DIALEKTYKA ROZKŁADU RODZINY. O "Wieczorze zbrodniarzy" - polemicznie
Po obejrzeniu Wieczoru zbrodniarzy José Triany w Sali Prób warszawskiego Teatru Dramatycznego przypuszczałem, że przeczytam recenzje wnikliwie nawiązujące do Zapolskiej. Rzecz bowiem dotyczy strasznych dzieci strasznych mieszczan (tyle że kubańskich) i naskórkowe streszczenie tematu pobudza do analogii z domem pani Dulskiej. A stąd już niedaleko do grymasów znużenia i pretensji, że wszystko to słyszeliśmy już wcześniej, ale w formie prostej, bez nawiązywania do dramaturgii Geneta itp. Większość recenzentów gazet codziennych nie zawiodła moich oczekiwań. Przedstawienie zostało przyjęte raczej nieprzychylnie, zarzuty - Skoncentrowane wokół przywoływania pamięci Zapolskiej - dotyczyły głównie rozczarowania rzekomo płytką zawartością myślową sztuki Triany. Bo jeśli już sięga się po kilkupiętrową architekturę dramaturgiczną "teatru w teatrze", jeśli korzysta się z awangardowych poszukiwań formalnych - to należałoby mieć coś więcej do powiedzenia poza analizą modelu rodziny mieszczańskiej, jej obyczajowości i rozkładu. Wymagający krytycy odczuli zatem dotkliwy niedosyt. Jakby Genet, Ionesco czy Beckett zawsze przekazywali nam zaskakujące odkrycia filozoficzne... Co więcej, kubański pisarz popełnił gruby nietakt wobec przyjętego podziału ról między gatunkami literatury dramatycznej: podjęta tematyka jest przecież zastrzeżona dla realistycznych sztuk obyczajowych, podczas gdy wzorce awangardowe służyć mają maksymalnie skondensowanym parabolom i metaforom. Gdyby jeszcze odcedzić obraz tego mieszczaństwa z rozgałęzionych motywacji obyczajowo-psychologicznych i podać na scenę samą kwintesencję absurdu mieszczańskiego żywota... Ale Triana niczego nie odcedza, przenosi spreparowane tworzywo jednego gatunku do konstrukcji formalnej - drugiego.
Mógłby to być 3-aktowy dramat w ibsenowskim stylu o rodzinnej zbrodni. W akcie pierwszym wdychalibyśmy zatrutą atmosferę piekła domowego, obejrzelibyśmy udrękę zawiedzionego wzajemnie małżeństwa i katusze wychowawcze zadawane trojgu sterroryzowanym dzieciom. Wzbierałaby nienawiść i dojrzewałby bunt, aby - w akcie drugim - doprowadzić do zamordowania rodziców. Akt trzeci rozegrałby się na sali sadowej i posłużył do wstrząsającego oskarżenia zmurszałego modelu rodziny, stanowiącego rzeczywistą przyczynę dokonania zbrodni. Natomiast w "Wieczorze zbrodniarzy" jest na scenie tylko troje młodych ludzi, prowadzących wielopłaszczyznową, okrutną zabawę w morderstwo rodziców, jego przyczyny i konsekwencje. Rodzeństwo nienawidzi się także między sobą przejmując kolejno reżyserie prywatnego przedstawienia wypróbowuje możliwość dręczenia pozostałych dwojga, dokonywania wiwisekcji ich sumień, sprawdzania stopnia wytrzymałości psychicznej i etycznej. Wcielają sie więc - na zmianę - w rodziców, gości, policjantów, sędziego i prokuratora, grają samych siebie w sytuacjach ze wspomnień, lub sytuacjach, które przewiduje założony bieg zabawy. Zabawy? Może to próba generalna zbrodni, a może rozpaczliwa katharsis, mająca ocalić w nich zachwiane człowieczeństwo? Ta gra prowadzona jest z lękiem, wśród nieustających wahań, bez równowagi. Zamknięty krąg udręczeń "Wieczoru zbrodniarzy" daje zgęszczoną syntezę rozkładu rodziny i obyczajowości mieszczańskiej. Syntezę nasyconą rodzajowo, interpretowaną od wewnątrz poprzez konfrontacje odrębnych, jawnie tendencyjnych punktów widzenia - dzięki temu dialektycznie uniwersalną. Architektura sztuki - pozostająca pod niewątpliwym wpływem Geneta - spiętrza się ustawicznie w płynnych układach, wydobywających na chwilę z mroku różne aspekty tej samej sprawy. Kalejdoskop umownych przeobrażeń dynamizuje dialektykę sceniczną akcji. Nie uważam "Wieczoru zbrodniarzy" za osiągnięcie awangardowego teatru naszych czasów. Sądzę jednak, że mamy do czynienia z interesującym eksperymentem wykorzystania nowatorskiej formy dla drastycznej krystalizacji powszednich treści obyczajowo-społecznych, które nie przestały być żywotne od czasu - przypomnianej chóralnie - "Moralności pani Dulskiej". Zatem za wcześnie jeszcze na wyznaczenie im miejsca w antykwariacie klasyki. Postulowanie, aby ze współczesnym widzem rozmawiać o współczesnym, choć anachronicznym, mieszczaństwie i konflikcie pokoleń wyłącznie przy pomocy dziewiętnastowiecznego języka, wydaje się śmieszne. Bronie zatem celowości wystawienia "Wieczoru zbrodniarzy". Spektakl Teatru Dramatycznego nie spłyca, ale w pewnym stopniu rozszerza nośność tematyczna nowej poetyki scenicznej. Wanda Laskowska starała się wykorzystać maksymalnie te możliwości. Zbudowała przedstawienie wieloznaczne, utrzymując niedopowiedziane do końca pogranicze fikcji i rzeczywistości, umownej gry i realnych działań. Zamierzeniem inscenizacji była chyba również chęć nadania sztuce perspektywy wykraczającej poza dosłowność spraw mieszczańskiej rodziny. Odczytania w niej metaforycznego uogólnienia brutalnych porachunków pokoleń i mentalności ludzkich, oraz odsłonięcia dróg procesów psychicznego wynaturzenia w dusznej atmosferze osaczenia starzyzną, dławiącą witalne potrzeby naturalnego rozwoju. Tę perspektywę spektaklu podkreśla poetycka, nieco niesamowita scenografia Zofii Wierchowicz. W paru ze wzmiankowanych recenzji wyrażono dezaprobatę dla jej surrealistycznego nastroju, który - rzekomo - nie służy funkcjonalnie i klarownie sztuce Triany. A przecież Wierchowicz jedynie zinterpretowała i twórczo rozbudowała wizję sceniczną autora, określającego w didaskaliach miejsce akcji jako "pokój w suterenie lub na poddaszu" o wyposażeniu "zniszczonym, wytartym, brudnym". W kątach tego pokoju "leżą stare przedmioty, nie nadające się już do użytku". Wierchowicz stworzyła z owych przedmiotów - zakurzonych, rozsypujących się walizek i kufrów z na pół zetlałą zawartością, jakichś opon, podartych tiuli i welonów, włosia i pajęczyn, gęstwiny przeróżnych drobiazgów - skłębioną posępnie, brudną mozaikę starzyzny, otaczającą szczelnie nienaturalnie długi, biały stół. Można w nim dopatrzeć się jakiejś analogii do stołu jadalnego, będącego tradycyjnym ośrodkiem mieszczańskiego rytuału, ale jest to również stół chirurgiczny, na którym (w sensie dosłownym) dokonuje się wiwisekcja postaw i rozkładu rodziny. Agresywny natłok starzyzny przytłacza straszne dzieci, determinuje ich okrutną zabawę, komentuje ją jako gorączkową szamotaninę ludzi osaczonych, duszących się.
"Wieczór zbrodniarzy" jest - w ujęciu Wandy Laskowskiej i Zofii Wierchowicz - szkicem propozycji teatru integralnego, który podejmuje konsekwencje sceniczne wynikłe z przeobrażeń formy dramaturgicznej. Triana kontynuuje świadomie Geneta, jezyk sceniczny jego sztuki musi zatem uzyskać spoistą intensywność wszystkich elementów, wieloznaczność spiętrzonej umowności.
Halina Dobrowolska (Beba), Katarzyna Łaniewska (Kuka) i Maciej Damięcki (Lolo) zebrali parę wstrzemięźliwych pochwał, ale usłyszeli także, że grają jakoby "bez większego przekonania" (z czego ich recenzent dobrodusznie rozgrzeszał, bo ..nie ma czemu się dziwić"). Ten nonszalancki werdykt zasługuje na polemikę. Chodzi nu nie tylko o słowa stereotypowego uznania dla nieraz już sprawdzonych zdolności Haliny Dobrowolskiej i Katarzyny Łaniewskiej oraz imponującego debiutu Macieja Damięckiego, i ile o kwestie wyczucia delikatnie zarysowanego, jednolitego podtekstu interpretacyjnego wszystkich postaci. Te straszne dzieci prowadzą przecież zabawę... A równocześnie pozostają sobą i mają własne nierozstrzygnięte porachunki. Tu kryje się warunek stworzenia ogólnej wiarygodności spektaklu. Został on spełniony inteligentnie, droga cieniowania poszczególnych pięter interpretacji, budowania psychicznych pomostów, łączących nadbudowę umownej gry z podmiotem stale funkcjonujących intencji osobistych i racji psychicznych. Stąd lękliwie chwiejny "brak przekonania" do pełnego wcielania się w kolejna postać zmiennego kalejdoskopu i stąd swoista, zapalczywie tendencyjna infantylność w przejaskrawianiu lub stosowaniu uników przed całkowitym umotywowaniem przyjętej na chwilę maski.