Artykuły

Zagubione tempo...

Arlekin celuje w zwinności i akrobatyce... Kojarzyły się z nim zwykle dwa lub trzy specjalne ruchy i wyodrębniały go od jego towarzyszy. Pierwszym był sposób wcho­dzenia na scenę w pośpiechu, ale jakby na nogach sztywno wyprostowanych i sprawiając efekt pewnego rodzaju wy­niosłości. Wywoływało to wrażenie pewności siebie, może bezczelności, a na pewno jego własnego przeświadczenia o zabawnej stronie swej roli. Drugim ruchem była niezwykła sztuczka, za pomocą której zdawał się zmieniać swój wzrost, opuszczając głowę bez poruszania ramionami, a następnie nagle wyciągając szyję, niby ręczną harmonij­kę również nie poruszając ciałem. Trzeci zaś ruch pole­gał na skomplikowanej mani­pulacji czapką i drewnianym batte. Wszystko to stanowiło charakterystyczny zestaw je­go działań. (A. Nicoll, "W świecie Arlekina", Warszawa 1967).

Jerzy Łapiński na scenie Teatru "Wybrzeże" w sztuce Evarista Gherardiego "Arlekin z Zielonego Przylądka" nie ograniczył się do tych trzech charakterystycznych dla Ar­lekina ruchów. Zademonstro­wał w tej roli cały arsenał gierek, pantomim, skoków, przewrotek, przeobrażeń w inne postacie - wszystko to robił z ogromną vis comica. To świetna rola Jerzego Ła­pińskiego.

Drugą bardzo interesującą postacią w tym przedstawie­niu jest Teresa Iżewska w roli Śpiewaczki. Pięknym, niskim altem śpiewała szlagierowe piosenki kompozycji An­drzeja Głowińskiego (słowa Krystyny Wodnickiej), prze­wyższając w interpretacji, sposobie poruszania się na scenie i w urodzie niejedną na­szą renomowaną piosenkar­kę. Aż dziw, że do tej pory tak rzadko widzieliśmy Iżewską na scenie, a ról odpowiednich dla niej w komediach i musicalach było sporo.

Następne plusy przedstawienia to znakomita (jak zwykle, zresztą (muzyka Andrzeja Głowińskiego), która w dużym stopniu uatrakcyjniła spek­takl oraz scenografia i kostiumy Jadwigi Pożakowskiej. W tej barwnej oprawie objawiła się cała 17-wieczna komedia dell`arte ze swoim kolorem, rubasznością i jarmarcznością i ta widowiskowość spektaklu była jego największą zaletą,

bowiem zawiązanie intrygi między Doktorem, Oktawem, Kolombiną, Angeliką i Arle­kinem było tylko pretekstem do pokazania solówek aktor­skich. Więc nade wszystko aktor musi uważać, żeby nie mówić, kiedy kto inny mówi, iżby nie spowodował niepożądanego zamieszania w umys­łach widzów; podtrzymywać każdego, z kim gra, harmoni­zując swoje słowa i działania tak dobrze ze słowami i działaniami swego towarzysza, że w całym przedstawieniu, we wszystkich ruchach reaguje doskonale na to, czego wyma­ga jego partner... (A. Nicoll "W świecie Arlekina", W-wa 1067).

Z tym współdziałaniem nie było najlepiej, ale słowa za to padały gęsto ze sceny, a po­nieważ niczego nowego nie obwieszczały poza złotymi myślami, robiło się coraz bardziej nudno. Pozostawało więc tylko patrzeć na ten jarmark cudów, żywe obrazy, cyrkowe popisy tak jak pa­trzyła ongiś na to publiczność na jarmarku w Saint Germain. Sądzę, że reżyser Abdellah Drissi trochę za bardzo cele­brował na scenie te długie tyrady, ten handel obnośny, nosiwodów - przekupki i ta powolność ruchu przypomina raczej wschodni suk niż podparyski jarmark.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji