Nie będą żyli długo i szczęśliwie
Sytuacja paradoksalna - życie w niemoralnym trójkącie to pełnia szczęścia rodziny i powodzenia firmy, natomiast ujawnienie romansu wprowadza chaos i destrukcję pogłębioną śmiertelną chorobą żony. Dylemat - życiowe kłamstwo czy bolesna prawda - pojawia się w literaturze często, żeby wspomnieć chociażby "Dziką kaczkę" Ibsena. Szczególnie atrakcyjny wydaje się w dzisiejszym świecie - poplątanych relacji i pomieszanych wartości. Ale temat atrakcyjny wcale nie znaczy łatwy do przedstawienia na scenie. Inscenizacja tego typu materiału niesie ze sobą ryzyko nieznośnego moralizowania albo banału rodem z telenoweli. Najnowsza premiera Teatru im. Słowackiego to kolejne, po "Ogniu w głowie" i "Jordanie", przedstawienie o otaczającej nas rzeczywistości - portret prawdziwy, choć nie do końca udany. Psychologiczne tropienie źródeł takich a nie innych decyzji, to najprostsza droga interpretacji
"Prześwitu", ale już sam dramatopisarz skomplikował realizatorom zadanie, stawiając bohaterów wobec możliwości szczęśliwego, niemalże bajkowego zakończenia ich miłosnej historii. Spotykają się po latach, Tom od roku jest wdowcem, Kyra nadal samotna, oboje nie przestali darzyć się uczuciem. Pierwsza i ostatnia scena spektaklu to wizyty Edwarda - zbuntowanego osiemnastolatka, usiłującego przy pomocy Freuda zrozumieć siebie i swoją rolę w świecie. Inicjują i puentują opowiadaną historię. Syn Toma niczym posłaniec zapowiada pojawienie się ojca.
Dwoje ludzi spotyka się, jakby widzieli się wczoraj. Świetnie znają swoje dobre i złe strony. Próbują zrozumieć, co się stało.
Przedstawienie przeradza się w męsko-damską psychomachię. I kiedy już wydawałoby się, że wyjaśnili sobie wszystko, że doszli do porozumienia, Kyra odrzuca sielankową wizję domu na wyspie i życia u boku mężczyzny, którego przecież kocha. Zostaje w obskurnym mieszkaniu, w jednej z najgorszych dzielnic Londynu, by uczyć biedne dzieci. Święta? Raczej siląca się na taką. Końcowe śniadanie z wymarzonymi grzankami i parującą jajecznicą w zastawie od Ritza jawi się jako dowód słuszności podjętej decyzji, ale ten altruizm jest za bardzo na pokaz i niezupełnie szczery. Fałszywa nuta pobrzmiewa od początku w kreacji Bożeny Adamek. Posągowa i patetyczna albo raczej zabiegająca o taki wizerunek, nie wzbudza sympatii. Jakoś trudno uwierzyć w prawdę jej postaci. Jakby cierpiała na jakąś niemożność bycia szczęśliwą i z masochistycznym uporem odmawiała sobie najmniejszej przyjemności. Co chwila wyłazi z niej belfer - sztywny i niesympatyczny. Jest w niej jakaś hipokryzja, objawiająca się także w wystroju mieszkania. Prowizoryczne meble z drewnianych skrzynek po warzywach, ale starannie zawieszone na ścianach lub ustawione jedna na drugiej wzorem regałów w mieszczańskich salonach. I to marzenie o dobrym śniadaniu skutecznie podważa szczerość jej poświęcenia, życia dla innych.
Zabiegi reżysera dodatkowo odebrały siłę jej argumentom. Niewielkie (ilościowo) skróty w tekście zaciemniają logikę motywacji postaci. Nie dowiadujemy się np., co dokładnie wydarzyło się tego wieczoru, kiedy Alicja poznała prawdę o ich romansie, nie wiemy, dlaczego Kyra nie chce i nie może zamieszkać z Tomem. Irracjonalna wydaje się przez to jej niezgoda na proponowany układ. Znacznie lepiej wypada w tej relacji Tom Andrzeja Grabowskiego. Chyba wbrew intencjom reżysera sympatia widza jest zdecydowanie bardziej po jego stronie. Wkracza na scenę z wielkopańskim gestem, jest pewny siebie, złośliwy i uszczypliwy, ale także rozbrajająco chłopięcy, momentami wzruszający, gdy nieporadnie zaczyna mówić o uczuciach lub pokornie przyznaje się do błędów. Chciałby zacząć od nowa, zagłuszyć w sobie poczucie winy. Jest od niej starszy, ale i uczciwszy wobec samego siebie.
"Prześwit" nie daje odpowiedzi na pytania o przyczyny jednostkowego altruizmu, o granice życiowego kłamstwa, o to, kto ma rację; nie podaje gotowych recept i jednoznacznych ocen. Niestety, nie mówi też nic ponadto, co już wiemy. Publiczność posadzona w rzędach ustawionych równolegle do siebie, przedzielonych pasmem scenicznej przestrzeni, przygląda się sobie, jakby patrzyła w lustro. A miejsce gry niczym nie zakłóca tej perspektywy.