nastolatkiem, jeździłem na warsztaty teatralne do ośrodka teatralnego "Stacja Szamocin". Tam po raz pierwszy zetknąłem się ze sztuką teatru, która mnie mocno zaintrygowała. Przestawiłem się na inny rodzaj myślenia, wyrażania swojej osobowości. Zacząłem odkrywać w sobie nieznane mi dotąd rejony, o których wcześniej nie miałem pojęcia. Wszystko to oczywiście w wymiarze amatorskim. Dopiero w szkole średniej, mając w perspektywie nadchodzący egzamin maturalny i ważne decyzje życiowe do podjęcia, zacząłem na poważnie zastanawiać się, czy nie związać swojej przyszłości z aktorstwem.

Do czego bardziej Pana ciągnęło na początku drogi, do teatru czy do telewizji?

- Moje pierwsze spotkanie z aktorstwem odbyło się w przestrzeni teatralnej, poprzez bezpośredni kontakt z publicznością. Teatr był pierwszą formą, którą poznałem. Również w teatrze stawiałem swoje pierwsze kroki jako zawodowy aktor, dopiero później przyszedł serial i film. Będąc w szkole teatralnej, na pierwsze przesłuchania i castingi zacząłem jeździć dopiero na trzecim roku, ponieważ uważałem, że wcześniej jeszcze niewiele umiałem i nie miałem tak naprawdę nic do zaprezentowania.

Interesował się Pan wieloma zawodami. Kim jeszcze chciał Pan zostać?

- Już w poprzednich wywiadach wspominałem o tym, że kiedyś grałem w piłkę nożną i rzeczywiście przez chwilę myślałem o tym, żeby zostać zawodowym piłkarzem. Kontuzja wykluczyła mnie z gry i przekreśliła plany sportowe. Wtedy stwierdziłem, że zajmę się czymś innym. Postawiłem na aktorstwo. Miałem zaplanowane, że jeżeli mi się nie uda, pomyślę o dziennikarstwie lub o historii sztuki, które wciąż mnie interesują.

Przechodząc jednak z powrotem do aktorstwa. Plan jednego serialu, w którym Pan występuje, mieści się we Wrocławiu, drugiego zaś w Warszawie. Czy nie jest czasem trudno to pogodzić?

- Rzeczywiście, żeby przerzucić się z jednego do drugiego miasta, muszę czasem korzystać z karkołomnych rozwiązań logistycznych. Często podróżuję nocą, a czasem - ale to tylko w ostateczności - wybieram samolot. Trasę znam na tyle dobrze, że samochodem jestem w stanie przejechać z Warszawy do Wrocławia w nieco ponad trzy godziny.

Jeśli chodzi o same postaci, do której z nich jest Panu bliżej? Do Natana Wójcika czy Jana Stanisławskiego? Mają wspólny mianownik - obaj są lekarzami.

- Jestem gdzieś pomiędzy nimi. Każdy jest jakąś wariacją na temat mojej osobowości. Janek w jedną stronę, Natan w drugą. Jestem w środku, pewnych cech charakteru użyczam, pewne zaś buduję. Nie mogę wyraźnie stwierdzić, że do kogoś z nich jest mi bliżej. Jestem formą otwartą, każdej z postaci daję coś z siebie.

Jak odnajduje się Pan w rolach w kitlu?

- Nie sprawiają mi żadnego problemu. Czuję się dobrze. Teoretycznie zadaniem aktora jest wiarygodne wcielenie się w każdego bohatera. Staram się więc jak najbardziej wiarygodnie wcielać się w postać lekarza, a gdyby przyszło mi grać kogoś zupełnie innego, zrobiłbym to samo. Wszystko jedno czy byłbym strażakiem, kominiarzem, pływakiem, czy piłkarzem, zawsze stawiałbym na wiarygodność.

Ma Pan może wymarzoną rolę? W kogo chciałby się Pan wcielić?

- Nie mam wymarzonej roli choćby z tego względu, iż uważam, że każdy materiał, nad którym pracuję, z którym przyszło mi się mierzyć, może być równie interesujący.

A jeśli chodzi o reżysera, u kogo chciałby Pan wystąpić. Też nie ma Pan kogoś takiego?

- Nie, nie, nie myślę o tym w ten sposób. Nauczyłem się, że lepiej nie mówić o swoich planach i marzeniach, bo wtedy się nie spełniają (śmiech).

Kiedy przygotowywałam się do naszej rozmowy, przesłuchałam kilka wywiadów przeprowadzonych z Panem i doszłam do wniosku, że jedną z Pana pasji są podróże. Tak jest?

- Lubię podróżować, owszem. Ale nie wiem, czy rzeczywiście traktuję to w kategoriach pasji. Podróże pozwalają mi - oczywiście oprócz zmiany atmosfery, klimatu i kultury - zmienić również punkt widzenia na różne zajmujące mnie sprawy. Lubię wtedy złapać dystans do siebie i do świata, relaksuję się i odpoczywam.

Marzył Pan podobno o dłuższym pobycie w Stanach Zjednoczonych. Udało się już to Panu zrealizować?

- W zeszłym roku odwiedziłem po raz drugi Nowy Jork. Ze względu na zobowiązania zawodowe mogłem spędzić w nim tylko miesiąc, ale już planuję kolejne wizyty. Niewykluczone, że następnym punktem podróży będzie zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych.

Co podczas pobytu w Stanach urzekło Pana najbardziej?

- Niektórzy określają to mianem szoku cywilizacyjnego, choć dla mnie nie był to stricte "szok". Bardzo zainteresował mnie styl życia Amerykanów. Mocno różniący się od polskiego, czy myśląc szerzej - europejskiego. Zazdroszczę im tego, iż nie mają tak wielu silnych naleciałości kulturowych, społecznych, historycznych, które w naszym przypadku w jakiś sposób nas blokują, zamykają lub uniemożliwiają swobodny rozwój. Myślę, że warto poznawać inne kraje i kontynenty choćby z tego względu, by zdać sobie sprawę, jakie mamy przyzwyczajenia, słabości, ale także mocne strony, z których jak najbardziej powinniśmy być dumni.

Może na koniec zdradzi Pan plany zawodowe na czas najbliższy.

- Od września zaczynam próby do spektaklu "Thermidor" Stanisławy Przybyszewskiej w reżyserii Edwarda Wojtaszka w Teatrze Polskim w Warszawie. Oprócz tego pracuję jeszcze w Teatrze STU w Krakowie nad sztuką "Raj". To sztuka na trzech aktorów w reżyserii Krzysztofa Pluskoty. W obsadzie pojawi się m.in Mirosław Zbrojewicz i Szymon Kuśmider. Premiera "Raju" planowana jest na styczeń, a na pierwszy spektakl "Thermidora" zapraszam już 7 listopada.

***

Zdjęcie ze spektaklu "Irydion" w reż. Andrzeja Seweryna w Teatrze Polskim w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji