Na marginesie nowej sztuki Marka Zgaińskiego
"Sceny zazdrości" Marka Zgaińskiego w reżyserii autora w Moim Teatrze w Poznaniu. Pisze Stefan Drajewski w Polsce Głosie Wielkopolskim.
Marek Zgaiński ma zmysł obserwacji i wyczucie językowe. Tym razem to nie wystarczyło. "Sceny zazdrości" przypominają raczej skecz niż komedię. Ledwie się zaczęło, a już skończyło. 40 minut. Tytuł najnowszej sztuki Marka Zgaińskiego powinien się nazywać "Scenki małżeńskie", a nie sceny.
Mój Teatr zaczął piąty sezon nową premierą. Niestety, ciągle kołacze mi w głowie myśl, którą już kiedyś napisałem. Formuła dramaturgiczna oparta na jednym autorze w pewnym momencie się wyczerpie. Nawet jeśli Marek Zgaiński jest zręcznym scenarzystą, to chciałoby się usłyszeć ze sceny inny język, zobaczyć inną sytuację teatralną. Innymi słowy: każdy rolnik wie, co to znaczy trójpolówka. W teatrze znaczy to samo: trzeba zmieniać autorów, reżyserów, aktorów. Monokultura prowadzi do wyjałowienia.
"Sceny zazdrości" są chyba dopiero szkicem do spektaklu. Szkoda mi aktorów, którzy ledwie zaczęli budować postaci i sytuacje, musieli się ukłonić publiczności. Co tu grać, panie autorze?