Artykuły

"Nie dla drobnomieszczańskich płockich zgredów"? Ależ jak najbardziej!

"Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" Petra Zelenki w reż. Marka Mokrowieckiego w Teatrze im. Szaniawskiego w Płocku. Pisze Milena Orłowska w Gazecie Wyborczej - Płock.

W sobotę płocki teatr zaprezentował swą najnowszą propozycję - spektakl "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" Petra Zelenki, w reżyserii Marka Mokrowieckiego. Polecamy, idźcie, zobaczcie. W bohaterach sztuki zobaczycie samych siebie.

Petr Zelenka to bardzo znany, ceniony i nagradzany czeski reżyser i autor scenariuszy. Jego ulubiona konwencja to melancholijna komedia (Czech i melancholijna komedia - sami przyznacie, że to połączenie idealne), a bohaterowie jego utworów to żadni herosi, a po prostu zwyczajni, najzwyczajniejsi ludzie, w swetrach i dżinsach, których czasem bolą zęby i których irytują ich matki.

Nie inaczej jest w przypadku "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" - sztuki, którą wziął na warsztat płocki teatr i wielki wielbiciel i znawca czeskiej kultury Marek Mokrowiecki (dyrektor teatru i reżyser przedstawienia).

Kilka podstawowych kwestii: główny bohater spektaklu ma na imię Piotr, 35 lat, bliżej nieokreśloną pracę i byłą dziewczynę Anę. Otaczają go... no właśnie, zupełnie jak w tytule sztuki. Niby "zwyczajni", ale jednak "szaleńcy". Matka Piotra ma obsesję na punkcie cierpienia na świecie, oddaje krew i marzy, że trafi ona do walczących w Czeczenii. Ojciec, kiedyś lektor "Kronik filmowych", fascynuje się puszczaniem bąbli powietrznych w piwie. Była dziewczyna nie ukrywa, że sypiała z obcymi mężczyznami. Sąsiedzi płacą Piotrowi za patrzenie na ich miłosne akty. Szef wyznaje, że lubi małych chłopców (ale się na nich nie rzuca). A Mucha, przyjaciel... nie, tego nie zdradzę, w każdym razie ów Jan ma takie hobby, że wam szczęki opadną. W całym tym towarzystwie Piotr wydaje się najnormalniejszy (bo cóż znaczy jeden, mały epizod z kocem, który ożył i nagle go zaatakował), choć to właśnie jemu wszyscy wmawiają, że jest szalony, że stracił kontakt z rzeczywistością.

Tyle o punkcie wyjścia. Co dzieje się dalej? W wielkim skrócie można opowiedzieć, że wszyscy bohaterowie z Piotrem na czele szukają szczęścia. Czyli - bliskości, miłości, spełnienia, szacunku dla samego siebie, sprawiedliwości, poczucia, że to wszystko ma jakiś sens. Wiadomo, tych kilku podstawowych rzeczy, bez których w życiu ani rusz.

Starania bohaterów spektaklu są uroczo nieporadne, wszyscy oni często błądzą, tracą czas i żywią się złudzeniami. Matka diagnozuje u wszystkich choroby układu nerwowego, ojciec nawiązuje coś w rodzaju romansu, przy tym koniecznie chce sprawdzić, czy w jego ustach zmieści się żarówka. Jana chce wyjść za naiwniaka Alesza, Mucha ma przykrą przygodę z umywalką. W sumie jest to wszystko niesamowicie zabawne, publiczność co chwila śmieje się do rozpuku, choć jakby głębiej się nad tym zastanowić, to powinna raczej płakać...

W każdym razie wszystko kończy się szczęśliwie. Choć nie tak, jak się spodziewacie. Bo okazuje się np., że szczęście można odnaleźć także w szpitalu psychiatrycznym. Albo z manekinem. A już najlepiej wysłać się w paczce. Bo im głębiej w szaleństwo, tym lepiej.

Płocki spektakl ma wiele wymiarów i można odczytywać go na wiele sposobów. Że każdy jest samotny i choćby spędził z kimś 40 lat, to i tak nic o nim nie wie. Że każdy z nas jest w pewien sposób szalony i w zasadzie dobrze, bo tylko dzięki temu szaleństwu można sobie poradzić z egzystencjalnym niepokojem. Albo jeszcze inaczej, że - jak mówi jeden z bohaterów sztuki - wszyscy są stuknięci, ale bardzo mało jest ludzi, którym tak totalnie odbiło. Którzy biegają po ulicy w bieliźnie. Którzy osiągnęli wolność absolutną.

Można jeszcze tak długo - każdy, kto pójdzie na "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" z pewnością znajdzie dla siebie dużo materiału do pomyślenia, zastanowienia się i przetrawienia. Z pewnością zobaczy na scenie kilka scen z własnego życia. Bardzo duża w tym zasługa świetnego tekstu Petra Zelenki, ale zespół płockiego teatru zrobił wszystko, by przedstawienie brzmiało czysto i dobitnie (choć wydaje się nieco... przydługie). Epizody się przenikają, sen miesza się z jawą, sacrum z profanum. Aktorzy (w spektaklu występują Mariusz Pogonowski, Hanna Zientara, Łukasz Mąka, Marek Walczak, Katarzyna Anzorge, Hanna Chojnacka, Dorota Cempura, Krzysztof Bień, gościnnie Maja Rybicka, Jacek Mąka, Piotr Bała i Barbara Misiun - przy okazji taniec porzuconego Indianina zapamiętam na zawsze) przekonują. Scenografia (autorstwa Doroty Cempury) świetnie "gra", no i ta muzyka (autorem opracowania jest Krzysztof Wierzbicki) - dużo, dużo, bardzo dużo czeskich przebojów...

Ale, ale - proszę nie myśleć, że "Opowieści" to jakieś niesamowicie dołujące przedstawienie. Przeciwnie, jest w tym wszystkim ten niesamowity czeski styl - jest smutno, ale jednocześnie zabawnie, ponuro i jakoś pocieszająco. Autor sztuki, a za nim reżyser, po prostu kocha swoich bohaterów i wszystko im wybacza. Nad całym spektaklem unosi się duch humanizmu i akceptacji człowieka takiego, jakim jest.

I jeszcze jedno - Marek Mokrowiecki mówił przed spektaklem, że to nie jest przedstawienie dla "drobnomieszczańskich płockich zgredów". Domyślam się, że był to rodzaj prowokacji, bo w mojej ocenie jak najbardziej jest.

"Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" można jeszcze obejrzeć 7 i 8 października o godz. 11 oraz 9 października o godz. 19.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji