Mój fetysz
Kiedy w 1968 roku żegnałam Warszawę i bliskich, jadąc do Paryża na dwuletnie francuskie stypendium im. Maurice'a Ravela, w bagażach wiozłam moją pierwszą, nie wykoną jeszcze wtedy, operę "Kolonia karna", według noweli Franza Kafki. Nie myślałam wówczas, że z następną, drugą operą, związane będą tak ściśle moje życiowe ścieżki, a jednocześnie zawodowy "powrót" (a może i debiut!) do ojczyzny! Troja, Trojanki - są dla mnie magicznym już teraz słowem. Po francuskim sukcesie "Kolonii karnej", w 1972 r., Centre Lyrique Populaire de France im. Gerarda Philipe'a zamówiło u mnie nową "operę" (a raczej tragedię, dramat muzyczny) i pozwoliło mi wybrać libretto wśród kilku propozycji. "Trojanki" Eurypidesa były mi najbliższe, poruszały problemy ogólnoludzkie, wielkie, ponadczasowe. Prapremiera paryska "Trojanek", w reżyserii Jacquesa Luccioniego, w 1973 roku, spotkała się z gorącym przyjęciem publiczności i krytyki. Widziała je wtedy także moja matka, której dzieło to poświęciłam. Żałuję, że nie doczekała już warszawskiej premiery.
Niedługo po napisaniu "Trojanek" pojechałam do Turcji i właśnie w pobliżu Troi (teraz na tureckim terytorium) poznałam mego męża (Horst Jurgen Tittel - red.), zamieszkałego w Belgii Niemca, i koło Brukseli założyliśmy nasz dom rodzinny, gdzie chowa się nam dwóch synów, Jan i Jorg. (I w tejże Belgii, w studio muzyki elektronicznej IPEM w Gandawie, już wcześniej powstała przecież taśma towarzysząca "Trojankom", oparta na efektach wydobytych z instrumentów afrykańskich, z prywatnej kolekcji znanego muzykologa Maurice'a Flenreta).
A teraz znowu "Trojanki" przywiodły mnie do Warszawy. Z wielkim wzruszeniem myślę o całej ekipie Teatru Wielkiego, dzięki której tak znakomicie "Trojanki" przedstawiły się warszawskiej publiczności. Ale najpierw podziękowanie, gorące i szczere, składam za ten ważny dla mej drogi twórczej sukces - dyrektorowi Z. Śliwińskiemu, dla którego premiera moja była ostatnim przedstawieniem jego dyrektorskiej kadencji w Teatrze Wielkim; a także dyrektorowi Antoniemu Wicherkowi, który wielu trudnościom stawiał czoło, aby przedstawić mnie wreszcie polskiej publiczności. Ponoć najgorzej walczyć jest rodakom o rodaków, a zwłaszcza we własnej, wspólnej ojczyźnie! Wierzę, że "Trojanki" są moim "fetyszem". Mam nadzieję, że będą też fetyszem sceny kameralnej Teatru Wielkiego i że przyniosą nam obu wiele szczęścia i sukcesów w najbliższych latach (i podróżach)!