Średniowiecze metodą amerykańską
- Urodziłem się we Wrocławiu. Jestem fanem tego miasta, ale w kontaktach z artystami z innych ośrodków - szczególnie Warszawy, Krakowa - zawsze boleśnie odczuwałem brak tożsamości kulturowej miejsca, z którego się wywodzę - mówi Roman Kołakowski, autor scenariusza musicalu dla dzieci, młodzieży i dorosłych "Wrocławski dzwon grzesznika". - Kiedy przed laty śpiewałem w swoich balladach o Lwowie, niemieckich tradycjach Wrocławia, to moich kolegów-artystów nie obchodziło. Oni mieli swą legendę o warszawskiej syrence, o smoku wawelskim, a ja nic. Postanowiłem więc napisać sztukę, nawiązującą do średniowiecznej wrocławskiej legendy o dzwonie z kościoła Marii Magdaleny, do której materiał znalazłem w opublikowanej przez Wydawnictwo Polonistyki Wrocławskiej antologii "Liryczny Wrocław", a konkretnie w balladzie Wilhelma Mullera.
Premiera "Wrocławskiego dzwonu grzesznika" odbędzie się na scenie Centrum Sztuki Impart 21 listopada. Przedstawienie reżyseruje Zygmunt Bielawski, a gra w nim 20 wrocławskich aktorów niekoniecznie związanych na stałe z jakimikolwiek teatrami. Są wśród nich m.in. Stanisław Wolski, Beata Rakowska, Marek Lis-Orłowski i Andrzej Wilk. Muzykę napisał Marcin Płaza, a scenografię - z ogromnym dzwonem i wrocławskim pręgierzem - przygotował Wiesław Drzewiecki.
- Robimy nasze przedstawienie metodą amerykańską - mówi Zygmunt Bielawski. - Aktorzy i inni realizatorzy nie pobierają żadnych honorariów za próby i mogą liczyć na jakikolwiek zarobek, dopiero gdy przedstawienie się uda i publiczność będzie chciała je oglądać. To wspólnie ponoszone ryzyko bardzo mobilizuje wszystkich, choć pracuje się niełatwo, bo zebrać w jednym czasie na próbach dwadzieścia - uwikłanych w różne castingi i inne działania - osób, to nader skomplikowana historia. Jakoś nam się to jednak udaje i próbujemy prawie codziennie.
Średniowieczna legenda o ludwisarskim mistrzu miała tragiczny finał, lecz przedstawienie "Wrocławskiego dzwonu grzesznika" zakończy się happy endem. Na scenie nie zabraknie kuglarzy, czeladników, rajców, przekupek, no i oczywiście samego mistrza Mateusza Wilde oraz jego ucznia Krystiana. Historia będzie mieszać się z legendą, a język polski z niemieckim, czeskim oraz łacińskim. Wszak średniowieczny Wrocław był tyglem wielu narodowości i to one właśnie tworzyły jego - często już dziś zapomnianą - tradycję.