Artykuły

Przesłanie z przyszłości retro

Na scenie jest pięć kobiet. Chodzą w tę i z powrotem, jak zwierzęta w klatce, szybkimi, mechaniczny­mi krokami. Raptownie się zatrzymują i zastygają w różnych pozycjach, jedna zgięta w pół, z rękami wyciągniętymi do tyłu, inna wyprostowana jak struna. Wykonują przy tym gwałtowne ruchy sztywnymi ramionami, a ich twarze wyrażają napięcie. Jedna jest wyraźnie agresywna, inna po prostu zaniepokojo­na, jeszcze inna sztucznie opanowana. Każda porusza się według swojej cho­reografii, zapętlonego układu ruchów, po swojej trasie. To maszyny zaprogramowane na określoną sekwencję gestów, przemieszczające się w układzie współrzędnych. Ludzie przyszłości, pozbawione wolnej woli automaty, połączone ze sobą ogólnoświatową wirtualną siecią i sterowane za jej pomocą.

Działają bez zarzutu, chyba że nagle stracą zasięg. Wtedy zatrzymują się, zagubione, i przez chwilę nasłuchują w poszukiwaniu sieci ("łapię kanał, łapię kanał"), aż odzyskają łączność. Ta koszmarna (choć wywołująca śmiech na widowni) wizja świata przyszło­ści otwiera spektakl, w którym Paweł Świątek zastanawia się nad problemem szkolnictwa. Nie wiadomo tylko, czy do tego stanu rzeczy doprowadził ułomny system edukacji, czy wręcz przeciwnie - zniknięcie szkół.

Przedstawienie utrzymane jest w konwencji szkolnej akademii. Z pro­gramem uroczystości można zapoznać się na stronie internetowej teatru. Czytamy, że "Akademia Dziękczynna Niewidocznych Akademików z okazji zniknięcia szkół" obejmować będzie "wykłady i podziękowania, a także partie liryczne". Te ostatnie to zarów­no podniosłe pieśni uniwersyteckiego chóru, jak i uczniowskie wierszyki. Dzieci i młodzież zastąpili tu nauczy­ciele, to oni odbierają nagrody i wyróż­nienia, śpiewają i recytują. Zupełnie jak stremowani pierwszoklasiści, mylą się, zapominają kwestii albo dukają je cicho i niewyraźnie. Są też, oczywi­ście, klasowe gwiazdy, które śmiało występują na środek, zmiatając innych na boki, i wypowiadają swój fragment wiersza głośno i pewnie, bez zrozumie­nia, za to mocno akcentując rytm. Do estetyki sali gimnastycznej nawiązują naklejone na podłodze taśmy, podobne do tych wyznaczających granice boiska (z tym, że tu tworzą coś w rodzaju pajęczej sieci), i obcisłe niebieskie kostiumy, przypominające z jednej stro­ny stroje do gimnastyki artystycznej, a z drugiej kreacje dyskotekowe z lat siedemdziesiątych.

Przyszłość wykreowana przez sceno-grafkę Karolinę Mazur jest utrzymana w stylu retro. Pogrubione i przedłużo­ne brwi aktorek przywodzą na myśl charakteryzację do "Star Treka", a tło dla scenicznej akcji tworzy ogromny talerz anteny satelitarnej, wykonany ze srebrnego materiału - echo kom­binezonów kosmicznych, które Jerzy Stuhr i Olgierd Łukaszewicz nosili w "Seksmisji". Nawiasem mówiąc, jak u Machulskiego, przyszłość należy tu do kobiet: w spektaklu grają wyłącznie aktorki, a główną postacią jest Hermiona Granger, nareszcie wyzwolona z patriarchalnego systemu, w którym mogła być tylko asystentką Harry'ego Pottera.

Punktem wyjścia dla scenariusza była nienapisana (jeszcze?) powieść Terry'ego Pratchetta o magu, za któ­rego sprawą zniknęły wszystkie szko­ły. Jedyną ocalałą jest Szkoła Magii i Czarodziejstwa, Alma Mater naszego maga, w której adepci (między innymi Hermiona Granger) uczą się rzucania zaklęć i latania na miotle. W spekta­klu Świątka jednak zamiast włada­jących magiczną mocą czarodziejów są pół ludzie, pół maszyny, latanie na miotłach to tylko komputerowa symulacja, a zaklęciami nazywa się komendy i hasła informatyczne (pod koniec Hermiona proponuje, że zdradzi widzom "hasło" - nie zaklęcie - likwi­dujące szkoły). Wizja świata pozbawio­nego szkół jest przesłaniem Hermiony z przyszłości. Jak na świat bez szkół, zadziwiająco dużo czasu poświęca się tu jednak rozmaitym problemom zwią­zanym z systemem edukacji - aktual­nym problemom. Poruszana jest kwestia posyłania sześciolatków do szkoły, nie-adekwatności programu do wymagań, jakie stawia przed człowiekiem dzisiej­sza rzeczywistość, bezsensu sprawdza­nia wiedzy w formie testów.

Tekst napisał, pod pseudonimem Hermiona G., Tomasz Jękot. Rozpisany na pięć głosów scenariusz składa się z różnych form należących do rozma­itych rejestrów i kontekstów (podniosła pieśń, dziecięca rymowanka, wykład, debata), przeplata się w nim język polityczny z akademickim i szkolnym. Dosłownie cytowane są hasła, które można usłyszeć na co dzień w telewi­zji czy przeczytać w internecie. Jękot przytoczył argumenty wszystkich stron: nauczycieli, rodziców, dyrekto­rów szkół, a nawet oburzonych absol­wentów. Pojawia się także dyskurs katyńsko-smoleński (zbrodnia katyńska i katastrofa Tupolewa stają się tematem szkolnej akademii) i genderowy (ciężarna Hermiona śpiewa protest song o tym, jak społeczeństwo zdefiniowało jej rolę jako drugoplanową), nie wiado­mo z jakiego powodu. Autor tekstu nie potrafił trafnie zilustrować problemów czy w inny sposób rzucić na nie nowego światła, nie wzbogacił ich o żaden nowy poziom znaczeniowy, nie opowiedział też ani jednej poruszającej historii. Może szkoda, że Pratchett nie napisał jeszcze tej książki. W porównaniu z jego błyskotliwym poczuciem humo­ru, zdolnością przenikliwej obserwacji świata i talentem do płodnego łączenia codziennej rzeczywistości ze światem fantastycznym (a porównanie takie jest w tej sytuacji uprawnione), tekst Tomasza Jękota wypada słabo. W pamię­ci pozostaje jeden dowcipny epizod, w którym pani dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa pyta, skąd ma wziąć pieniądze na małe miotełki do latania dla sześciolatków. Warstwa literacka przedstawienia, złożona z bełkotu w rozmaitych jego przejawach: bełkotu szkolnego (dziecięce wyliczanki zacy­towane w programie przedstawienia), akademickiego i polityczno-medialnego, miała, wydaje się, ten bełkot ośmieszyć i obnażyć prawdę, że żyjemy w świecie komunałów i powtarzanych bezrozum-nie haseł. Jednak tak dosłowne operowanie cytatami z życia publicznego zdaje egzamin w kabarecie, w teatrze to trochę za mało. Jak na kabaret nato­miast, przedstawienie jest po prostu za mało śmieszne.

Największą słabością wałbrzyskiego przedstawienia jest jednak brak kla­rownego przekazu. Spektakl pokazuje z jednej strony absurdy systemu edu­kacji, a z drugiej katastrofalne skutki usunięcia szkół. Z jednej strony szkoła zabija osobowości, wtłacza jednostki w jednakowe ramki, produkuje "kolej­ne cegły w murze", jak śpiewał Roger Waters. (Przy okazji jeszcze karmi polityczną propagandą, choć i tak czeka nas bezrobocie.) Z drugiej strony pokazano koszmarną wizję świata, w którym "nie ma szkoły, jest tylko internet", i w którym dzieci, pozbawione wszelkich autorytetów, kierują się wyłącznie modą i bezkrytycznie przyjmują wszystko to, czym karmią je media. Przesłanie z przyszłości? Nie było żadnego prze­słania, żadnych rozwiązań, żadnych nowych pytań, żadnego nowego punktu widzenia. Przyszłość natomiast jest raczej naszą teraźniejszością widzianą z perspektywy lat siedemdziesiątych. Ta perspektywa sama w sobie jest może nawet ciekawym pomysłem, ale w spek­taklu Świątka nie niesie ze sobą nic nowego.

Pod pretekstem "teatru dialogu", w którym reżyser ma tylko postawić pytania, otworzyć forum dyskusyjne i zaprosić widzów do wspólnej refleksji, twórcy uciekają od przykrej konieczno­ści sformułowania własnych poglądów i klarownego wyrażenia ich na scenie. Brak własnego zdania na podjęty temat starają się ukryć się za plątaniną możli­wych punktów widzenia i chwytliwych haseł, co pozostawia widza z niczym. Z niczym nowym w każdym razie, bo wszystko to, co padło ze sceny, już sły­szeliśmy. Sam reżyser mówił, że przed­stawienie nie jest głosem w dyskusji. Czym więc jest? Jak każdy tekst kultury, jest mimo wszystko komunikatem, a komunikat tylko wtedy ma wartość, kiedy jest zrozumiały i celowy.

Jasnym punktem spektaklu jest aktorstwo. Wszystkie panie (Angelika Cegielska, Ewelina Żak, Mirosława Żak, Karolina Krawiec i Irena Wójcik) odnalazły się w szkolno-politycznej konwencji, a w dodatku widać, że dobrze się bawią. Nie bez znaczenia jest dobra energia, która łączy je na scenie i pozwala im grać "ze sobą", a nie tylko "obok siebie". Kreacje odzwierciedlają również silną sceniczną osobowość każ­dej z aktorek. Drżące wargi Hermiony (Angelika Cegielska), kiedy powtarza słowa nauczycielki podczas wykładu z chemii, dowcipnie przesadna intona­cja owej nauczycielki (Mirosława Żak), czy pełen wyższości i samouwielbie­nia uśmiech przebojowej uczennicy (Karolina Krawiec) to mocne akcenty aktorskie. Trzeba także przyznać, że aktorki zostały bardzo dobrze popro­wadzone przez reżysera. Sytuacje są dopracowane, nie ma pustych momen­tów, między postaciami cały czas coś się dzieje. Ruch sceniczny jest tu wręcz choreografią odzwierciedlającą zmia­ny w warstwie literackiej i muzycznej: aktorki na przemian łączą się w chór i rozdzielają na partie solowe, a układ ich działań na scenie jest płynny i dyna­miczny. Doskonale odnajdują również delikatną równowagę między konwen­cją szkolnej akademii a futurystyczną stylizacją. Jąkają się albo zapominają swoich kwestii z powodu tremy, czy z powodu chwilowej utraty zasięgu? - możliwe są obie wersje. Szkoda jednak, że tak mocny zespół nie dostał równie mocnej myśli do przekazania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji