Artykuły

KURIER WARSZAWSKI

Ogórki a Mefisto. Moce piekielne zakłóciły "Fausta". Coś z Breughla, coś z Szajny... Warszawska "Love story": Stefcia i Ordynat. Portret człowieka, lub raczej: portrety ludzi. Odkurzyć koronę!

WARSZAWA w lipcu nie jest tematem wdzięcznym, niemniej - jest tematem. Nie cała stolica przeniosła się przecież nad mo­rze, na jeziora czy w góry, a w dodatku ci, którzy zostali, wyka­zują bynajmniej nie letnią, lecz gorącą aktywność.

Właśnie w lipcu, byliśmy w Warszawie świadkami dwu wy­darzeń artystycznych dużej ran­gi: wielkiej premiery w Teatrze Polskim i wielkiej premiery w... Teatrze Wielkim. No, proszę: niech ktoś spróbuje powiedzieć, że sezon ogórkowy! Ładne ogórki: Faust i Monteverdi!

O "Fauście" się mówi. "Fausta" trzeba zobaczyć, aczkolwiek nie jest to sprawą łatwą. Słyszeli Państwo zapewne, że podczas prasowej premiery spektaklu, za­cięła się kurtyna żelazna, wyko­rzystana przez scenografa jako element inscenizacyjny i - po prostu drugą część przedstawie­nia... musiałoby się odegrać przy zasłoniętej kurtynie. Przeproszono więc grzecznie panów recen­zentów i - moce piekielne zwy­ciężyły; "Fausta" nie dokończono, kto nie chciał poprzestać tylko na pierwszej części, musiał przyjść raz jeszcze.

I - raczej każdy przyszedł, bo rzecz tego warta. "Fausta" wysta­wił Teatr Polski w układzie, re­żyserii i scenografii Józefa Szaj­ny. Jednego z naszych najbardziej odkrywczych malarzy i scenogra­fów, człowieka o oryginalnym i ciekawym spojrzeniu na sztukę. Szajna zrealizował zatem swojego "Fausta"; swojego, bardziej chy­ba, niż Goethego. Pociął i poprzestawiał tekst, kwestie je­dnych, włożył w usta innych, zu­pełnie inaczej niż przywykliśmy odczytał postać samego bohatera, dał wreszcie tak piękną, tak su­gestywną i tak pasjonującą wizję plastyczną sztuki, że... właściwie filozofię "Fausta" odsunął nieco na drugi plan, lub - mówiąc najłagodniej - dotarł do niej, od zu­pełnie innej strony. Nie od stro­ny tekstu, lecz obrazu.

Szajna, jak ktoś trafnie to okre­ślił, wymyślił przede wszystkim założenia plastyczne, wymyślił ru­chomy i przestrzenny obraz, któ­ry nie dość, iż sam w sobie jest dziełem intrygującym, to jeszcze przy okazji potrafi zagrać "Fau­sta".

Faustem jest Bronisław Pawlik. Daleko zatem odeszliśmy od Fau­stów - pociągających młodzień­ców o szlachetnej urodzie. Faust - powiada Szajna - jest u mnie bohaterem anty romantycznym, bo wspaniali bohaterowie romantyczni, dawno już powymierali. Gdy w ekspozycji spektaklu Pawlik w szarym, bardzo zwykłym, bardzo nijakim kostiumie wyłania się z głębi pustej sceny - przygarbio­ny, zniszczony, wyobcowany - wygląda istotnie jak człowieczek, zagubiony w świecie, który go przerósł, którego pojąć i w któ­rym odnaleźć się nie potrafi.

Szajna na ogół nie liczy się z akto­rami. Są u niego poubierani i pousta­wiani tak, aby grali raczej kostiu­mem, plamą, nie aktorstwem. Taka jest w tym spektaklu Małgorzata (Jo­lanta Wołłejko), taki nawet Mefisto (August Kowalczyk). Jeden Pawlik ma szansę poprowadzenia roli w sposób nie tylko wytyczający linię, ideę przedstawienia, lecz i prezentujący swą sztukę aktorską.

Korzysta z tej szansy! Jest jedy­nym prawdziwym człowiekiem w tym świecie obrazów i sytuacji; obrazów trochę z Breughla, trochę z Boscha, trochę z Salvadore Dali, przede wszy­stkim oczywiście - z Szajny.

Jeśli ktoś nie zna "Fausta" Goe­thego, nie pozna go z tego spektak­lu; pozna "Fausta" Szajny, co jednak nie będzie straconym wieczorem, wręcz przeciwnie!...

Inna sprawa, czy jest to spek­takl na upalne lato, ale - minęły już zdaje się bezpowrotnie czasy, kiedy repertuar teatrów i kin układano w zgodzie z kalenda­rzem. Wydawałoby się to rozsą­dne, aby "Fausta"' lub "Koronację Poppei" (w Teatrze Wielkim) wy­stawiać w pełni sezonu jesienne­go lub zimowego, na lipiec lub sierpień przeznaczając komedie i farsy. Tymczasem nikt nigdy nie potrafi tych spraw zsynchronizo­wać; komedyjki idą zimą, a latem każe się nam roztrząsać kwestie życia i śmierci.

Na szczęście oszołomiony umysł może swobodniej odpocząć przy czytaniu warszawskich pism po­południowych, które zadbały o le­kturę na lato, drukując - zbio­rowo! - "Trędowatą". Jest to je­dno z zabawniejszych zdarzeń warszawskiego lata.

Jak nie było "Trędowatej", to nie było, przez czterdzieści lat. Teraz, gdy jest - to wszędzie! Na Wybrzeżu, sceniczna jej adap­tacja jest ogromnym sukcesem; w "Kulturze" Aleksander Małachowski wyraża przekonanie, że "Trędowata" wejdzie wreszcie do Panteonu naszej literatury, bo jest to po prostu wielki Nikifor lite­ratury polskiej. Wielki, bo to do­bra narracja, trafna obserwacja, wartki nurt dramatyczny. Rzecz do czytania, pisana z wściekłym nerwem. W radiu, Irena Kwiatkowska przypomina swe czytanie "Trędowatej", no i jeszcze - ta duża zabawa: "Express Wieczor­ny" i "Kurier Polski" jednocze­śnie, w tym samym dniu, nieza­leżnie od siebie, zaczęły drukować "Trędowatą" w odcinku.

Kochani, nie wiem, czy pamiętacie, że "Przekrój" 662-664 przypomniał kiedyś jako pierwszy, przed kilku­nastu laty, próbkę "zakazanego tek­stu", pod tytułem-cytatem "Zbudziłaś we mnie lamparta..." Cóż jednak zna­czyła ta nieśmiała próba przywróce­nia do łask prozy Heleny Mniszek, wobec tego, że dziś w Warszawie, w każdym trolejbusie, autobusie czy w taksówce, oczy utkwione w popołudniówkę, chciwie chłoną, słowa Ordy­nata do Stefci:

Gdyby mi pani wydrapała oczy, co powiedziałby na to cały świat kobie­cy? Zabrakłoby krepy żałobnej w sklepach, liczba samobójczyń wzro­słaby zastraszająco, a panią skazałyby moje wielbicielki na gilotynę.

Wskoczył na konia i wznosząc do góry czapkę zawołał:

- Do widzenia. Umykam!

To ja rozumiem! To jest wize­runek człowieka. Teraz już takich nie ma; nawet na portretach. Mo­gę o tym pisać autorytatywnie, po obejrzeniu w "Zachęcie" wystawy malarstwa, rzeźby i grafiki - "Portret człowieka". Ciekawa ekspozycja. Nie tylko poprzez zesta­wienie motywu człowieka, motywu ludzkiej twarzy, ludzkiego cia­ła, na przestrzeni dwóch, trzech wieków, zestawienie kontrastują­ce ze sobą sztukę Matejki i Wit­kacego, Olgi Boznańskiej i Mikulskiego, Wyspiańskiego i Wróblewskiego, Czyżewskiego, Makowskie­go, Kowarskiego... Także przez ze­stawienie osób portretowanych.

Czy jednak z tych różnych spoj­rzeń na człowieka, można wyło­wić jakąś syntezę? Czy tytuł wy­stawy odpowiada prawdzie? Czy z portretów lub rzeźb poszczegól­nych osób, poszczególnych typów, wyłania się rzeczywiście jakiś je­den, syntetyczny portret człowie­ka naszych czasów? Chyba nie. I zresztą - nie wymagajmy zbyt wiele. Wystawa jest po prostu te­matycznym przeglądem prac ar­tystów z całej Polski - pozycje dawniejsze: jeden Matejko, jeden Wyspiański, jedna Boznańska są tylko rzadkimi rodzynkami, roz­rzuconymi wśród prac dzisiej­szych, współczesnych. Prac, z któ­rych nie wynika nic poza truiz­mem, że człowiek - to temat ogromny. Nie do ogarnięcia.

A poza tym? Pusto. Wyludnio­ne ulice, wyludnione kina, wy­ludnione teatry. Jeżeli koncerty - to na wolnym powietrzu, pod po­mnikiem Chopina, albo w Teatrze na Wyspie; jeśli program w tele­wizji, to przeważnie już dawno nagrany i tylko zdjęty z półki; je­śli premiera sztuki, to jedynie spowodowana koniecznością wy­konania planu administracyjnego; po jednym, dwu spektaklach no­wość schodzi z afisza, by wrócić w jesiennych, korzystniejszych czasach. Tak np. Teatr Wielki wystawił "Koronację Poppei". Wystawił, prosząc jednocześnie recenzentów, aby broń Boże nie przychodzili teraz, a dopiero we wrześniu.

No, dobrze, przyjdziemy we wrześniu; odkurzy się tylko Poppei koronę i dalejże koronować ją raz jeszcze!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji