Artykuły

Władysław Król albo Polacy

W Nowej Hucie odbyła się niedawno uroczysta premiera. "Geniuszem sierocym" Marii Dąbrowskiej zamyślił tamtejszy Teatr Ludowy uczcić obchody dziesięciolecia miasta. Ta stąd korzyść niewątpliwa, iż wybrani, którym udało się być tego wieczoru na widowni, mieli możność osobiście przyjrzeć się autorce - i zgotować jej gorącą owację, za "Noce i dnie". Bo też "Geniusz sierocy" nie należy do najcelniejszych dzieł Dąbrowskiej. A mówiąc bez grzecznościowych eufemizmów, jakich z okazji swego debiutu teatralnego sporo się jeszcze nasłucha, sędziwa pisarka - "Geniusz sierocy" jest przedsięwzięciem wręcz nieudanym. Trzeba to powiedzieć tym jaśniej, że prasa - wyniósłszy z przedstawienia ton wysokiej retoryki obywatelskiej - uderzać zaczyna w wielki dzwon. Lubi się u nas wieszczów; kogo raz na ten stolec wyniesiono, dostąpił łaski nieskazitelności dla wszystkich swoich dzieł. Buzia świątobliwie w ciup; widz, przez bite trzy godziny kąpany w namaszczonej nudzie sam się pompuje w przekonaniu, że uczestniczy w rzeczy ważkiej. Dramat wprawdzie posiada takie czy inne niedostatki, bywa, nawet miejscami męczący, ale zawszeć pozostaje to: że wielka Dąbrowska, że rozum polityczny, że losy narodowe. Atmosfera tak napompowana była wzniosłościami, że mało brakowało, a wszystko utonęłoby w wyzwalającym, rabelesowskim rechocie.

Pokazano nam bowiem "Ubu króla" - granego ze śmiertelną powagą w melancholijnej tonacji dziejowego zatroskania, z kaznodziejskimi przestrogami i zbawczą sentencją.

W programie do spektaklu, zastrzegłszy. dyplomatycznie iż "Geniusz sierocy" "twardo staje w poprzek wymogom warsztatowym teatru", tak tłumaczy reżyser J. Krasowski celowość jego wystawienia: "To sztuka historyczna? - Zgoda. Lecz "Geniusz sierocy" to nade wszystko sztuka współczesna. To utwór dający wizerunek, ducha narodu. Doskonale wierny zdarzeniom i faktom z połowy XVII wieku; niepokojąco wierny połowie XX wieku. Ta klamra historyczna, ten łuk obejmujący trzy wieki życia narodowego nakazuje przemyśleć wiele". Ile? Ano zobaczymy, co z tych trzywiekowych rekolekcji narodowych wyniknie.

Samo spojrzenie na wydarzenia historyczne nie jest w "Geniuszu sierocym" ani nowe, ani własne. Że Rzeczpospolitą zgubiła anarchia szlachecka; że "przywary" magnaterii i szlachty, jako to samowola i prywata, a więc krótkowzroczność polityczna stanęła na zawadzie pomyślności państwa; że jedynie wzmocnienie władzy królewskiej mogło zapobiec upadkowi. Prawdy te, lansowane przez szkołę historyczną krakowską, należą już od lat kilkudziesięciu do skarbca szkolnych sądów obiegowych; nie sposób więc mówić w dramacie o jakiejkolwiek akcji wewnętrznej która tu polegać ma na dyskusji politycznej. Przerzucanie się liczmanami jest obrzędem, nie dyskusją; wzmaga tylko dostojność imprezy, nie podnosząc jej temperatury myślowej. Teza, że zamierzona przez Władysława IV wojna przeciw Turcji mogła zapobiec wewnętrznemu kryzysowi państwa, jest bodajże stuletnią własnością Karola Szajnochy; że brzmi oryginalnie u Dąbrowskiej, zasługa to historiografii, która jej na ogół nie przejęła, dzięki czemuś z ławy szkolnej nie jest nam znana. Zaś "rewizjonizm" w sprawie ruskiej, uznanie słuszności roszczeń kozackich wobec Rzeczypospolitej, która nienajlepszą matką im była, po kilkakrotnych - od Prusa począwszy - kampaniach antysienkiewiczowskich, po głośnym wystąpieniu O. Górki - jest nie tyle zasługą intelektualną, ile piękną deklaracją postępowości ze strony autorki.

Tyle od strony historycznej. Ale - jak słusznie zakłada Krasowski - dramat Dąbrowskiej posiada też wymowę współczesną. Może więc gruntuje swą moc nie na koncepcji historii, lecz aktualności publicystycznej; nie na odkrywczości spojrzenia, lecz przypomnieniu na czasie prawd starych a pożywnych. Współczesność "Geniusza sierocego" to data jego powstania, rok 1939. Byłobyż w nim przeczucie krachu wrześniowego? Na tym tle wezwania króla Władysława do przygotowań wojennych nabierają wymowy ostrej, przeciwstawnej urzędowemu optymizmowi osławionego "silni, zwarci, gotowi..." I niejakiej powagi nabierają groźby króla co do zagłady Polski - śmieszne dotąd przez to, iż autorka buduje mądrość swego bohatera, wyposażywszy go we własną wiedzę o rozbiorach. Ale kimże w takim razie byłby król? Jest on u Dąbrowskiej nosicielem najwyższej racji stanu. Czuje się osamotniony w tłumie zaślepieńców, w zalewie pospolitości. I ma w sobie coś z męża opatrznościowego, gdy mówi: "A ja was chcę z dziejami świata sprzęgnąć, tak by w nich Rzeczpospolita kozyrą była, a bodaj choćby kartą w grach wielkiej wagi drugim równą". Albo: "Jeśliby naród chciał usnąć, i gnuśnym snem historię swoją przespać, zalibym go i wtedy miał nie trząść za ramiona i nie budzić do życia?" I jeszcze: "A jeśliby dla zbawienia ojczyzny król jaki albo inszy zacny mąż prawo przestąpił?... A może nie tak przestąpił, jak ponad prawa się wyniósł i nowe drogi pokazał..."

Władysław IV głosi u Dąbrowskiej ideę Polski mocarstwowej, federacyjnej, sprawiedliwej dla wszystkich zamieszkujących ją ludów, stanów i wyznań; nie jest mu obce nawet coś w rodzaju cezaryzmu demokratycznego, skoro władzę swoją skłonny jest oprzeć na stanach "niższych"... A na czele Polski stoi on, mąż opatrznościowy, depozytariusz woli narodowej, rewolucjonista na tronie, gwałciciel praw dla dobra publicznego, prowadzący naród ku wielkim czynom. W akcie ostatnim nie ma już króla, poniósł porażkę i zmarł. Ale sprawdziły się jego groźne przewidywania, a jego testament polityczny stał się jedyną szansą ocalenia kraju. Samotny, sierocy geniusz, beznadziejnie zbłąkany wśród "narodu idiotów"... Czy za pogrzebem zmarłego Władysława IV pójdzie wierna kasztanka?

Podobieństwa są zbyt kuszące, by nie tak wyglądała aktualność sztuki anno 1939. A dwadzieścia lat później? Dwadzieścia lat później weźmie "Geniusza sierocego" na warsztat teatr nowohucki i zechce zrobić zeń dramat popaździernikowej racji stanu, rozumu politycznego i dyscypliny społecznej. Ale materia utworu buntuje się przeciw chwalebnemu zamysłowi; inscenizator swoje, a materia swoje. Na scenie toczy się dostojna drama narodowa z przestrogami dla współczesności, a sensy mimowolne coraz to pomrugują sobie ironicznie na boku.

I tak z trzywiekowych rekolekcji narodowych wynika, że: 1) Polska za wszelką cenę musi utrzymać swą pozycję mocarstwową. 2) By tego dokonać, musi zerwać z gnuśnym pokojem i przedsiębrać wojny zaczepne; i to koniecznie z Turkami. 3) Rzeczpospolita ma być matką dla Kozaków i ludu ruskiego. No, powiedzcie sami, czy nie jest to "Ubu król"? Aha, i jeszcze: rzeczą zgubną jest demokracja, tylko władza skupiona w ręku jednostki może zapobiec rozkładowi, ugruntować potęgę państwa. Co jeśli nie brzmi nonsensownie mnie osobiście nie odpowiada.

Grany dziś ku pouczeniu współczesnych jest "Geniusz sierocy" zbiorem mimowiednych niedorzeczności - albo komunałów. Historia nie zawsze jest najlepszą nauczycielką życia - zwłaszcza, że w ciągu ostatnich lat dwudziestu zestarzała się i oddaliła. Anachronizm, podawany z dostojeństwem, grozi przełamaniem patosu w humor. Podobnie szkolny komunał. "Geniusz sierocy" zawiera sporą ilość złotych myśli na modłę staropolskiej retoryki obywatelskiej. Które tak są osłuchane, że tyle z nich wynika, co z owych rad, jakich w "Trans-Atlantyku" udziela narratorowi na obczyźnie zacny rodak: "Ale gdyś tu się został, to idźże zaraz do Poselstwa, albo nie idź, i tam się zamelduj, albo nie zamelduj, bo jeśli się zameldujesz lub nie zameldujesz, na znaczną przykrość możesz być narażonym, lub nie narażonym". Nie pozwalają zachować należytej powagi pewne stereotypy ujęć i charakterystyk, obce wrażliwości dzisiejszej; tym bardziej, że scena narzuca ich przyjęcie wprost, z pełnią uczuciowego zaaranżowania. I tak w ujęciu króla uderzają rysy sentymentalne. Pierwszy akt pointuje Dąbrowska scenką z dzieckiem, w której Władysław, pełen trosk państwowych, z wielkiej polityki przechodzi nagle do demonstrowania swych uczuć ojcowskich. W innym znów miejscu, nasłuchując kukania kukułki (tak jest w tekście), powiada "krotochwilnie", iż go "kukułka zazuleczka z łoża raniutko wyciągnęła". Pod koniec aktu II wybiera się na polowanie i "sto razy więcej niż król... człowiek umęczony od ludzi" deklaruje swe umiłowanie przyrody: "Że psy jeno, z drzewami, w których nie ludzkie gęby uprzykrzone tylko wiatr cudnie gada..." A w finale aktu trzeciego płacze po zmarłym królu tylko kozak Omelian, śpiewak ("Oj, dobryj był" itp.) oraz pacholęta służebne... Język dramatu jest świetnym ćwiczeniem stylistycznym z zakresu staropolszczyzny. Piękny, zapewne - sam w sobie. Ale potęguje tylko anachroniczność sprawy. Jak w "Trans-Atlantyku".

W przedstawieniu piękne są sceny zbiorowe, scenografia i kostiumy. Ale w sumie "rzecz dzieje się w Polsce, czyli nigdzie". A swoją drogą, dowiedziałem się z przedmowy Boya do "Ubu króla", iż Alfred Jarry jest również autorem dzieła prozatorskiego pt. "Noce i dnie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji