Bije grzeszny dzwon
Ogień buchający z pieca, pieśni śpiewane w dwóch językach, średniowieczny Wrocław, mrożące krew w żyłach sceny zakończone happy endem - taki jest wrocławski "Dzwon grzesznika".
O dzwonach mówi się, że mają duszę. Od najdawniejszych czasów towarzyszą człowiekowi. Rozbrzmiewają w chwilach wyjątkowych, oznajmiając narodziny i śmierć, triumfy i upadki. Spełniają też funkcję magiczną, podobno odpędzają złe moce (dlatego nosili je zawsze przy sobie średniowieczni wagabundzi). W podhalańskich domach wciąż spotkać można dzwony odpędzające ponoć klęski żywiołowe. Do najstarszych, zachowanych do dziś dzwonów należy chiński dzwon z VIII w. p.n.e. Tytułowy dzwon grzesznika to prawdopodobnie będący arcydziełem sztuki ludwisarskiej dzwon z wieży kościoła Marii Magdaleny, ważący sześć ton, a odlany został 17 lipca 1368 r. (Niektórzy utrzymują, że był to raczej dzwon z 1507 r., który bił aż do 1887 r., kiedy to podczas wielkiego pożaru spadł z wieży i rozbił się).
A było to tak (w spektaklu opowieść snuje dwóch kuglarzy): mistrz Mateusz Wilde jest ludwisarzem. Pewnego dnia dostaje zlecenie od rady miejskiej Wrocławia - ma odlać dzwon dla kościoła św. Marii Magdaleny. Ale zanim przystąpił do pracy, diabeł upija winem czeladników mistrza, a najmłodszego z nich, Krystiana, namawia, by sam zabrał się za odlanie dzwonu. Wodzony na pokuszenie Krystian pod nieobecność swojego mistrza sam odlewa dzwon. Gdy mistrz Mateusz się o tym dowiaduje, wpada we wściekłość i ugadza nożem Krystiana. Krystian umiera, a sąd skazuje Mateusza na karę śmierci (ma zostać ścięty toporem). Podobno wszystko to wydarzyło się naprawdę. Scenariusz spektaklu powstał na podstawie średniowiecznej, spisanej przez Wilhelma Mullera legendy, ale nie tylko ona jest atrakcją spektaklu. Przedstawienie jest też kopalnią wiedzy o średniowiecznym Wrocławiu. Na scenie pojawią się kuglarze i rzemieślnicy, wrocławskie mieszczki w średniowiecznych strojach. Zobaczyć możemy, jak wyglądały XIV-wieczne kamieniczki. Usłyszymy śpiewane przez aktorów po polsku i niemiecku średniowieczne pieśni. Na scenie stanie też (choć nie naturalnych, to jednak sporych rozmiarów, kopia pręgierza z wrocławskiego Rynku).
Spektakl zgromadził dziewiętnastu aktorów, na co dzień grających we wrocławskich teatrach, m.in. w Teatrze Polskim i Teatrze Fredrowskim. Autorem choreografii jest Jan Szurmiej, muzyki Marcin Płaza, wyreżyserował wszystko Zygmunt Bielawski. Spektakl oglądany jest najczęściej przez dzieci ze szkół podstawowych (od zerówki poczynając). Zdarza się, że najmłodsze, jeśli nie mają pojęcia, o czym będzie spektakl, zaczynają płakać, bo sceny kaźni i buchający z pieca ogień (choć to tylko sztuczne światło i dym) robią wrażenie. By nie zasmucać dzieci, zmieniono więc zakończenie legendy. Mistrz Mateusz nie zginie, a w ostatniej scenie znów pojawi się Krystian (okazało się, że wcale nie zginął, ugodzony został na niby nożem z chowającym się w rękojeści ostrzem).