Fascynujący dialog
Wielkopostny nastrój głębokiego skupienia zapanował w Teatrze Wielkim w ostatnią sobotę karnawału. Polską prapremierę miała 4 marca opera Francisa Poulenca "Dialogi karmelitanek".
Po szeregu przedstawień od światowej, mediolańskiej prapremiery w 1957 r. łódzka realizacja odkrywa przed polskim widzem i melomanem dzieło, którego wartość leży nie tyle w dobrej muzyce czy frapującej anegdocie, ile w świetnej syntezie warstwy dramatycznej, wokalnej i instrumentalnej.
Powstały dziesięć lat wcześniej scenariusz filmowy Georges'a Bernanosa "Dialogi karmelitanek" w swojej operowej wersji zyskał oprawę muzyki niezbyt może oryginalnej w środkach (odnajdziemy tu wpływy Debussy'ego, Strawińskiego, nawet Pucciniego), nasyconej za to wielką głębią emocji. Dla zespołu realizującego głównie XIX-wieczny repertuar operowy jest to już jednak krok w nowe rejony, trudny, tym bardziej że i forma pozbawiona tradycyjnego podziału na arie, duety, ensamble, złożona jest z kilkudziesięciu drobnych scen. Nie jest też łatwo tak zaaranżować całość, by dialog o wierności ideałom, powołaniu, zwątpieniu, życiu i śmierci, wypełniający operę bez reszty stał się atrakcyjny dla widza wizualnie. A przecież tak realizatorzy, jak i wykonawcy przykuli uwagę publiczności na ponad trzy godziny.
Szczególna to zasługa Krzysztofa Kelma - reżysera i scenografa przedstawienia, który dramatycznym wydarzeniom z okresu rewolucji francuskiej, historii szesnastu sióstr karmelitanek; pozbawionych swojego klasztoru, uwięzionych i straconych na gilotynie nadał niezwykle spójny, drobiazgowo przemyślany kształt.
Symboliczna kolorystyka czerwieni, bieli i błękitu, technika żywych obrazów (w wykonaniu baletu), odsyłają do planu rewolucyjnych niepokojów; surowa, lecz niezwykle wysmakowana sceneria klasztoru opiera się na brązach habitów, szarościach murów, prostych formach i znakomitym działaniu światła; nowocześnie a zarazem zgodnie z charakterem całości wygląda aluminiowa, błyszcząca konstrukcja szafotu.
Po raz pierwszy od dawna, w sposób tak naturalny i ekspresyjny przebiegał ruch sceniczny (Iliana Alvarado). Sprzyja mu wykorzystanie przestrzeni sceny na kilku poziomach - poruszająco wypada scena, gdy jednocześnie jesteśmy świadkami śmierci przeoryszy i codziennych zajęć karmelitanek.
W przeciwieństwie do większości przedstawień operowych środki teatru dramatycznego znalazły w tym spektaklu realizację równie dobrą jak strona muzyczna - tym większe uznanie dla wykonawców partii wokalnych, zwłaszcza że polska wersja językowa zmusza do dodatkowego wysiłku włożonego w dobrą dykcję. Większą swobodę aktorską umożliwia delikatne nagłośnienie sceny - z korzyścią dla wyrazu i bez uszczerbku dla śpiewu możliwe stają się naturalne układy ruchowe.
Trzy elementy - perfekcyjny śpiew, zrozumiałość tekstu i znakomita gra aktorska - najpełniej łączą się w kreacji Jolanty Gzelli (Przeorysza Karmelu). Każda scena z jej udziałem to dopracowany w najdrobniejszych szczegółach dramat. Swoje duże możliwości wokalne i sceniczne potwierdziła gościnnie śpiewająca Donata Hoppel (oglądana niedawno w roli frywolnej pokojówki w "Zemście nietoperza"). Lekki, bez trudu radzący sobie z każdym rejestrem sopran, świetnie sprawdził się w partii młodziutkiej, radosnej siostry Konstancji.
Wyrazistą postać matki Marii z jej dostojeństwem, powagą, duchowymi rozterkami, stworzyła śpiewająca dźwięcznym altem Agnieszka Makówka. Nieco bledszy koloryt towarzyszył w dwóch pierwszych aktach głównej bohaterce dramatu Blanche w interpretacji Moniki Cichockiej. Ostatnie sceny przyniosły jednak ogromny ładunek emocji i wokalnego zaangażowania.
W partii Nowej Przeoryszy wystąpiła Krystyna Korbach - dysponująca niezłą szkołą śpiewaczą, ale niestety, gorszą dykcją.
W tej zdominowanej przez damy obsadzie interesująco zaprezentowali się Borys Ławreniw (Kapelan) Tomasz Madej jako Kawaler de la Force (tenor o ładnym, wyrównanym brzmieniu) i Zenon Kowalski (Markiz de la Force).
Jedne z piękniejszych tak wokalnie, jak i scenicznie fragmentów to te, w których rozbrzmiewa chór - niewielki, żeński, idealnie zestrojony, nasycający akcję religijnym elementem. Wzrusza "Ave Maria" z II aktu, duże wrażenie wywołuje hymn "Salve Regina" towarzyszący drodze na szafot, coraz słabszy wraz z kolejnymi uderzeniami gilotyny.
W dialogującej operze również zadania orkiestry polegają na wymianie barw, motywów. O tę warstwę zadbał i przedstawienie poprowadził Tadeusz Kozłowski. Udało się pierwszym polskim realizatorom "Dialogów" to, do czego zapewne dążyć będą kolejni - trafne wyważenie proporcji między piękną formą i pogłębioną refleksją.