Artykuły

Przeszłość to my. Nawet, jeśli nie chcemy o tym wiedzieć

"Nie-boska komedia. WSZYSTKO POWIEM BOGU!" w reż. Moniki Strzępki i "Dybuk" w reż. Mai Kleczewskiej z Teatru Żydowskiego w Warszawie na XVII Festiwalu Sztuki Reżyserskiej Interpretacje w Katowicach. Pisze Henryka Wach-Malicka w Polsce Dzienniku Zachodnim.

Przez dwa konkursowe wieczory "Interpretacji" w teatrze rządziły duchy. Jeden był nawet tak przewrotny, że opóźnił "Dybuka" o całe półgodziny!

W przedstawieniu "Nie-boska komedia. WSZYSTKO POWIEM BOGU!" [na zdjęciu] w tle sceny tkwi karuzela. Symbol powtarzalności dziejów, wprawiony w ruch, oddziela sekwencje opowiadanej historii, choć nie porządkuje ich w czasie. Odwrotnie; tekst Pawła Demirskiego, w reżyserii Moniki Strzępki, wręcz niweluje podział na epoki i konkretne miejsca akcji.

Bo punktem wyjścia dla obojga artystów jest "Nie-Boska komedia" Zygmunta Krasińskiego i jego życiorys, ale punktem dojścia - apokaliptyczna wizja zagłady współczesnego świata. I choć wciąż sądzimy, że "świat jest konstrukcją prostą i nieskomplikowaną", to przecież nadal go rozwalamy, popełniamy te same błędy, tolerujemy niesprawiedliwość społeczną i chcemy pić herbatę w porcelanie, mimo iż naszej porcelany już dawno nie ma...

Sceniczna rzeczywistość Strzępki-Demirskiego to trzygodzinny chaos, popłoch i histeria ludzkości, przerażonej nadchodzącymi rewolucjami. Jedni już się pakują, inni z uporem tkwią w okopach Świętej Trójcy, ślepi na znaki z przeszłości i teraźniejszości. Jedynym momentem, w którym szaleństwo zamiera, jest cytat z "Nie-Boskiej komedii" - rozmowa hrabiego Henryka z Pankracym. Jej sens nie staje się jednak drogowskazem dla tych, co przyjdą potem. Nikt z bohaterów nie słucha też duchów przodków, choć ci próbują ostrzec wnuki przed katastrofą. Perswazją, ale jak trzeba, to wyrąbując (dosłownie: dekoracja pada pod siekierami) ścianę ze swoimi portretami. Tak czy tak, karuzela znów pójdzie w ruch. Będą ofiary i kaci, rewolucja pożre własne dzieci. Przejmujący finał nie daje wiele nadziei.

Zrealizowane w krakowskim Starym Teatrze, mądre i gorzkie przedstawienie ma wielką siłę ekspresji. Kto nie zna dramatu i biografii Krasińskiego, może mieć kłopot z rozczytaniem niektórych wątków, ale na pewno da się wciągnąć sugestywnej inscenizacji i dobremu aktorstwu.

Opowieścią o tkwiącej w nas przeszłości jest też "Dybuk" wg Szymona An-skiego, wyreżyserowany w Teatrze Żydowskim przez Maję Kleczewską (dramaturgia Łukasza Chotkowskiego). Kleczewskiej udała się rzecz niezwykła. Tradycyjną (i zakorzenioną w świadomości widzów) wizję żydowskiej przypowieści o miłości silniejszej niż śmierć, wpisała ona w nowoczesną formę teatralną.

Nie gubiąc ani przez chwilę nostalgicznego klimatu pierwowzoru. Pozostała mistyka, zniknęły "obiegowe" ozdobniki folklorystyczne, często dodawane do tego utworu. Pomysł dał wspaniały efekt. Przed widzem przesuwają się piękne, wizyjne obrazy, najważniejsze pozostaje natomiast to, czego reżyserka i aktorzy nie eksponują nachalnie, a jednak wyraziście- nierozgrzeszone winy przechodzą z pokolenia na pokolenie. Zawsze i wszędzie.

Dramat młodziutkiej Lei (a Lea ma tu trzy wcielenia) jest dosłowny i metaforyczny. Opętana przez dybuka dziewczyna, cierpi fizycznie. Ale przywołując na wesele duchy otwiera bramę do swojego ciała tym wszystkim, którzy umarli młodo, choć człowiek "rodzi się do długiego życia, a ginąc wcześnie, wraca, by życie dokończyć". W tym kontekście nie mamy wątpliwości, że duchy ofiar Holocaustu też wrócą do Lei. I nie trzeba o tym wiele mówić, wystarczy popatrzeć na jej suknię ślubną, uszytą z wielu innych białych sukien i welonów.

Niesamowite, poetyckie i sensualne jednocześnie, przedstawienie zapada w pamięć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji