Artykuły

To wspaniały sukces

W sobotę obejrzał pan we wrocławskiej Hali Ludowej premierę "Złota Renu", pierw­szej części tetralogii "Pierścień Nibelunga", której cztery części Opera Dolnośląska wy­stawi w czasie najbliższych dwóch lat. Czy podobał się panu spektakl?

WOLFGANG WAGNER: To wspaniały sukces. Realizatorom bardzo szczęśliwie udało się przenieść przedstawienie operowe w prze­strzeń wielkiej hali, która na co dzień nie jest teatrem. Znakomicie połączono archi­tekturę hal z przesłaniem opery i umiejęt­nie pokazano dwa światy, w których rozgry­wa się akcji opery: świat podziemny i świat boski.

W "Złocie Renu" śpiewali w sobotę polscy so­liści. Czy zauważa pan jakieś specyficzne cechy w interpretowaniu muzyki Wagnera przez artystów wychowanych w różnych tra­dycjach muzycznych?

- Festiwal w Bayreuth, którym kieruję, to ty­giel narodowości. Występują u nas artyści z całego świata. Zauważyłem, że interpretacje Wagnera są, zwykle trafne, chociaż zróżnico­wane w zależności od muzycznej tradycji, w jakiej wychowali się artyści. Jedynie Włosi nie potrafią śpiewać Wagnera, Niemcy w Wagne­rowskich operach jakby przechodzili do po­rządku dziennego nad treścią arii. Obcokra­jowcy potrafią nadać dodatkowy walor swoim interpretacjom poprzez wyzyskiwanie znacze­nia słów. W sobotę miałem wrażenie, że każ­dy z polskich solistów - nawet jeśli nie zna niemieckiego - wie o czym śpiewa. Podkre­ślam to, ponieważ język oper Wagnera kryje specyficzne trudności. Wiersz libretta ma niezwykły rytm, gdyż Richard Wagner stoso­wał aliterację i nie ma rymów w ostatnich sy­labach. Ten walor wrocławskiego spektaklu to zapewne zasługa inscenizatora, Hansa-Petera Lehmanna, który jest jednym z nielicznych niemieckich reżyserów zwracających uwagę na werbalne treści dzieła operowego. To bar­dzo istotne w wypadku interpretacji oper Wa­gnera.

Jak ocenia pan muzyczną interpretację "Zło­ta Renu"?

- Była dobra. "Złoto" jest muzycznie bardzo trudne. Podziwiałem, jak Ewa Michnik dyrygo­wała suwerennie, z niezwykłym spokojem. Opanowanie i spokój dyrygenta uważam za bardzo istotne, ponieważ udzielają się zespoło­wi i orkiestrze.

Co to dzisiaj znaczy - być spadkobiercą Ri­charda Wagnera?

- Mój dziadek nie zostawił żadnego spadku poza festiwalem w Bayreuth. Pamiętam babkę - Cosimę Wagner. Ojca straciłem w wieku 11 lat. Dziedziczenie tradycji nie było zatem me­chaniczne. Kiedy w 1951 roku razem z bratem Wielandem objęliśmy kierownictwo festiwalu w Bayreuth, mieliśmy za sobą sześć powojen­nych lat przeżytych w zniszczonych przez woj­nę Niemczech. Był czas, by przemyśleć na no­wo dzieło naszego przodka. Uwolniliśmy je od ciężaru poprzedniej epoki. Oczyściliśmy z na­cjonalistycznego patosu, który do czasu wojny w inscenizacjach Wagnera funkcjonował nie tylko na niemieckich scenach. Dokonaliśmy generalnych cięć i przewartościowań. Środowi­sko związane z Bayreuth uznało tę drogę za właściwą - jako wyzwolenie i uczłowieczenie monumentalnej konstrukcji myślowej zawartej w dziele Wagnera. Nie stosowaliśmy sztucz­nych zabiegów, ale wydobyliśmy zawarte w nim uniwersalne treści. Nasze inscenizacje wyzna­czały kierunek interpretacji i odnowienia języ­ka teatralnego Wagnerowskich oper. Dlatego kolejne opery wystawialiśmy w Bayreuth dwu­krotnie. Pierwszą inscenizację traktowaliśmy jako próbę, szkic dzieła. Dopiero w drugiej ugruntowywaliśmy to, co wynikło z pierwszego szkicu. Kierunek, który wyznaczyliśmy, przy­niósł owoce w postaci pozycji, jaką festiwal w Bayreuth zajmuje dzisiaj w kulturze Europy.

Od 1966 roku - kiedy zmarł Wieland Wa­gner - samodzielnie kieruje pan festiwa­lem. Wielokrotnie sam reżyserował pan dzieła swego dziadka. Czy będzie pan to ro­bił także w przyszłości?

- Od 1966 roku festiwal ma status fundacji. Prowadząc go muszę mieć założenia progra­mowe. Zdecydowałem, że nie będę więcej zaj­mował się reżyserią. Chcę być jednak odpo­wiedzialny za wszystkich angażowanych przez festiwal reżyserów. Zapoznaję się wcześniej z koncepcją przygotowywanej premiery. Zdarza się, co prawda, że realizacja nie zgadza się z zapowiedziami. Wtedy jednak jest jeszcze czas na poprawki. W Bayreuth realizowali swoje spektakle wybitni reżyserzy, jak Peter Hall, znany przede wszystkim jako inscenizator Szekspira, Patrice Chereau czy Harry Kupfer. Obecnie nie nastawiam się na współpracę z bardzo znanymi reżyserami, ponieważ są­dzę, że niewiele nowego wniosą do interpreta­cji dzieła Wagnera. Często obserwujemy, że je­śli jeden genialny reżyser popełni gafę na sce­nie, to następnie jest ona powielana przez za­stęp epigonów. Dlatego zdecydowałem się an­gażować ludzi, którzy znają się na teatrze, ale nie mają obciążeń krępujących ich inwencję i wyobraźnię. Festiwal ma szczegółowy plan premier do 2006 roku. Wtedy Lars von Trier przygotuje "Złoto Renu".

Dlaczego do tej realizacji wybrał pan reżyse­ra filmowego?

- Ponieważ w swoich filmach wspaniale kreu­je postacie, które odpowiadają charakterysty­kom psychologicznym bohaterów "Pierścienia Nibelunga". W kolejnych częściach "Pierście­nia" występuje ich niewielu - wyjątkiem jest "Zmierzch bogów". Istotne jest wyraziste zary­sowanie ich sylwetek psychologicznych. Dlate­go sądzę, że wybór von Triera znakomicie od­powiada wymogom tego przedsięwzięcia. Lars von Trier już przedstawił koncepcję insceniza­cji. Spotkamy się 1 listopada i wtedy ją omówi­my. Cały "Pierścień Nibelunga" Lars von Trier zrealizuje w Bayreuth do 2010 roku. Byłoby nie­możliwe zrealizowanie całej tetralogii w jed­nym roku.

Czy zamierza pan przyjechać na kolejne czę­ści "Pierścienia" do Wrocławia?

- Terminy są już ustalone, więc muszę tylko sprawdzić, czy mam wolny czas.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji